Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostrołęczanka wygarnia "Spod dywanów Amerykanów"

Jarosław Sender
Kobiet o wiek nie wypada pytać, nawet jeśli miałaby to zrobić druga kobieta - więc nie pytam. Zresztą po co. Anna Ziółek-Kobylarz wygląda świetnie. Czego dowodem są jej zdjęcia. Nie jest zawodową modelką, ale przyznaje, że otrzymuje propozycje sesji i czasam bierze w nich udział. Być może część naszych Czytelników rozpozna w niej koleżankę ze szkoły, klasy, osiedla. Sprzed lat. Prowadzi własną firmę - w Connecticut w Stanach Zjednoczonych. Kilka miesięcy temu wydała książkę. Pochodzi z Ostrołęki.

Książka pod intrygującym tytułem "Spod dywanów Amerykanów" poniekąd opowiada o zderzeniu marzeń z rzeczywistością. Marzeń o błyskawicznej karierze za oceanem, snutej przez Polaków przed telewizorami podczas oglądania filmów i seriali rodem z Hollywood. Ta kariera najczęściej zaczyna się od ciężkiej pracy, niekoniecznie za biurkiem w eleganckim biurze, ale sprzątając domy Amerykanów. Anna Ziółek Kobylarz napisała książkę, która w sposób satyryczny przedstawia perypetie Polek w domach zamożnych pracodawców. Nie należy jednak doszukiwać się w niej podobieństw do wydanej w Niemczech, przez przasnyszankę, "Pod niemieckimi łóżkami". Tu nie chodzi wcale o bezlitosne obnażenie wad Amerykanów. Choć przytoczone historie przydarzyły się dziewczynom - Polkom naprawdę. Nie są literacką fikcją. Anna Kobylarz miała pomysł, by to co słyszała od znajomych, od swoich pracownic - ubrać w słowa i pokazać nie tylko to, czego można spodziewać się po Amerykanach, ale też jak sami wyglądamy w ich oczach, i w oczach swoich rodaków
. Jak sobie radzimy po zderzeniu się z rzeczywistością "amerykańskiego snu".

Brakowało na rachunki

Anna Kobylarz z Ostrołęki za Atlantyk wyemigrowała około 15 lat temu.

- Przyczyną była trudna sytuacja ekonomiczna w kraju i słaba nadzieja na poprawienie tego w niedalekiej przyszłości. Wówczas nie było szansy na znalezienie pracy w Ostrołęce, która jeszcze przed moim wyjazdem była miastem wojewódzkim - tłumaczy. - Zostawiłam moją całą rodzinę i wyjechałam, wiedząc to, co reszta myślała, że jestem szczęściarą, bo udało mi się dostać wizę. Po jakimś czasie dołączyły do mnie obydwie moje siostry. Miałam rodzinę z powrotem, tu, w Stanach. I znowu inni myśleli, że jestem szczęściarą, ci, którzy są tutaj sami przez wiele, wiele lat.
Ale z tym szczęściem, jak sama pani Anna przyznaje, bywało różnie, choćby dlatego, że jej rodzice wciąż mieszkają w Ostrołęce i coraz rzadziej się widzą. Podróże są dla nich coraz trudniejsze, a córki mają z kolei coraz więcej obowiązków, które pochłaniają ich czas.

- Dzwonimy do nich i odwiedzamy na tyle, ile jesteśmy w stanie, chociaż oni zawsze uważają, że powinnyśmy być u nich częściej. I w każdej rozmowie telefonicznej pada to samo pytanie: kiedy zamierzamy ich znów odwiedzić? A ja im zawsze tłumaczę, że staram się być w Ostrołęce co roku, ale nie zawsze mi się to udaje.

Przyznaje, że lubi wracać do rodzinnego miasta, odwiedzać najbliższych, spotykać się przyjaciółmi, chociaż tych niewielu już tu zostało.

- Czasami wydaje mi się, że oni wszyscy opuścili Ostrołękę, wyjechali z niej "za chlebem’’. Smutne jest mieć świadomość, że idąc ulica Goworowską lub Poznańska nie będą mnie mijały znajome twarze. Czuję duży sentyment do mojego miasta i zawsze wracam pamięcią tam, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo i szkolne lata. Było nam trudno, bo czasy były trudne i tego nie wymażę z pamięci. Niejednokrotnie rodzicom brakowało pieniędzy na opłaty, jedzenie, książki do szkoły - wspomina.

I zaraz dodaje, że za to wszystko inne potrafiło cieszyć - między innymi zabawa w babcinym ogrodzie, pełnym kwiatów.

- Tu mi tego brakuje bardzo, ponieważ kwiaty tutaj nie pachną jak u babci w ogrodzie i nie są takie piękne. A zresztą zawsze brakuje czasu na ogródek, bo czas tu płynie szybko, za szybko.

Międzykontynentalne

zapiski

Pomysłnapisania książki, jak sama przyznaje, narodził się już dawno. Jako pierwsza przyklasnęła mu siostra pani Anny, Katarzyna. Zresztą niektóre historie w książce sama podsunęła. Powstawała dość szybko, bo w ciągu trzech miesięcy.

"Spod dywanów Amerykanów" ma dwóch autorów. Na współpracę Annie Kobylarz udało się namówić pisarza, Marka Samselskiego. I ocean nie był przeszkodą, bo książka powstawała podczas telefonicznych rozmów i po wymianie maili. I tak też poprowadzona jest narracja. Książka pisana jest z perspektywy dziennikarza, który mieszka w Warszawie i zaprzyjaźnił się z Moniką, główną bohaterką. Ona opowiada mu o tym, z czym boryka się w USA zawodowo i prywatnie. A wszystko okraszone dziennikami Moniki. I choć postacie są wymyślone, to mają swoje pierwowzory, a ich perypetie zainspirowało życie.

- Książka w humorystyczny sposób ukazuje pracę emigrantek, między innymi z Polski, zatrudnionych w Stanach w serwisie sprzątającym, który prowadzi Monika. Pokazuje, że nie jest łatwo osiągnąć sukces w Ameryce i trzeba ciężko na niego zapracować.

I dodaje, że często emigranci, którzy przyjeżdżają do USA budować życie na nowo, nie są na to przygotowani.

Wierzę w marzenia

- Wielu z nas może powiedzieć, że mieliśmy inne wyobrażenie przyjeżdżając tutaj. Dobrze, że dla przeciętnego Amerykanina nie jest przeszkodą praca z osobą, która słabo mówi po angielsku lub wcale. Amerykanie są do tego przyzwyczajeni i mają dużą cierpliwość, kiedy stara się im wytłumaczyć coś za pomocą rąk lub całego ciała. Cenią sobie naszą pracę i mają o nas dobre zdanie, że jesteśmy narodem bardzo pracowitym i wierzą, że wynieśliśmy to z rodzinnego domu.

Amerykanie są bardzo tolerancyjni, uważa pani Ania, ale przy tym dbają o swoją prywatność. Nie lubią słuchać o cudzych problemach, niepowodzeniach, bo ich to zupełnie nie interesuje. Nie wiedzą jak się zachować, kiedy ktoś w ich obecności chce kogoś obgadać lub zwyczajnie poplotkować.

- Nawet gdy pytają tradycyjnie "how are you" (jak się masz - przyp. red.), to nie oczekują innej odpowiedzi niż "good" i są w szoku, jeżeli słyszą coś innego. Często nie znają własnych sąsiadów z tej samej ulicy, bo i po co? Przeprowadzają się często z miejsca na miejsce co kilka lat - tłumaczy.

Mniej korzystnie Polacy wyglądają w oczach samych Polaków, bo Amerykanie, generalnie nie mają do nas zastrzeżeń.

- Polacy przyjeżdżający tutaj szukać szczęścia, bo Ameryka jest krajem dużych możliwości. Amerykanie chętnie zatrudniają Polaków do pomocy. Jeżeli mamy z tym jakieś problemy, to tylko dlatego, że sami się o to staramy. Nasze oczekiwania często są bardzo wysokie i mamy o sobie wysokie mniemanie. Chcemy coś przykombinować lub zakręcić, a tutaj się tak nie da. Żaden Amerykanin nie chce mieć do czynienia z przekrętem. My mamy to już w genach, że trzeba coś zakombinować tu lub tam, to "normalne". Jest mała na to szansa, że przyjeżdżając bez języka, wiedzy o tym kraju i kulturze, zrobimy karierę rodem z Hollywood, ale nikt nam nie zabroni próbować i wierzyć, że się uda. Tutaj już dzieci od małego są uczone "you can do it", co znaczy możesz to zrobić.

Książka została przyjęta z zainteresowaniem w Stanach. Ma swoich fanów wśród Polonii. Powstaje druga część - dalsze losy Moniki.

Pani Anna, poza tym, że prowadzi firmę, należy do kilku organizacji polonijnych. Ostatnio została wyróżniona nagrodą za swoją działalność. Ponadto była w Afryce na misji charytatywnej, planuje jechać na taką i w tym roku.

- Dbam o siebie i nie boję się wyzwań. Jedna z moich klientek powiedziała mi, że jestem jej inspiracją oraz dla innych kobiet, bo jeśli ja tak mogę wyglądać i osiągnąć to, co osiągnęłam, każda kobieta też to może zrobić. I ja właśnie w to wierzę, że można spełniać swoje marzenia - musimy chcieć i wierzyć. Życzę wszystkim paniom, żeby były jak ja - szczęściarami. n

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki