Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak nam było w 2010 roku. Przeczytaj nasz złośliwy przegląd wydarzeń minionych 12 miesięcy

possowski
Zapraszamy do lektury

Jak co roku, w dwóch kolejnych papierowych wydaniach TO, opublikujemy nasz "złośliwy i tendencyjny przegląd wydarzeń minionego roku".

Poniżej nasze złośliwe podsumowanie trzech pierwszych miesięcy 2010 roku.

Styczeń, czyli powiało optymizmem

Jakby ktoś aktualnie narzekał na zimę to przypominamy, że w styczniu 2010 roku temperatura spadła kilka razy poniżej minus 25 stopni. W Ostrołęce na początku roku wiało jednak nie tylko mroźnym wiatrem ale i optymizmem. Miejski Zakład Komunikacji uruchomił stację paliw (właściwie paliwa, bo sprzedaje tylko "ropę") a Stora Enso i elektrownia zorganizowały konferencję, na której przestawiły swoje inwestycyjne plany. I mniejsza o to, że z planów na razie nic nie wyszło - a w przypadku elektrowni wszystko wskazuje na to, że prędko nie wyjdzie.

Powszechny optymizm tak bardzo opanował w styczniu 2010 roku społeczeństwo, że nawet ostrołęcki szpital wyznaczył na ten miesiąc termin oddania do użytku nowego szpitala. Trochę po terminie, bo pacjenci zostali przeniesieni do niego z rudery przy Sienkiewicza w listopadzie 2009 roku. Na pewno się jednak nie zmartwili opóźnieniem oficjalnego otwarcia. No bo co to jest dwa miesiące opóźnienia w otwarciu, jak na zwykłą operację trzeba czekać minimum pół roku! Szpital zaczęto budować w 1985 roku, zeszło się więc 35 lat. Niby długo, ale jak się na to spojrzy z drugiej strony to była to ekspresowa inwestycja. Taki na przykład pomnik na Fortach Bema zaczęto budować w 1930 roku. 80 lat później, w styczniu 2010, oficjalnie ogłoszono, że rozpoczyna się dokończenie tej budowy!

Życie opiera się jednak na równowadze, Skoro tyle dobrego się zaczęło, to coś się też musiało skończyć. W styczniu skończyła się kariera Rafała Dymerskiego na stanowisku wiceprzewodniczącego rady miasta. Prezes "Centrum" poleciał za to, że rok wcześniej miał inne zdanie niż prezydent i PiS-owska większość w radzie na temat komunistycznych patronów ostrołęckich ulic. Janusz Kotowski rozpoczął tym samym z początkiem roku rozprawę z tymi, którzy nie pozwolili mu rozprawić się z komunistami w spisie ulic Ostrołęki. Kilka miesięcy później do listy ofiar dołączy radny Wiesław Stypiński. Za głosowanie za częścią komunistycznych patronów nie zostanie wpisany na listę PiS w jesiennych wyborach do rady miasta.

Luty czyli Komorowski namaszcza

W lutym ostrołęcka Platforma Obywatelska rozpoczęła wcielać w życie nowatorską koncepcję kampanii wyborczej pod hasłem "Nie jakość a ilość kandydatów się liczy". Jej nowatorstwo polegało na tym, że PO co chwila wskazywała kogo innego jako kandydata na prezydenta miasta. Zaczęła od znanego adwokata, Stanisława Podmostki. Na kandydata namaścił go nie byle kto, bo goszczący w Ostrołęce, przyszły Prezydent RP, Bronisław Komorowski. Na nic się to zdało. Podmostkę na stanowisku kandydata na kandydata na prezydenta Ostrołęki zastąpił wnet Henryk Dykty, a potem Mirosław Dąbkowski. Nowatorska koncepcja kampanii ostatecznie zakończyła się totalną klapą. Ale o tym później.

Tymczasem ostrołęcka prokuratura wykazała się po raz kolejny żelazną konsekwencją. Zgodnie z obowiązującą chyba w tej instytucji zasadą "Zima wasza, wiosna nasza", wraz z pierwszymi oznakami przedwiośnia zatrzymała kolejnego egzaminatora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego (pierwsze zatrzymania zaczęły się wiosną 2009 roku). Śledztwo trwa, w WORD-ie podobno coraz częściej interesują się długoterminowymi prognozami pogody. Bo jak mrozy odpuszczą, znów coś się może wydarzyć.

W lutym ubiegłego roku wszystkich tych, którzy powtarzają wyświechtany zwrot, jakoby nasi parlamentarzyści nic nie robili dla Ostrołęki, zawstydził poseł Arkadiusz Czartoryski. I przy okazji wypromował nasze miasto. Ogólnopolskie media, jedne po drugich, podały wtedy informację o tym jak to poseł Czartoryski rzucił na szalę własny autorytet by ratować pewną ostrołęcką firmę. A rzucił tak, że poręczył za szefa tej firmy, który trafił za kratki za potrącenie samochodem człowieka. Nie wiemy jak reszta społeczeństwa, ale rzeczony szef firmy nie miał chyba największej atencji dla autorytetu posła, bo jakiś czas później wsiadł po kieliszku za kierownicę, nie bacząc, że sam poseł poręczył, że tego nie zrobi. Poseł poręczenie wycofał.

Marzec czyli wieje grozą

W tym miesiącu powiało grozą. W roli straszących występowali: prezydent Janusz Kotowski, starosta Stanisław Kubeł i poseł Arkadiusz Czartoryski oraz wielu, wielu innych. Według ich przepowiedni - równych grozą przepowiedniom Nostradamusa i starożytnych Majów - prywatyzacja ostrołęckiego PKS-u oznaczać miała likwidację kursów i odcięcie od świata wielu kurpiowskich miejscowości. Bo jak wiadomo - przekonywali - prywatny właściciel firmy przewozowej nie tylko zlikwiduje kursy, ale także zwolni kierowców. Na szczęście ostrołęckie PKS-y kupiła spółka z izraelskim kapitałem. Żydzi, jak wiadomo, mają głowę do interesów i uznali, że skoro mają firmę przewozową, to będą na niej zarabiali wożąc pasażerów. I kursów nie zlikwidowali ani kierowców nie zwolnili.

Tymczasem prezydent Kotowski. poniósłszy porażkę w walce o przejęcie przez miasto PKS-ów, odniósł zwycięstwo w walce o… oddanie przez miasto ryneczku przy Prądzyńskiego. Po długich przeprawach radni ostatecznie zgodzili się, żeby Janusz Kotowski wydzierżawił na długie lata ten teren kupcom, którzy mają tam swoje budy i szczęki. Kupcom bardzo na tym zależało, bo chcą zamienić budy i szczęki na nowoczesną halę targową. Najprawdopodobniej jednak pęd do nowoczesności ściera się w nich z ugruntowaną w Ostrołęce tradycją robienia zakupów w deszczu, śniegu, błocie i zimnie, bo miesiące mijają a ryneczek w swojej formie trwa.

Nie można wykluczyć, że ktoś ważny z ministerstwa sprawiedliwości robił zakupy na ryneczku przy Prądzyńskiego, bo w tymże ministerstwie uznano, że Ostrołęka nie leży w stołecznym województwie mazowieckim, a zdecydowanie bliżej wschodniej granicy. W związku z czym podjęto decyzję, że nasz sąd będzie teraz podlegał nie pod Warszawę, ale pod Białystok. Jak postanowiono, tak zrobiono.

Radny Maciej Kleczkowski (PO) postanowił wraz z nadejściem wiosny zabawić się w Kolumba i na jednym z posiedzeń komisji sportu rady miasta podniósł temat finansowania przez miasto sportu dzieci i młodzieży, które to finansowanie w przypadku piłki kopanej jest czystą fikcją - pieniądze idę na starych koni, a nie na żadne dzieci. Odkrył Amerykę bardzo prostym sposobem - wziął sprawozdanie finansowe klubu Narew i wskazał, że klub ten płacił pieniędzmi "na dzieci" faktury za transport wystawiane w dniach kiedy mecze na wyjeździe grali seniorzy. Ale, że prezesem Narwi był wtedy przewodniczący rady miasta Dariusz Maciak (PiS) na tym, że sobie Kleczkowski pogadał się skończyło. Nie dało się bowiem ustalić, czy Kleczkowski troszczył się o pieniądze na sport dzieci, czy przypuścił wściekły atak polityczny. Chociaż nie, nie tylko na tym się skończyło. Kilka miesięcy później prezes Maciak zrezygnował z prezesowania uzasadniając to między innymi tym, że pewien radny mu bruździł i kłody pod nogi rzucał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki