Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budzyno-Walędzięta. Sylwestrowe race zza płotu podobno poparzyły psa. Organizatorom imprezy trudno w to uwierzyć

Aldona Rusinek
Aldona Rusinek
Pierwszy Sylwester w nowej świetlicy we wsi Budzyno-Walędzięta był podobno bardzo udany. Ale sąsiad złożył skargę na złośliwe działanie. Organizatorzy imprezy zdziwieni

Lech Grabowski z wioski Budzyno-Walędzięta poskarżył się nam na niespodziewanie przykre doświadczenia sylwestrowej nocy. Prawie siedemdziesięcioletni człowiek, po operacji (wiele lat temu) wycięcia krtani, wraz ze schorowaną żoną mieszkają przez płot ze szkołą. Szkoła od lat jest nieczynna, ale funkcjonuje w niej, niedawno zorganizowana i pięknie wyposażona wiejska świetlica, oddana w październiku ubiegłego roku do użytku mieszkańcom wsi. Tutaj właśnie odbyła się zabawa sylwestrowa, która zakłóciła noc Grabowskim.

"Podwórko było całe w ogniu"

Lech Grabowski (kombatant „Solidarności”, także były radny gminy) w liście do redakcji poskarżył się, że tuż za płotem odpalono 30 petard, przez co pies uwiązany w budzie przy samym płocie prawie oszalał i został obity oraz poparzony przez spadające race. Imprezowicze mieli uszkodzić także kabel elektryczny, przez co w domu Grabowskich zabrakło na tę noc prądu i zmuszeni byli siedzieć przy lampie.

Musieli też zabrać psa do domu, a podwórko, jak twierdzi autor listu było „całe w ogniu po odpalaniu petard”. Uważa, że były to wszystko złośliwe działania. I że śmiano się z emeryta, który nie może protestować głośno, bo mówić nie może. Ledwie szepcze. Bez krtani. Bardzo trudno się z nim porozumieć.

Organizatorem imprezy sylwestrowej był, jak informuje w liście Lech Grabowski, radny oraz sołtys wsi jednocześnie - Andrzej Łuniewski. I jego znajomi.

"Niczego złego nikt mu nie zrobił"

Radny Łuniewski nie zaprzecza:

- Otrzymaliśmy piękną świetlicę, o którą od dawna się staraliśmy. Chcieliśmy powitać w niej nowy rok. Było kilkanaście par, niespełna trzydzieści osób. Wszystko poważni, stateczni ludzie. Żadnych burd, ani awantur. Kulturalna zabawa. O północy wystrzeliliśmy petardy. To znaczy jedną petardę, w Lidlu kupioną, taką „wielostrzałową”, kolorową. Ustawiliśmy ją po drugiej stronie boiska, kilkadziesiąt metrów od płotu Grabowskich. Trwało to zresztą moment. Wypiliśmy przy sztucznych ogniach szampana i wróciliśmy do świetlicy. Niedługo potem zresztą goście zaczęli się rozchodzić. Nie widziałem, żeby cokolwiek paliło się na podwórku Grabowskich. Pies, to prawda, szczekał. Ale niczego złego nikt mu nie zrobił. Ani nikt umyślnie nie dokuczył Leszkowi Grabowskiemu, choć to trudny w kontaktach człowiek - mówi radny Łuniewski.

Potwierdza to Ewa Kobylińska, która pomagała organizować sylwestrowe spotkanie:

- Nikt się z niego nie śmiał, bo myśmy go w ogóle nie widzieli. Nie przyszedł z jakąkolwiek skargą, a my byliśmy dosyć daleko od jego płotu - twierdzi.

Podobnie mówią sąsiedzi Grabowskich, młode małżeństwo, które też bawiło się tej nocy w świetlicy.

- Głośno było przez moment o północy, wiadomo. W całej wsi było głośno, bo wszędzie odpalano petardy. Taka noworoczna moda. Ale nikt nic złośliwie sąsiadowi nie robił. Nie widzieliśmy go w ogóle. Może jakieś race spadły na jego podwórko, ale raczej już wypalone - uważają.

Lech Grabowski jednak czuje się poszkodowany, w związku z tym złożył też skargę na policję. KPP w Makowie Mazowieckim prowadzi postępowanie wyjaśniające w tej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki