Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć spotykają w pracy. Nierzadko łzy kręcą się im w oczach

(bm)/(ak)
Fot. archiwum
Zmasakrowane w wypadku drogowym ciała, przerażeni, uciekający z pożaru ludzie, topielcy - nierzadko dzieci wyławiane z rzek i stawów. W tym wszystkim ich rodziny, którym trzeba przekazać tragiczną wiadomość o śmierci najbliższych. To codzienna praca policjantów, strażaków, ratowników medycznych. Z tymi dramatami obcują na co dzień.

- Pamiętam taki wypadek, gdzieś w okolicach Długosiodła, kilka lat temu. Samochód osobowy wjechał centralnie w przyczepę wiozącą drewniane bale. Pasażerom tego samochodu dosłownie pourywało głowy. Ledwie udało się nam zabezpieczyć te ciała i miejsce wypadku. Był wtedy z nami młody policjant, w szoku patrzył na zmasakrowane ciała. Myślę, że pewnie długo śniło mu się to, co wtedy zobaczył - opowiada emerytowany policjant drogówki.
Praca w drogówce to nie tylko wlepianie mandatów łamiącym przepisy kierowcom i kierowanie ruchem w białych rękawiczkach. Częściej niż owe rękawiczki, policjanci z drogówki miewają w rękach fragmenty wraków samochodowych i buty, które - jak mówią niektórzy - zawsze gubią śmiertelne ofiary drogowych tragedii.

Muszę zachować zimną krew

- Utkwił mi w pamięci wypadek sprzed chyba dwóch lat. W Chudku samochód potrącił 12-letniego chłopca, który jechał na rolkach. Dziecko zmarło. Ekipa pogotowia musiała udzielić pomocy zrozpaczonej matce chłopca, a mieszkańcy okolicznych domostw o mało nie zlinczowali kierowcy, który miał zresztą sądowy zakaz prowadzenia pojazdów - przywołuje trudne wspomnienia st. sierżant Piotr Stachurski, p.o. kierownika wydziału ruchu drogowego Komendy Miejskiej Policji w Ostrołęce. - Najtrudniej jest patrzeć na śmierć dziecka - mówi. Sam jest ojcem i, jak podkreśla, zawsze bardzo drobiazgowo analizuje wypadek z udziałem dziecka.
- Staram się też, kiedy tylko mogę, przekazywać dzieciom wiedzę na temat bezpieczeństwa w ruchu drogowym, aby takich sytuacji było jak najmniej.
Od sześciu lat pracuje w drogówce. Widział wiele ludzkich tragedii. Już na początku służby musiał zmierzyć się z sytuacją, która dla wielu osób jest niewyobrażalna. Dostał wezwanie do wypadku w Dylewie. Rozbił się tam samochód, w którym znajdowało się pięć dziewcząt. Jechały na dyskotekę, uderzyły w drzewo.
- Pamiętam jak dziś, że przyjechało kilka karetek pogotowia. Wszystko było dla mnie wówczas nowe, nawet chwilami dziwne. Obserwowałem pracę ekipy pogotowia. Ale wiedziałem, że muszę zachować zimną krew, bo tego wymaga ode mnie zawód, który wykonuję. Patrzysz na śmierć, a musisz "nałożyć pancerz", zapomnieć o emocjach i robić swoje - jak najlepiej, bo taki jest obowiązek każdego policjanta - zaznacza.
Bywa, że policjanci z drogówki stają się posłańcami śmierci. Bo czasem to im przypada w udziale przykry obowiązek poinformowania rodziny o śmierci najbliższego w wypadku drogowym. Trzeba dużej odporności psychicznej, odpowiedniego przygotowania i dystansu do swoich obowiązków, by poradzić sobie w tej trudnej, odpowiedzialnej i stresującej pracy.
- Często rodzina przyjeżdża na miejsce wypadku. Jest płacz, lament. Trzeba uspokoić bliskich ofiar, odgrodzić od miejsca wypadku. Nie ma dobrego sposobu, by powiedzieć komuś o tragicznej śmierci bliskiego. Oczywiście, jesteśmy w tym zakresie szkoleni, staramy się być przygotowani na reakcję rodziny, zapewnić jej oparcie w trudnych chwilach - opowiada Piotr Stachurski.
Reakcje ludzi w takiej sytuacji bardzo trudno przewidzieć. Jedni krzyczą, inni płaczą, każdy cierpi po swojemu. Policjant musi opanować emocje, wykazać wrażliwość, życzliwość, ale i spokój.
A potem trzeba wrócić do domu i normalnie żyć.

Więcej na ten temat przeczytasz w dzisiejszym papierowym wydaniu Tygodnika Ostrołęckiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki