Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin zginął w tym pociągu

possowski
Marcin Bednarczyk z Makowa Mazowieckiego zginął w katastrofie pod Szczekocinami. Miał 31 lat. 10 października miał brać ślub. 10 marca złożono go w grobie

Muszę mojemu synowi zwieźć to, co mu na koniec potrzeba: marynarka, koszula, spodnie, bielizna, buty, krawat - wylicza na palcach z rozpaczliwym spokojem Janusz Bednarczyk, ojciec Marcina. - Sześć rzeczy. Do domu pogrzebowego - tłumi łzy.

Marcin Bednarczyk miał 31 lat. Jest jedną z szesnastu ofiar katastrofy kolejowej w Szczekocinach. Na cmentarz w Makowie Mazowieckim odprowadzał go 10 marca tłum - rodzina, przyjaciele i koledzy z liceum, koledzy z pracy. Uczniowie i nauczyciele LO im. Marii Curie-Skłodowskiej ze szkolnym sztandarem.

- Ukończył nasze liceum - mówi Robert Kluczek, dyrektor szkoły. - Był bardzo dobrym uczniem, solidnym, lubianym przez nauczycieli i kolegów. Tak się złożyło, że jego tata, także absolwent tej szkoły oraz Marcin mieli tę samą wychowawczynię, panią Danutę Argasińską. Jesteśmy w szoku po śmierci Marcina. I w obliczu tej katastrofy. Współczujemy wszyscy głęboko z całą rodziną.

Symboliczne daty
Marcin maturę zdawał w 2000 roku. Ale w kronikach szkolnych, wśród zdjęć maturzystów nie ma jego fotografii. Tylko pusta ramka. Jak omen. Nauczyciele rozpoznają i pokazują go na fotografiach ze studniówki. Przystojny, radośnie uśmiechnięty chłopak.

Po liceum Marcin ukończył Politechnikę Warszawską, budowę dróg. Jako młody inżynier rozpoczął pracę w warszawskiej firmie projektowo-audytorskiej AECOM. Ambitnie doskonalił się zawodowo na kursach i studiach podyplomowych.

- Bardzo solidnie zawsze wszystko robił, a to czym zajmował się ostatnio bardzo go pasjonowało. Zaangażowany był bez reszty w pracę, naukę - wspomina ojciec Marcina. - Jego życie od początku znaczyły symboliczne daty. Urodził się 10 kwietnia. Wtedy nic to nie znaczyło. Ale czym ten dzień jest dla nas dzisiaj? Imieniny wyznaczyliśmy mu na 11 listopada. Trzydzieści lat temu też była to data bez znaczenia. Ale dziś jest jedną z najważniejszych. 10 października miał brać ślub. Ale 10 marca będzie pogrzeb - Janusz Bednarczyk snuje refleksję o zbieżności dat.

W niedzielę wieczorem Marcin z kolegą wracali z Krakowa do Warszawy, ze szkolenia dotyczącego audytu bezpieczeństwa ruchu drogowego. Zginęli obaj.

Znaleźli telefon…
- Zadzwoniła do nas w niedzielny wieczór Joanna, jego dziewczyna. Mieli jesienią się pobrać. Zapowiadali się na taką wspaniałą parę - Janusz Bednarczyk nie może uciec od wspomnień. - Asia roztrzęsiona powiedziała, że Marcin miał jechać tym pociągiem, który się wykoleił. Nie odbiera telefonu, a ona niczego nie może się dowiedzieć. Zaczęliśmy gorączkowo wydzwaniać do różnych informacji, podawanych na pasku telewizora. Ale dzwoniła cała Polska przecież. Nie było szans. Niepewność była straszna. Pojechałem na komendę policji w Makowie. Poprosiłem, żeby spróbowali się czegoś dowiedzieć swoimi kanałami w Katowicach czy w Warszawie. Dodzwoniliśmy się na komendę do Zawiercia. Podali mi numery szkół, gdzie ranni byli sprowadzani. W jednej szkole Marcina nie było. W drugiej też nie było… - Janusz Bednarczyk z bólem zakrywa oczy na wspomnienie tamtych strasznych chwil.

Wtedy nagle odezwała się komórka Marcina. Ojciec z radością rzucił się na telefon.

- Proszę pana, znaleźliśmy ten telefon przy zwłokach - obcy głos w komórce syna odebrał mu oddech. - Zacząłem krzyczeć, że to nieprawda, żeby sprawdzili. Nie dali żadnej nadziei. Zadzwoniłem do Asi. Płacz i lament. Tak jest w naszym domu do dzisiaj. Marcin przepłynął całe morze, nim znalazł bratnią duszę. Bramy raju zostały otwarte. Byli z Joanną tacy szczęśliwi.

Ale szczęście zginęło na torach. Joanna, narzeczona Marcina z Ostrołęki nie potrafi o tym mówić…

Uczy, jak budować drogi
Pożegnalną mszę w cmentarnej kaplicy koncelebrowało czterech kapłanów: ks. Józef Śliwka, ks. Bonifacy Radziszewski, ks. Krzysztof Biernat i ks. dr Rafał Bednarczyk z Kurii Płockiej. Pięknie żegnał Marcina ks. Rafał, stryjeczny brat zmarłego. Mówił o tym, jak trudno zrozumieć to, czego nie da się ubrać w żadne słowa. Nie da się wypowiedzieć i po ludzku uzasadnić kruchym słowem tak wielkiego bólu.

- Życie Marcina dla wielu było wspaniałym darem. Bożym darem. Cichy, spokojny, pogodny, uśmiechnięty i życzliwy. Miał coś, co sprawiało, że ludziom było z nim dobrze. Chcieli z nim być - zapewniał w imieniu najbliższych kapłan.

- "To, co nadaje sens życiu, nadaje także sens śmierci. To, co czyni życie prawdziwie wielkim, nie może być pomniejszone przez fakt śmierci"- cytował słowa Antoine de Saint-Exupery’ego, by krzepić serca i umacniać nadzieję, poprzez wiarę w Boga. - Ktoś kiedyś powiedział, że umarli otwierają oczy żyjącym. To prawda. Gdy ktoś bliski odchodzi zaczynamy patrzeć na świat inaczej. Bo to dla nas szczególna lekcja, którą przekazuje nam dziś także Marcin. Uczy nas zatrzymania się, większego szacunku dla siebie i dla czasu, który został nam dany. Jego czas był zbyt krótki. Był inżynierem. Uczył budować drogi. Dziś uczy nas, jak budować drogi do ludzi, którzy nawet są blisko, a drogę do nich nieraz ciężko znaleźć. I uczy nas budować drogę do Boga, do którego wszyscy zmierzamy.

Gorzko na pożegnanie brzmiało "Ave Maria".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki