Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwie śmierci, jeden wielki ból

Aldona Rusinek
Ojciec, poseł Zbigniew Deptuła, i brat Michał (na pierwszym planie) nad grobem Huberta Deptuły
Ojciec, poseł Zbigniew Deptuła, i brat Michał (na pierwszym planie) nad grobem Huberta Deptuły Fot. A. Wołosz
Hubert Deptuła, Joanna i Robert Miecieccy, Jacek Zbrzeźny przyjaźnili się od dawna i często wspólnie spędzali wolny czas. Także 3 lutego postanowili razem spędzić wieczór. Samochodem Huberta, audi A4, zajechali jeszcze po Małgosię Malinowską, przyjaciółkę Joanny. Wyruszyli do Przasnysza, do pizzerii. Dojechali tylko do Dobrzankowa, piętnaście kilometrów za Makowem. Tego dnia od południa snuła się silna mgła, mżyło, temperatura była bliska zera.

Na ostrym łuku przy wjeździe do Dobrzankowa samochód wpadł w poślizg. Uderzyli w przydrożne drzewo z taką siłą, że dachowali. Huberta, który prowadził, wyrzuciło wraz z drzwiami z samochodu. Zginął na miejscu. Na miejscu zginęła także Joanna. Jej męża Roberta strażacy musieli wycinać z wozu. Małgosia i Jacek wydostali się przez szyby w oknie.
- Samochód był mocno rozbity. To cud, że w ogóle ktoś uszedł z życiem - mówi Tomasz Łysiak, oficer prasowy KPP w Przasnyszu, która prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie tragicznego wypadku.

Pomyślałem: już po nas

Nie planowali tego wypadu do Przasnysza.
- Mieliśmy pojechać do baru w Ośnicy, tuż pod Makowem. Chciałyśmy sobie z Asią pogadać, chłopcy mieli pograć w piłkarzyki. Mój chłopak jest za granicą i rzadko wychodzę z domu bez niego, ale dałam się namówić Asi - opowiada Małgosia. - W ostatniej chwili, kiedy już wyjeżdżaliśmy z miasta, Robert zaproponował, żeby pojechać do Przasnysza, do pizzerii. Hubert go poparł, chcieli nam pokazać podobno fajny bar. Nie chciałam jechać, mam chorobę lokomocyjną, pogoda zresztą była okropna. Namawiałam, żebyśmy zostali w Makowie, ale nie chcieli tego słuchać.
Wyjechali przed dziewiątą wieczorem.
- W samochodzie czułam się okropnie, jechaliśmy dosyć szybko i bałam się, że zwymiotuję. Prosiłam, żeby mnie wysadzili gdziekolwiek. Nie miałam żadnych złych przeczuć, po prostu fatalnie się czułam. A może i miałam, nie wiem, w każdym razie dwa kilometry przed wypadkiem zapięłam pas, bo się bałam - mówi Małgosia.
Jacek Zbrzeźny nie pamięta, czy był w pasach.
- Chyba nie - mówi - bo kiedy się ocknąłem po uderzeniu, byłem po drugiej stronie samochodu. - Kiedy wjeżdżaliśmy na zakręt w Dobrzankowie wpadliśmy w poślizg. Rzuciło nas na lewy pas. Hubert próbował zapanować nad kierownicą, ale zobaczyłem, że włączają się wszystkie systemy zabezpieczające. Wiedziałem, że walniemy w drzewo, że już po nas - opowiada Jacek, dosyć doświadczony kierowca, właściciel auto-komisu. Wyszedł z wypadku mocno potłuczony.
- Wyczołgałem się przez boczne okienko. Wcześniej wyszła Małgosia. Wołaliśmy pomocy, bo obok stali ludzie. Ale nikt nie chciał nam pomóc. Może się bali, że samochód wybuchnie. Kiedy znalazłem się na zewnątrz, zacząłem cucić Asię, która została w samochodzie. Ale ona już nie żyła. Potem zacząłem szukać pozostałych. Dopiero po chwili znalazłem Huberta, leżał dosyć daleko od samochodu. Robert jęczał w samochodzie, ale nie mogłem mu pomóc. Zaraz przyjechała policja, strażacy i pogotowie. Wciąż nie potrafię uwierzyć w to, co się stało - mówi Jacek.

Asiuniu, nie zabieraj mi Roberta

Joanna miała 26 lat. Półtora roku temu wyszła za mąż za Roberta Miecieckiego. Od niedawna prowadziła małą perfumerię w rynku w Makowie.
- Asia była wspaniała. Taka pogodna, energiczna. Nie marnowała w życiu ani chwili. Nie potrafię sobie wyobrazić, że już nie będzie jej obok - mówi młoda sprzedawczyni z sąsiedniego sklepu.
Barbara Mieciecka, teściowa Asi, jest w skrajnej rozpaczy.
- Dlaczego..., dlaczego mnie taka tragedia dopadła - pyta szlochając. - Najukochańsza synowa nie żyje. Syn walczy ze śmiercią. Tacy byli dobrzy oboje, tak bardzo się kochali. Dopiero co wzięli ślub, ale chodzili ze sobą kilka lat. Asia była dla mnie jak córka. Jej mama zmarła, gdy Asia była dzieckiem. Była moją przyjaciółką. Starałam się Asi zastąpić matkę. Halinko, dlaczego mi ją zabrałaś - łka kobieta.
Rozpacz potęguje straszny lęk o syna.
Robert Mieciecki został przywieziony do szpitala z bardzo ciężkim urazem głowy.
- Był nieprzytomny i nadal jest nieprzytomny. Musi pokonać kryzys przed dalszym leczeniem. W tej chwili możemy tylko łagodzić stan kryzysowy - informuje nas dwa dni po wypadku Józef Hezner, ordynator OIOM w przasnyskim szpitalu.
- On leży taki bezradny, podłączony do różnych aparatów. I my wszyscy jesteśmy bezradni. Lekarze też mówią, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Że wszystko teraz w rękach Boga. Wczoraj była msza za Robusia, a ja wciąż się modlę o łaskę. I proszę Asię. Asiunia, nie odbieraj mi Roberta, wiem, że tak bardzo go kochałaś, ale zostaw mi go. Niech będzie nawet kaleką, ale niech jest z nami - Barbara Mieciecka nie potrafi przestać płakać.
- Mama, uspokój się, uspokój się, już nie płacz - próbuje łagodzić ból najmłodsza córka. Starsza córka Bożena wciąż czuwa przy bracie w szpitalu. I też wciąż stara się wyciszyć matczyną rozpacz.
Pogrzeb Asi był jednym wielkim łkaniem. Rodzina omdlewająca nad trumną, zapłakani młodzi ludzie, którzy znali Joannę. Długi kondukt żałobny odprowadzał Asię z domu pogrzebowego na cmentarz.
- Była tak pełna radości, miała w sobie tyle życia. Nie potrafię sobie wyobrazić, że się już nie spotkamy - łka młoda dziewczyna z bukietem róż. Przyjaźniła się z Asią od kilku miesięcy.
- Boję się. Nie wiem, jak sobie z tą tragedią poradzę - wyznaje Małgosia Malinowska. - Wyszła ze szpitala, by być na pogrzebie. Na cmentarz przyszła o lasce.
Nad grobem Asi płakali wszyscy. Ci co ją znali - z żalu za nią. Ci co jej nie znali - z żalu nad rodziną, która pozostała w rozpaczy.
- Nie opuszczaj mnie - łkała starsza siostra Asi, gdy trumnę składano do grobu.
- Dokąd idziesz, córeczko, dlaczego odchodzisz - wciąż pytała Barbara Mieciecka.
- Nigdy już do mnie nie przyjedziesz - zawodziła babcia dziewczyny. Ojciec krył rozpacz w cichych łzach.

Hubusiu, powiedz, że mnie kochasz

Hubert Deptuła skończył 19 lat. W ubiegłym roku zdał maturę.
- Był bardzo dobrym i zrównoważonym uczniem, odpowiedzialnym, z dużą kulturą osobistą. Może nie wyróżniał się jakąś większą inicjatywą w szkole, ale zawsze można było na niego liczyć. Nie zawodził ani kolegów, ani nauczycieli i chyba cieszył się sporym autorytetem wśród rówieśników. Miał dojrzały, poważny stosunek do życia - wspomina Andrzej Furmański, wychowawca IVa w Liceum Ogólnokształcącym, do którego chodził Hubert.
Po maturze Hubert rozpoczął studia zaoczne na SGGW. Jednocześnie przejął większość obowiązków w rodzinnej firmie, zakładzie przetwórstwa mięsnego. Był synem posła PSL - Zbigniewa Deptuły.
6 lutego w samo południe przed domem Bożeny i Zbigniewa Deptułów w Smrocku kilkaset osób uczestniczyło w ostatnim pożegnaniu Huberta.
Najbliżsi najwyraźniej nie potrafili się rozstać z młodym człowiekiem w trumnie. Dziadek czule głaskał go po twarzy. Babcia całowała wnuka po rękach. Nie można było oderwać od Huberta zrozpaczonej matki i brata Michała. Tuż przed zamknięciem trumny ojciec błagał rozpaczliwie:
- Hubusiu, powiedz, że mnie kochasz. Zawsze mi to mówiłeś, powiedz, że nie masz żalu. Dlaczego nie mogę ci pomóc. Zawsze, zawsze będziesz w moim sercu - zapewniał zmarłego syna Zbigniew Deptuła.
- Nikt, kto tego nie przeżył, nie potrafi zrozumieć bólu ojca po stracie syna - powiedział nam dzień po pogrzebie. - A Hubert był synem wyjątkowym, nienagannym. Był młodym, przedsiębiorczym i odpowiedzialnym człowiekiem. Wiązałem z nim całą przyszłość. Mogliśmy na nim zawsze polegać, cieszył się naszym pełnym zaufaniem, nigdy nikomu nie odmawiał pomocy. Był synem, na którego nigdy nie krzyczałem. On się cieszył mną, a ja nim. I tak bardzo związani byli z nieco młodszym bratem, Michałem. W ostatnim dniu ubiegłego roku Hubert zabrał Michała do kościoła, by podziękować za wszystko Bogu. Tak wierzył w Boga i w życie. Nie mogę pojąć, dlaczego musiał odejść - mówi zrozpaczony ojciec.
O tym, że Hubert traktował Boga jak ojca, który go prowadzi, o jego bardzo osobistym stosunku do wiary mówił także podczas mszy żałobnej ks. Stanisław Marzec, proboszcz parafii w Szelkowie, który przed nowym rokiem długo rozmawiał z Hubertem o sprawach wiary.
Najgłębsza wiara jednak nie potrafi złagodzić bólu rodziców. Ani wielkie współczucie okazywane przez innych.
- Śmierć syna to boleśnie wyrwana część naszego życia. Nie wiem, czy kiedykolwiek ta rana się zabliźni, ale jestem wdzięczny wszystkim, którzy starają się to łagodzić, współczując z nami - powiedział Zbigniew Deptuła.
Wśród współczujących nad grobem Huberta poza najbliższymi było wielu peeselowców, samorządowców, księży. Była też rodzina Joanny i Roberta Miecieckich.

Dlaczego tak się stało

Zbigniew Deptuła nie potrafi tego zrozumieć.
- Hubert był dobrym, rozważnym kierowcą. Pokonywał setki kilometrów jeżdżąc w interesach, miał prawo jazdy na różne kategorie pojazdów. Nigdy nie szarżował. I nie pił. Nie wiem - może się zagadali. Może to nieuwaga, może zła pogoda, a może palec Boży - mówi z desperacją Zbigniew Deptuła.
Przyczyny wypadku bada policja.
- Postępowanie jest w toku i nic na razie nie możemy powiedzieć na temat prędkości pojazdu czy stanu kierowcy. Nie przesłuchiwaliśmy jeszcze świadków. Jedno jest pewne. Warunki pogodowe były wtedy fatalne. W takich warunkach nie powinno się ruszać w drogę bez koniecznej potrzeby - mówi Tomasz Łysiak z KPP w Przasnyszu.
U młodych ludzi z Makowa spontaniczna fantazja zaciążyła nad zdrową wyobraźnią. Skutki okazały się tragiczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki