Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Duszak to ostrołęczanka, która zagrała w filmie "Zielona granica" Agnieszki Holland. Przeczytajcie rozmowę z aktorką

Aldona Rusinek
Magdalena Duszak urodziła się w 1998 roku w Ostrołęce. Zagrała w filmach "Zielona granica" (2023) Agnieszki Holland, "Imago" (2023) w reż. Olgi Chajdas, "Poskromienie złośnicy" (2022) Anny Wieczur oraz filmie "Hela" (2022) w reż. Anny Kasperskiej.

O młodej ostrołęczance zrobiło się głośno po tym, jak zagrała w filmie Agnieszki Holland. Wcieliła się tam w rolę młodej policjantki.

Aldona Rusinek: Sporo ostrołęczan zapewne było zaskoczonych na projekcji słynnego filmu znakomitej reżyserki Agnieszki Holland „Zielona granica”, widząc na ekranie Magdę Duszak – koleżankę szkolną, znajomą z osiedla. Ja Ciebie nie znałam, ale o tym, że zagrałaś w tym filmie, dowiedziałam się od wnuka Olka, z którym podobno pracowaliście razem w szkolnym samorządzie ostrołęckiego I LO. Olek ubolewał, że na ostrołęckich portalach społecznościowych przywitano Cię nie tylko gratulacjami, ale także hejtem.

Magdalena Duszak: To prawda, nie zabrakło w niektórych komentarzach złośliwości, ale gratulacji było jednak więcej. Choć byłam zdziwiona tymi nieprzyjaznymi komentarzami, myślałam że w moim mieście wszyscy się ucieszą, że ostrołęczanka pokazała się w świetnym filmie światowo uznanej reżyserki. A tu niespodzianka!

Może powinnaś była zagrać tę złą policjantkę, a nie dobrą, empatyczną, pewnie byś się wtedy niektórym bardziej podobała. Nie tylko Ciebie zresztą spotkała krytyka. Cały film przecież był wręcz histerycznie hejtowany, jeszcze zanim wszedł na ekrany.

- Ta cała nagonka na „Zieloną granicę” mnie wydaje się kompletnie niezrozumiała, bo jest to jednak film ogromnie uniwersalny, takie rzeczy dzieją się na niejednej granicy. W tym wypadku chodziło o grubą propagandę polityczną. Agnieszka Holland zgłosiła pozew w sprawie hejtu na jej osobę i rodzinę.

Wróćmy do Twojej historii. Skąd, kilka lat temu, parcie na studia aktorskie, w dodatku na wydział lalkarski, dosyć specyficzny.

- To brzmi jak truizm, oczywiście, ale od dziecka czułam, że mnie pcha coś na scenę. Jak byłam mała, każdą książkę inscenizowałam z koleżankami. Naprawdę tkwiło to we mnie. W gimnazjum trochę sobie te pragnienia odpuściłam, miałam wtedy inne problemy, ale w liceum znów zaczęło mi aktorstwo chodzić po głowie, choć brałam pod uwagę także inne studia po maturze.

W liceum miałaś możliwości rozwoju swej pasji?

- W samej szkole nie było żadnych zajęć teatralnych, ale działał wspomniany już samorząd, pod przewodnictwem Olka Boruty, a w nim ludzie z dużą fantazją. Mieliśmy sporo pomysłów, także artystycznych, kreatywnych, w których każdy mógł się zrealizować, jak choćby dni tematyczne – a to dzień mafii, a to dzień brytyjski, irlandzki, happeningi, licytacje i tego typu inspiracje dla wyobraźni. Ten czas liceum był naprawdę mocno kreatywny. Miałam też tam wspaniałą profesorkę, polonistkę, Iwonę Malinowską, która była moją inspiracją, głównie poprzez to, że bardzo we mnie uwierzyła. Wierzyła też we mnie moja mama, której dziękuję za to, że zawsze mnie wspierała. Spotkałam się też w tym szkolnym czasie z Robertem Samotem, który zobaczył mnie na scenie „Oczka” podczas przedstawienia „Chłopów”. I spytał: słuchaj, ty nie chcesz przygotować się do szkoły teatralnej? Ty masz ogromny talent. A moje serce zawyło od razu: chcę, bardzo chcę! To zajście Roberta na nasze przedstawienie w „Oczku” musiało być przeznaczeniem. Od tamtej pory, w klasie maturalnej, zaczęła się moja przygoda z teatrem, bo Robert zasugerował mi wydział lalkarski w Białymstoku i przygotowywał mnie do tej szkoły, stał się moim pierwszym mentorem, bardzo mi pomógł. Zaczęłam też jeździć na przygotowania do Warszawy, do Angeliki Olszewskiej. I widziałam już jeden tylko cel przed sobą: szkoła teatralna, choć mama postawiła warunek, że mam także, równolegle próbować dostać się na prawo, które wcześniej też brałam pod uwagę.

Dlaczego skusiłaś się akurat na teatr lalkarski?

- Robert Samot uważał, że wydział lalkarski będzie dla mnie optymalny, bo mam potencjał i dramaturgiczny, i do teatru lalek właśnie. I rzeczywiście, ja się na studiach na tym wydziale w Białymstoku bardzo odnalazłam. Zresztą, dobrze odnajduję się także na scenie dramatycznej i na planie filmowym. Robertowi wdzięczna jestem za podpowiedź tego wydziału także dlatego, że w Białymstoku na studiach spędziłam kilka wspaniałych lat, ze świetnymi nauczycielami i kolegami. Lat pełnych interesujących bardzo doświadczeń artystycznych i bogatego rozwoju zawodowego. Wydział lalkarski – to taka troszkę wyższa szkoła jazdy, wbrew pozorom. Bo nie dosyć, że musisz stworzyć postać - emocjonalnie, charakterologicznie, to musisz także ją „technicznie” opracować. Lalka ma na scenie funkcjonować jak żywa, my uczyliśmy się „oddychać lalkami”, ile ja się napłakałam, upocona, umęczona, opracowując te lalki! To bardzo trudna i ciężka forma teatralna, ale też bardzo piękna. Mój dyplom daje mi wiele możliwości pracy, bo ja jestem aktorką dramatyczną, ale jestem też lalkarką.

W razie czego możesz sobie stworzyć własny teatr lalek, choć nie ma on w Polsce tak wielkich tradycji, jak w niektórych krajach Europy zachodniej, np. we Francji.

- Rzeczywiście – Francja, Węgry, inne kraje mają znacznie bogatsze tradycje teatru formy. U nas jest to jednak margines teatralny. W Warszawie z Teatrem Dramatycznym współpracuje Teatr Malabar Hotel, gdzie można zobaczyć świetne spektakle lalkarskie dla dorosłych, ale jest to teatr offowy. Takie spektakle robi także Magdalena Miklasz, lalkarka, która współpracuje m.in. z Teatrem Komedia w Warszawie. U niej w tym teatrze, w spektaklu „Pasztety do boju” zagrałam swoją pierwszą w życiu główną rolę na scenie. A nie jest łatwo dostać się na scenę, zwłaszcza warszawską, więc jestem dumna i zapraszam do Teatru Komedia.

Zdążyłaś już za to wystąpić w kilku filmach, choć są to role w zasadzie epizodyczne. Zagrałaś „Pasibrzucha” w „Imago” Olgi Chajdas, Dominikę Dużą we wzruszającym filmie „Hela” Anny Kasperskiej, Piękną Góralkę w „Poskromieniu złośnicy” Anny Wieczur, no i dobrą policjantkę w „Zielonej granicy”. Jak się zaczęły kontakty z kamerą?

- Moją pierwszą rolę zagrałam na trzecim roku studiów w filmie Olgi Chajdas „Imago”, który dopiero teraz wchodzi na ekrany kin, ale ma już na koncie kilka nagród. Grałyśmy tam dziewczyny z zakładu psychiatrycznego. Ten świat, psychiatryczny i filmowy zafascynował mnie od razu. Było to dla mnie pierwsze filmowe, ważne, przeżycie, tym bardziej, że Olga Chajdas, stworzyła naprawdę wyjątkowe kino. Świetnie czułam się na planie tego filmu, w atmosferze, w tematyce.

A po studiach jaką ścieżką ruszyłaś w to bardzo trudne, artystyczne życie zawodowe?

- Zaczęłam od tego, że przeprowadziłam się z Białegostoku do Warszawy, wynajęłam malutkie mieszkanie. Siadłam na łóżku i się rozpłakałam. Zupełnie bezradna. Przerażona nowym, nieznanym. Ale kroczek po kroczku starałam kontaktować się z reżyserami castingów, rozglądając się w środowisku, nagrywałam sobie dema. I tak powolutku rozkręcałam różne znajomości i kontakty. Teraz gram w Teatrze Komedia, mam za sobą cztery role filmowe i jedną w serialu. Czekam na kilka innych premier filmowych, mam też plany serialowe. To nie są role główne, oczywiście, ale każda daje kolejną szansę i możliwość rozwoju. Planuję również przygodę z dubbingiem.

Cztery filmy, wszystkie reżyserowane przez kobiety. Czy to taki zbieg okoliczności, czy pasujesz bardziej do filmów tworzonych przez reżyserki.

- Pracowałam także w produkcjach z mężczyznami, które jeszcze się nie ukazały i na razie nie mogę o nich mówić. Ale faktycznie, z kobietami zawsze mi się fantastycznie pracuje. Tak już miałam w szkole teatralnej. Kobiece kino jest dla mnie szczególne – głębsze, bardziej wrażliwe, przemawiające do mnie silniej, choć oczywiście nie umniejszam panom reżyserom, ale to faktycznie nieco inna współpraca. Ze wszystkimi reżyserkami współpracowało mi się znakomicie.

Mogłabyś wskazać jakieś najważniejsze doświadczenia artystyczne, sytuacje czy ludzi, którzy stanowili silne inspiracje duchowe, budowali Twoją wiarę w siebie?

- Miałam kilka takich momentów. Pierwszy chyba w szkole aktorskiej, kiedy spotkałam wspaniałych profesorów – Krzysztofa Ogłozę, Marcina Bartnikowskiego, Łukasza Lewandowskiego. Bardzo dużo mnie nauczyli. A w późniejszym już, tym artystycznym życiu, najważniejsze doświadczenia przyniosła mi praca z Magdą Miklasz, Agnieszką Holland, Olgą Chajdas. To kobiety z wielką intuicją, wrażliwością. Trzy kobiety mocy, choć każda z nich darowała mi coś innego. Olga dała mi po prostu wiarę w siebie na starcie, determinującego „kopa”; Magda – to bratnia dusza, na oścież otwarta na drugiego człowieka. A spotkanie z Agnieszką Holland było dla mnie czymś w ogóle wyjątkowym. Nie ukrywam, że zawsze marzyłam o pracy z tą reżyserką. Na plan „Zielonej granicy” dostałam się z castingu. Nie mogłam uwierzyć w szczęście i... zdenerwowałam się od razu – że ja u Holland! Życie ostatnio ciągle mnie zaskakuje. Byłam niesamowicie podekscytowana tą maleńką przecież rolą. Przygotowywałam się bardzo, bo nie wiedziałam czego się spodziewać po reżyserce, po całej ekipie. Zaskoczona zostałam już w pierwszych kontaktach, że moja idolka, Agnieszka Holland w ogóle nie ma ego, tego napompowanego, napuszonego, jak mają niektórzy, znacznie mniejsi od niej. To tak dobry, mądry człowiek. Mnie, żółtodzioba, traktowała jak partnera. Świetnie pracowało mi się z nią i z Mają Ostaszewską, także wspaniałą kobietą. Holland jest po prostu mądrą reżyserką. I czułą osobą. Ja kocham, kiedy ktoś mi daje wolność i daje przestrzeń na to, co mam do powiedzenia. I taka jest Agnieszka Holland - z uważnością, życzliwością nawet dla takich debiutantów, jak ja.

Ale Twoja policjantka z „Zielonej granicy” w ogóle chyba nie pasuje do Twego temperamentu. Jak dałaś sobie z tym radę? Jak poradziłaś sobie mentalnie z całym filmem, niełatwą historią, kontrowersyjną interpretacją zdarzeń?

- Aktorstwo to moja pasja. Ja bardzo ciężko pracuję nad sobą, zawodowo także. Jestem ogromnym wrażliwcem, cieszyłam się, że dostałam taką ”ludzką” postać do zagrania. Cały temat poruszony w filmie bardzo mnie dotyka, nie ma mojej zgody na to, co działo się i dzieje na polsko-białoruskiej granicy. To na pewno dotyka wszystkich wrażliwych ludzi. Za to obrzucono nas hejtem – politycznym i nie tylko.

Hejt to dzisiaj ekstremalna forma krytyki, nieunikniony dla ludzi pewnych profesji. Jesteś na takie destruktywne działania przygotowana? Jaką rolę spełniają w tym media społecznościowe, Twoim zdaniem?

- Z tymi mediami to ciężka sprawa. Z jednej strony - źle one wpływają zwłaszcza na ludzi młodych, którzy wciąż w nich tkwią, uczestnicząc w festiwalu porównywania się. Jednych to mobilizuje, innych ogłupia i niezdrowo uzależnia. Ale media to też bardzo sprawny, szybki komunikator – Instagram, Facebook czy inne. Przy czym media niosą także dużo hejtu, który wyrządza ludziom dotkliwy ból, nieraz wręcz niszczy życie. Ja hejt przeżyłam już w gimnazjum, więc na wszystko prawie jestem przygotowana, tym bardziej, że mam w tej chwili świetnych przyjaciół i rodzinę, która mnie wspiera, taki parasol ochronny. Mnie zawsze dokuczali w szkole. Szczególne w gimnazjum. Lata gimnazjum były dla mnie jedną wielką traumą. Byłam totalnie prześladowana przez kolegów, za wygląd, za sposób bycia. To były lata hejtu. Nie mam pojęcia, jakim sposobem przeżyłam. Teraz, kiedy gram na scenie postać Astrid w "Pasztetach", dziewczynach hejtowanych za to jak wyglądają, coraz bardziej widzę, że warto być sobą. I to jest najważniejsze.

W Twoim zawodzie odporność na krytykę jest jednak niezbędna.

- Krytyką bardzo się przejmowałam na studiach. Momentami, na pierwszym roku, byłam wprost przerażona. Zabierało mi to radość tego zawodu. Nie zawsze to była krytyka konstruktywna, a ferowana przez tak zwane autorytety. Teraz coraz lepiej sobie z tym radzę, ale wypracowałam to na terapii, by móc się dzielić swoim talentem. Bo jeżeli mnie coś ogranicza, jeżeli ja nie czuję się komfortowo na scenie, to nie mogę w pełni być kreatywna, twórcza, to nie mogę w pełni robić tego co chcę, samorealizować się. A to dla mnie najważniejsze. Dzięki terapii mam w sobie więcej asertywności i czułości dla siebie samej. Jeżeli dzisiaj skrytykowałby mnie któryś z moich przyjaciół, pewnie by mnie to dotknęło, albo dało impuls do przemyśleń, reszta niech sobie płynie i żyje własnym życiem.

Teraz, jak wiem, studiujesz także w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, na kierunku arteterapii z elementami terapii. Czy to jakaś odskocznia czy uzupełnienie dla aktorstwa?

- Mam potwierdzone ADHD, dlatego nieustannie szukam czegoś nowego. Miałam te cechy prawdopodobnie od zawsze, ale wszyscy, także w rodzinie, je zlekceważyli. A to był dla mnie straszny ciężar przez całe życie. W dzieciństwie byłam tym „upiornym” dzieckiem, które nie posiedzi chwili spokojnie, w gimnazjum byłam „dużą, szaloną Magdą”, gnębioną przez kolegów. To było straszne, niestety, nikt mi wtedy nie udzielił pomocy. W liceum, w bardziej przyjaznej atmosferze, jakoś łatwiej było mi opanować emocje i spokojnie usiedzieć w ławce. W szkole teatralnej z kolei ciążyły mi kłopoty z brakiem koncentracji, z rozkojarzeniem, przerażenie, że nie będę potrafiła skupić się na scenie. Ale jednak to były tylko obawy. Udało się skończyć wszystkie szkoły z dobrymi wynikami. Także teatralną. Teraz moje ADHD objawia się bardziej pozytywnie – ciągłym pędem ku nowym wyzwaniom. Stąd kolejne studia, a myślę już o nowych, bo cały czas muszę działać, robić coś nowego, doświadczać nowych wrażeń. Obecnie zafascynowana jestem arteterapią. W tej chwili mam praktyki z pacjentami w Tworkach. Tak sobie wybrałam. Jest to dla mnie bardzo mocne doświadczenie, wiele przy tym się uczę, bardzo mnie poruszają różne sytuacje, relacje z tymi osobami. To jest tak bogaty emocjonalnie świat, który dla aktora jest naprawdę świetną szkołą wrażliwości i psychologii. Prowadzę też dramę z dziećmi w przedszkolu. Ale na tych studiach właśnie nauczyciele, psycholodzy zwrócili na mnie uwagę. Dostrzegli moje problemy i namówili na badania. Zdiagnozowano ADHD rok temu. Dostałam leki. I moje życie bardzo się zmieniło. Nadal jestem szaloną Magdą, ale ogarniam świat zupełnie inaczej. Jestem szczęśliwa. Bo dla mnie zdrowie psychiczne, kondycja umysłowa, jest na pierwszym miejscu. I bardzo się cieszę, że rośnie świadomość społeczna na temat takich obciążeń, jak właśnie ADHD, które komplikują życie wielu ludziom, a wciąż są marginalizowane, chociaż coraz częściej ADHD diagnozuje się w moim pokoleniu właśnie.

Zagrałaś ostatnio w serialu "Sexify" w Netflixie. Po tym doświadczeniu napisałaś na Facebooku: „Cieszę się, że życie mnie tak prowadzi i że wreszcie jest we mnie ta piękna przestrzeń, w której podążam za swoim wspaniałym wewnętrznym głosem”. Mogłabyś jakoś dopełnić tę myśl?

- To jest refleksja o zaufaniu do siebie, o mocy wewnętrznej intuicji której słucham bardzo uważnie, bo to - uważam - wspaniała boska energia w każdym z nas drzemiąca. Dużo nad sobą pracowałam. Włożyłam mnóstwo pracy, serca i miłości do siebie samej – która jest bardzo ważnym stanem ducha i umysłu dla każdego z nas - żeby odbudować wiarę w ludzi, ale przede wszystkim w siebie. Żeby iść za własną intuicją i wierzyć we własne wybory oraz możliwości. Znalazłam wreszcie w sobie tę odwagę, czego wszystkim innym życzę. Wciąż trzymam kciuki za siebie. I za nas wszystkich z Ostrołęki – za Kasię Gałązkę, Kubę Mikulaka, Martynę Gajak i wielu innych, którzy mają odwagę realizować swe marzenia w naprawdę trudnym, artystycznym świecie. I Was proszę, trzymajcie za nas! Zamiast hejtować!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki