MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zgotowali sobie piekło

Jarosław Sender
W budynku przy lecznicy zwierząt w Krasno¬sielcu mieszkają cztery rodziny. Krzy¬kowscy od 34 lat, odkąd Zbigniew Krzykowski objął tu posadę weterynarza. Pozostali - Szymańscy, Andru¬chewiczowie i Teresa Wierzbicka wprowadzili się tu około dziesięciu lat temu. Wszyscy najemcy tych mieszkań, z wyjątkiem Krzykowskich, są pracownikami gminy. W 2003 roku gmina sprzedała im mieszkania. Z działką wokół domu, wyznaczoną przez geodetę. W operacie zapisane jest, że działka pozbawiona jest należycie utwardzonego przejazdu i dojścia.

Lecznica została przeniesiona obok, do garaży. Dzierżawili ją od gminy dotychczasowi lekarze weterynarii - Zbigniew Krzykowski i Tomasz Bielawski.

Sprzedana lecznica

- Lecznica bardzo niszczała. Gmina, która była właścicielem, jej nie remontowała, poza niezbędną wymianą dachu, kilka lat temu - mówi Krzykowski. - Wreszcie zwróciłem się do Rady Gminy o decyzję - albo gmina wyremontuje lecznicę, albo ją sprzeda.

Rada Gminy zdecydowała o sprzedaży. W październiku 2006 roku pełniąca wówczas obowiązki wójta Danuta Szewczak ogłosiła przetarg na sprzedaż budynku lecznicy wraz z działką o powierzchni ok. 33 arów. W ofercie przetargowej nadmieniono, że kierowana jest ona do osób prowadzących działalność weterynaryjną. Zgłosił się jeden oferent - Krzykowski . I nieruchomość 27 listopada 2006 przeszła w jego ręce.

Do przetargu zgłoszono nieruchomość bez żadnych obciążeń. Ale tydzień przed jego rozstrzygnięciem Teresa Wierzbicka, jedna z mieszkanek domu przy lecznicy, złożyła w imieniu pozostałych mieszkańców wniosek o zapewnienie dojazdu koniecznego dla służb ratunkowych - pogotowia, policji, straży; porządkowych - wywozu śmieci i szamba. Oraz prywatnych samochodów. Dotychczas bowiem wszyscy lokatorzy tego domu, choć kupili nieruchomość bez dojazdu, korzystali z wiecznie otwartego, wspólnego wjazdu do lecznicy.

Podwójna służebność

Nowo wybrany wójt Andrzej Czarnecki, wskutek tego pisma, 6 grudnia 2006 roku spotkał się ze Zbigniewem Krzykowskim.

- Miałem alternatywę: unieważnić przetarg albo rozmawiać z potencjalnym nabywcą działki - mówi wójt.

- Rozmawialiśmy wówczas wyłącznie o konieczności dostępu do szamba, znajdującego się na działce, którą zamierzałem kupić - opowiada Krzykowski. - Nie kwestionowałem tego. Bez zastrzeżeń zgodziłem się na służebność dostępu samochodów wywożących nieczystości i innych, związanych z potrzebami kanalizacyjnymi.

Panowie podpisali protokół z tego spotkania, w którym ustalono, po pierwsze, służebność gruntową kanalizacyjną wobec pozostałych współwłaścicieli (czyli dostęp do szamba i umożliwienie jego opróżniania); po drugie, służebność przechodu i przejazdu na działkę 32/3 współwłaścicieli budynku. Czyli trzech pozostałych rodzin (oraz ich następców).

- Byłem przekonany, że zarówno pierwszy, jak i drugi punkt dotyczy szamba - tłumaczy Zbigniew Krzy¬kowski cztery lata po podpisaniu tej umowy z wójtem. - Nie było żadnej rozmowy na temat innego jakiegokolwiek użytkowania mojej działki przez sąsiadów - zapewnia.

Po rozmowie z Krzykowskim, tego samego dnia wójt Czarnecki wydał zarządzenie ustanawiające prawo służebności przechodu i przejazdu dla pozostałych mieszkańców domu przy lecznicy. Otrzymały je trzy rodziny.

- My nigdy takiego zarządzenia nie otrzymaliśmy, chociaż byliśmy stroną w tej sprawie - zapewnia Maria Krzykowska. - Dopiero w styczniu tego roku dowiedzieliśmy się o nim, gdy współlokatorzy złożyli sprawę do sądu. A przecież gdybyśmy znali je wcześniej, moglibyśmy zaskarżyć do wojewody. Nie widzieliśmy też pisma pani Wierzbickiej. Wójt zachowuje się nie fair jako gospodarz.

Nieświadomy tego zarządzenia Zbigniew Krzykowski 18 grudnia podpisał akt notarialny nabycia działki, w którym były zapisy o służebności wobec sąsiadów.

- Rozumiałem tę służebność tak jak mówił o niej wójt - zapewnia Krzykowski. - Jako dojazd do szamba. I wszystko. A nie jako udostępnienie mojej działki do wszelkich prywatnych potrzeb sąsiadów. No przecież nikt o zdrowych zmysłach by się na to nie zgodził.

Prysło zgodne sąsiedztwo

Do niedawna jednak współlokatorzy Krzykowskich swobodnie korzystali z jego działki.

- Mąż cały czas im przypominał, by zrobili sobie drogę, bo przecież można zrobić wjazd od ul. Polnej. Oni zaś cały czas mówili o podwójnej służebności naszej działki. Nie wiedzieliśmy o czym oni mówią, bo nie znalismy zarządzenia wójta, które sąsiedzi otrzymali - twierdzi Krzykowska. - Jesienią ubiegłego roku się zbuntowaliśmy - albo mamy własną działkę, za którą niemało zapłaciliśmy, i od której płacimy podatki, albo jej nie mamy. Po konsultacji z notariuszem, który sporządzał nam akt notarialny, postawiliśmy płot na granicy naszej działki i tej wydzielonej

pod budynek mieszkalny. I zaczęła się wojna.

Rzeczywiście, choć wcześniej też było sporo niesnasek między Krzy¬kowskimi i sąsiadami, półtorametrowy betonowy płot stanął między nimi niczym mur.

Naruszyli prawo posiadania

Wiesława Szymańskiego zastaję na podwórku za betonowym płotem przy stercie drzewa, które właśnie zwieziono. Złożono je górą, przez płot.

- Mam od kilku miesięcy kłopot z dostawą opału - mówi. - Sasiedzi nie mieli raczej prawa odgrodzić działki. W akcie notarialnym, w księgach wieczystych zapisana jest służebność ich działki wobec nas. Płot biegnie tuż przy domu. Nawet gdyby zrobiono drugi wjazd od ul. Polnej, pod moje mieszkanie żaden samochód z węglem czy drzewem się nie przeciśnie.

Szymański przyznaje, że do niedawna stosunki sąsiedzkie były poprawne, a jeszcze wcześniej nawet przyjazne.

- Psuć się zaczęło, kiedy pan Krzy¬kowski kupił działkę. A jak postawili płot, właściwie z nimi nie rozmawiamy. Inni sąsiedzi też - mówi.

Troje lokatorów wniosło sprawę o przywrócenie posiadania. Uważają, że posiadanie ma większe prawo przed własnością. Twierdzą, że "nabyli" prawo posiadania, korzystając od lat z wjazdu i drogi do lecznicy.

- Jak można posiadać coś, co do nas nie należy - nie mogą tego w żaden sposób pojąć Krzykowscy.

- Ja wolę stawiać nie mury, lecz budować mosty - mówi chyba zażenowana nieco tym konfliktem Wiesława Andruchewiczowa, właścicielka najmniejszego mieszkania. - Nie lubię kłótni, jestem ugodowa. Proponowałam nawet pani Krzykowskiej jakieś "dzierżawne" za korzystanie z tej drogi, ale oni byli zdecydowani na odgrodzenie.

- A przecież Zbigniew Krzykowski w akcie notarialnym podpisał służebność. Chyba wiedział, co podpisuje - dodaje Tomasz Andruchewicz.

- Byłam zdumiona, że ten wjazd w ogóle został sprzedany panu Krzykowskiemu - mówi Andruche¬wiczowa.- Przekonana byłam, że pozostał on gminny, wspólny, jak dotychczas. Przecież my kupiliśmy działkę bez dojazdu. Szkoda, że nasze stosunki tak się popsuły, jeszcze kilka lat temu były prawie jak rodzinne. Komuna niemalże - żartuje.

Teresa Wierzbicka nie chce się na temat konfliktu wypowiadać.

- Sprawa jest w sądzie i tam zapadną rozstrzygnięcia - ucina krótko.

W tej chwili na wokandzie są dwie sprawy. Drugą założyli Krzykowscy o zakaz przejazdu i dojścia przez ich działkę dla celów prywatnych.

- Nie ma w akcie notarialnym ani słowa o tym, że zezwalamy sąsiadom na korzystanie z naszej działki do celów prywatnych. Na chodzenie po niej, parkowanie samochodów. Ustalenia i nasza zgoda dotyczyły szamba. Wyłącznie - upierają się Krzykowscy.

- Jakim prawem wójt dysponuje naszą działką? - irytuje się Maria Krzykowska. - Przecież wiedział, że droga dojazdowa jest konieczna. Więc powinien nam sprzedać tę działkę z wyłączeniem wjazdu. Pozostawić go jako grunt gminny. Mielibyśmy nieco mniejszą działkę, ale byłby spokój.

Zapewne, tyle że wówczas wójt Czarnecki musiałby unieważnić przetarg i ewentualnie ogłosić drugi.

Władzy zabrakło wyobraźni

Błąd popełniono raczej w ofercie przetargowej, nie wydzielając dojazdu ze sprzedawanej działki.

- Pan Krzykowski mógł zrezygnować z jej kupna jeśli nie godził się na służebność, nie wycofał jednak swojej oferty - mówi wójt Czarnecki. - A przecież wiedział, że oni wszyscy zawsze korzystali z tego dojazdu. Nawet gdyby zrobiło się drugi wjazd od ul. Polnej, nie będzie dojazdu do mieszkania Szymańskich.

Mimo to w ubiegłym tygodniu Zbigniew Krzykowski złożył wniosek do wójta o zrobienie wjazdu na przydomową działkę od strony ul. Polnej.

- Wójt w sądzie powiedział, że jest to możliwe. Więc niech zrobią, skoro sprzedali działkę bez dojazdu - uważa. - Pan Szymański nie będzie miał dojazdu pod drzwi, ale przecież może być swobodny dojazd, parking z drugiej strony domu. To tylko parę metrów.

Konflikt rozstrzygnie się w sądzie. Ale można by uniknąć całego konfliktu, gdyby włodarzom gminy nie zabrakło wyobraźni. Przecież wiadomo, że najwięcej sporów sąsiedzkich toczy się u nas o drogi. Ten więc - bez wytyczenia ogólnodostępnego dojazdu - też był jak najbardziej do przewidzenia.

I nawet jeśli sąd wydałby orzeczenie zadowalające obie strony, dobrosąsiedzkie stosunki przy ul. Polnej już pewnie nie powrócą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki