MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Więzienny chleb zamiast opłatka

Jarosław Sender
Kazimierz Kobyliński i Lech Kobyliński 30 lat temu przeżyli Wigilię w więzieniu w Iławie. Internowani 13 grudnia

Kazimierz Kobyliński i Lech Ko¬byliński, krewni z gminy Czerwonka, działacze "Solidarności", trzydzieści lat temu wigilijną kolację jedli w więziennej celi. Bez opłatka, bez bliskich.

Zabrali ich z domów 13 grudnia 1981 roku.

Aresztował go znajomy

- Mnie w nocy z 12 na 13 grudnia. Przyszli po 22.00. Właśnie wróciliśmy z żoną od przyjaciół. Zdążyliśmy wejść do sypialni na górze i się rozebrać, gdy załomotali do drzwi. Zejdź Leszek, to milicja - zawołał z dołu ojciec. Zbiegłem na dół. Zza drzwi odezwał się znajomy, policjant z Makowa. To ja. Rysiek, otwórz - powiedział. Było ich czterech. Dwóch za drzwiami, dwóch z psem, bliżej płotu. Ten znajomy powiedział, że ma nakaz aresztowania. Nie wiem, co jest grane, zapewnił, wyrwali mnie z domu alarmem, nie miałem służby - wspomina Lech Kobyliński przy rodzinnym stole w Budzynie-Lipnikach. Trzydzieści lat temu organizował "Solidarność Rolników Indywidualnych" w gminie Czerwonka. Na zjeździe założycielskim, wiosną 1980 roku został wiceprzewodniczącym związku.

Tamtej grudniowej nocy Lecha Ko¬bylińskiego zawieziono na komendę do Makowa Mazowieckiego. Było tam sporo milicjantów.

- Wszyscy mówili, że nic nie wiedzą, sprawa jest do wyjaśnienia, ale nikt nic nie wyjaśniał. Siedzieliśmy tam, bo przywieziono chyba jeszcze wtedy Krzy¬sztofa Lorentza, ze dwie godziny nieświadomi niczego. Aż wreszcie po północy wpadł wicekomendant, Sylwester R.

- Co wy, nic nie wiecie, stan wojenny jest! - krzyknął domnie. Nawet niektórzy milicjanci osłupieli.

Zaraz przewieźli ich doaresztu w Os¬trołęce. W nocy areszt zaczął się zaludniać. Zwozili solidarnoś¬ciowców z Ostrołęki i okolic. W celach zaczęło być ciasno.

- Bladym świtem kazali nam wychodzić. Pod areszt podjechały milicyjne "suki". Nie pałowali nas, tylko zakuwali parami w kajdanki. Mnie zakuli z Mariuszem Bondar¬czukiem z Przasnysza. Trafiliśmy do dosyć nowej nyski, bo "suk" zabrakło. Było cieplej w tym samochodzie, ale jechaliśmy prawie dziesięć godzin.

Nyskę eskortował młody porucznik, jak się okazało, kolega szkolny Bon¬darczuka. Wystraszony, skrępowany. Też dostał rozkaz. Nic nie wiedział. Ludzkie losy często dziwnie się plotą.

Zbudzili go o świcie

Do drzwi Kazimierza Ko¬bylińskiego (wówczas wiceprzewodniczącego Tymczasowego Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego "S") załomotano o świcie, 13 grudnia.

- Okazało się jednak, że to koledzy z "Solidarności" - opowiada znany makowski fotograf. - Alarmowali, że biorą ludzi, że aresztowali już Lorentza i Jakubiaka. Mimo to zdecydowaliśmy zwołać Zarząd Tymczasowego Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego "Solidarności" na dziewiątą. Stawili się ludzie z każdej komisji zakładowej. Już wiedzieli o wprowadzeniu stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego. Umówiliśmy się z Romualdem Frydrychem, członkiem zarządu, że po południu ukryjemy mienie związku. Ja jeszcze poszedłem na południową mszę, by robić zdjęcia z chrztu. O godz. 16.00 spotkaliśmy się w siedzibie związku (tam gdzie dziś mieści się miejska biblioteka - przyp. red.). Milicjanci musieli nas już obserwować, bo weszli chwilę później. Zabrali na komendę. I już nie wróciliśmy.

Przez Szelków powieźli ich do Ostrołęki. Tam już był niezły tłok. Przed nimi trafili tu z Makowa inni: Lech Ko¬byliński, Marian Perzanowski, Janek Jakubiak, Lorentz. Ich o świcie wywieźli do Iławy. Kazimierz Kobyliński i Frydrych siedzieli w ostrołęckim areszcie prawie tydzień.

Skuci w więźniarkach

- Pamiętam, że było strasznie zimno w celach. Spałem w kurtce i butach przez te wszystkie dni. Ten ziąb dokuczał najgorzej, choć jedzenie też było parszywe. Brakowało także świeżego powietrza, bo spacery nam nie przysługiwały. W sobotę, 19 grudnia skuli nas parami i zapakowali do wojskowej ciężarówki. Jak zwyrodniałych bandytów. Ciężka krata oddzielała kierowców, a z tyłu druga - strażników. Samochód nie miał okien. Jechaliśmy ponad pięć godzin, nie wiedząc dokąd.

Wysadzili ich w zakładzie karnym w Iławie, od dawna przysposabianym dla więźniów politycznych. Trwał już wzmożony ruch. Zwozili ludzi z całej północno-wschodniej Polski.

- Trafiłem do celi z wiceprzewodniczącym regionu Elbląg, Kazimierzem Szyszem. Po dwóch tygodniach dołączył do nas Zbigniew Iwaniuk z Gdańska, przewodniczący kolejowej Solidarności. Później Tadeusz Syryjczyk. W celach była ciągła rotacja - wspomina Kazimierz Kobyliński.

- Ja siedziałem miedzy innymi ze Stanisławem Podmostką, późniejszym wojewodą ostrołęckim - przypomina sobie Lech.

W "ośrodku odosobnienia internowanych" - taką niegroźną nazwę nadano części zakładu karnegu dla nieletnich, przystosowanej na potrzeby stanu wojennego - były już materace na łóżkach, łaźnia raz na tydzień, dwudaniowe obiady, choć marne, chleba pod dostatkiem.

- W porównaniu z Ostrołęką, było tam jak w sanatorium - żartuje po latach Kazimierz. - Jak powiedziałem, że

chcę oddać krew dla potrzebujących, to nawet dostałem dwa dni spaceru, żebym sił nabrał. Ale jak Perzanowski napisał do żony, by trzodę i bydło wypuściła na pole, żeby w ręce komunistów nie wpadły, to dostał dwa dni karceru. Na początku do żony nie docierały moje listy, ani jej do mnie. Większych, brutalnych restrykcji jednak wówczas nie doświadczaliśmy - przyznaje były internowany.

W tym pierwszym rzucie internowania władza starała się wszystkich przekonać, że to tylko łagodna profilaktyka. Później w ośrodkach dla internowanych, także w Iławie, było znacznie gorzej.

Szalejące Barbary

W domach szalały z niepokoju żony Lecha i Kazimierza.

Barbara, żona Lecha, ledwie zdążyła dojść do siebie po śmierci przedwcześnie narodzonego synka, Daniela. Urodził się 1 maja 1981 roku. Zmarł 3 maja. Byli z Leszkiem rok po ślubie, gdy go zamknęli.

- Przez kilka miesięcy po śmierci synka nie mogłam wyjść z szoku - opowiada Barbara. - Zaraz potem zniknął Leszek. Nikt mi nie potrafił powiedzieć gdzie i dlaczego. Codziennie pytałam milicjantów, znajomych przecież, którzy mi męża z domu wyprowadzili. Twierdzili, że niczego nie wiedzą. Wreszcie, gdzieś po tygodniu, dowiedziałam się od żony Janka Jakubiaka, że widział on Leszka na spacerniku.

Żona Kazimierza Kobylińskiego, też Barbara, tą samą drogą dowiedziała się o losach męża.

- Janka Jakubiaka przewieźli z Iławy z powrotem do Makowa, bo miał poważne problemy z sercem - opowiada Kazimierz Kobyliński. - Położyli go na oddziale wewnętrznym. Ale cały czas go pilnowali. Żona nie mogła się z nim skontaktować, choć codziennie tam była. Aż wreszcie doktor Głowicki, ordynator oddziału szepnął żonie: ja ich odciągnę do swego gabinetu, a pani wtedy porozmawia z pacjentem. Wtedy Janek powiedział Basi, że jesteśmy wszyscy w Iławie.

Żona Kazimierza Kobylińskiego od razu chciała pędzić do Iławy, ale nie dostała wymaganej wówczas przepustki na podróż z gminy Czerwonka. Spotkali się więc z mężem dopiero 27 grudnia. Dwa tygodnie po internowaniu. I już po świętach.

Najtrudniejsza wigilia

w życiu

Wigilijny wieczór to był jeden z najtrudniejszych momentów w tamtym czasie dla Lecha i Kazimierza. Pierwsza w życiu bez najbliższych i bez opłatka.

- O piątej rano, jak co dzień włączyli w celach kołchoźniki. Nie było świątecznego, radiowego, wigilijnego wydania - wspomina Kazimierz.
- Nie sposób było słuchać tej "szcze¬kawki", z której lała się wyłącznie ponura, butna propaganda - dodaje Lech.

- Poprosiliśmy o księdza na wigilię. Powiedziano nam, że proboszcz nie chciał przyjść. Ale kilka dni potem proboszcz Gellert dotarł do nas i odkłamał to co nam powiedziano: nie chcieli go dopuścić, mówiąc, że my nie życzymy sobie księdza. Powszechna esbecka manipulacja. Kłamać na obie strony.

Musieli obyć się bez księdza (dopiero na Nowy Rok odwiedził ich ks. Kaczmarek, arcybiskup gdański). A na wigilijną kolację musiały wystarczyć rybki z puszki.

- Jeśli ktoś miał pieniądze, mógł kupić w więziennym sklepiku puszkę rybek i suchary. Ja nie miałem. Dwaj koledzy z celi tylko mieli wypiskę, czyli pieniądze w depozycie. Kupili dwie puszki rybek. Dwie paczki sucharów. Do tego gorzka kawa. Tak spędziliśmy Wigilię - wspomina Lech.

Opłatek zastąpił im czarny, więzienny chleb. Tym się dzielili.

- A ja tego dnia poszłam pieszo do Szelkowa, do rodzinnego domu - wspomina żona Leszka. - Nie wyobrażałam sobie Wigilii i świąt bez męża. Chciałam być przynajmniej blisko rodziców. Ale i tak całe święta były przepłakane.

Kazimierz Kobyliński został zwolniony 19 stycznia. Lech Kobyliński wrócił do domu12 lutego.

Powrót za mury

Kazimierz Kobyliński i Lech Koby¬liński w przedzień 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego uczestniczyli w zjeździe byłych internowanych w Iławie. Byli tam pierwszy raz odopuszczenia więziennych murów. Organizatorem zjazdu był Władysław Kałudziński, prezes olsztyńskiego stowarzyszenia "Pro Patria". Lech i Kazimierz przywieźli z tego spotkania wiele wzruszeń, ale i poczucie goryczy. Że nie o taką Polskę walczyli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki