Przed rokiem prowadziliśmy wielką akcję pomocy dla Tomka Szewczyka z Makowa Mazowieckiego. Od urodzenia chory na nieuleczalną chorobę, mukowiscydozę, dwudziestoletni chłopak potrzebował po prostu nowych płuc. Taki przeszczep mógł być wykonany najszybciej i najbliżej w Wiedniu.
Już w lutym ubiegłego roku został zakwalifikowany przez wiedeńskich lekarzy do przeszczepu.
- Znalazł się wtedy na początku listy ze względu na krytyczny stan - wspomina Anna Szewczyk, mama Tomka. - Lekarze dawali mu najwyżej kilka miesięcy życia. Nie mógł czekać dłużej, to był ostatni, alarmowy dzwonek.
W kwietniu dostali z wiedeńskiej kliniki wezwanie: są płuca dla Tomka. Wielkie szczęście.
- Ale to było tuż po katastrofie smoleńskiej. Nie dotarliśmy do Wiednia. Rozpacz - wspomina Anna.
Następne wezwanie do kliniki otrzymali 14 maja. Tomek leżał wtedy w szpitalu w Warszawie. Bardzo źle się czuł. Mimo to następnego dnia o świcie byli w wiedeńskiej klinice. Cztery godziny później rozpoczął się przeszczep.
Ponad dziesięć godzin trwała operacja, która przywróciła Tomkowi nadzieję na życie.
Wrócił z nowymi płucami 15 sierpnia. Dziś oddycha pełną piersią.
- Nie mogę uwierzyć w nasze szczęście, gdy patrzę, jak on wchodzi na czwarte piętro prawie bez zadyszki. Już sama nie wiem, komu za to wielkie szczęście dziękować. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy pomogli - mówi ze łzami w oczach Anna Szewczyk.
Ale, niestety, kłopoty rodzinne się nie skończyły. Tomek ma w 90 procentach wydajne płuca, jak stwierdzili wiedeńscy lekarze podczas ostatniej kontroli. Ale nadal niesprawna jest noga, z uszkodzonym podczas operacji nerwem strzałkowym.
- Na początku byłem załamany tą nogą - wspomina Tomek. - Chciało się radośnie pobiegać z nowymi płucami, a nawet równowagi nie mogłem bez pomocy utrzymać.
Dziś jest znacznie lepiej, choć część nogi wciąż odmawia posłuszeństwa. Tomek jest jednak bardzo uparty i wytrwały. Przez lata przecież przyzwyczaił się walczyć o zdrowie, o życie. Dziś też ćwiczy zawzięcie.
- Ale przydałby mu się jakiś sprzęt do rehabilitacji, najlepiej rower stacjonarny, lub jakiś inny przyrząd do ćwiczeń - mówi pani Anna.
Rodziny nie stać w tej chwili na taki wydatek. Nie stać ich właściwie także na dalsze leczenie Tomka, na kontrole w wiedeńskiej klinice, gdzie trzeba jeździć przez rok co dwa miesiące, na leki, które Tomek musi wciąż przyjmować.
- Nie stać nas także na zwrot pieniędzy za operację fundacji, która za nas je założyła. Mam ogromne poczucie długu wobec każdego innego dziecka, które być może też potrzebuje przeszczepu - mówi Anna Szewczyk. - Wspiera nas cała rodzina i przyjaciele. Ale sami nie podołamy tym wszystkim potrzebom. A osiągnęliśmy tak wiele, że strach byłoby to utracić - dodaje kobieta ze łzami w oczach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?