Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twarz, serce, wątroba i nerki zmarłego Sławka dały nadzieję kilku rodzinom

Redakcja
Decyzja zrozpaczonej, samotnej kobiety uratowała życie kilku osobom.Teresa Banach mieszka koło Łysych. Przez kilka lat pracowała w ostrołęckim kinie "Jantar"

- Kiedy syn umierał i nie było już żadnej nadziei, lekarze spytali, czy zgodzę się na pobranie jego narządów doprzeszczepów. Był młody, zdrowy. Powiedziałam, muszę pomyśleć. Ale namyślenie były tylko minuty. Lekarze mówili, że dzięki sercu, wątrobie, nerkom, rogówkom Sławka inni będą mogli żyć. Zgodziłam się. Nagle okazało się, że bardzo potrzebna jest, natychmiast, także twarz. Młody człowiek stracił swoją w wypadku przy pracy. Też się zgodziłam - mówi spokojnym, opanowanym głosem Teresa Banach. Matka. Przekonana o słuszności dramatycznej decyzji.

Sławek miał 33 lata. Zmarł z niewyjaśnionych dotąd powodów.
- Wyszedł z domu. Wczesny ranek był, poniedziałek, 6 maja. Ja leżałam wtedy z grypą. Jakiś czas później, może dwie godziny, sąsiad wpadł do domu, powiedział, że po pogotowie trzeba dzwonić - wspomina matka
Znalazła Sławka w drewutni, zakrwawionego. Z ucha ciekła mu krew.
- Chodź do domu, dzieciaku, powiedziałam. Ale on już żadnej mowy nie miał. Ani przytomności.
- Do dziś nie wiemy, co się stało - mówi Mieczysław Szmigel, brat Teresy, mieszkający w Pupkowiźnie, w gminie Łyse. - We czwartek, kilka dni wcześniej on wrócił do domu rowerem, poturbowany. Nic nie mówił, więc nie wiadomo, czy sam się przewrócił na tym rowerze, czy go może jakiś samochód potrącił. Ale do tego tragicznego poniedziałku normalnie funkcjonował. Sąsiad opowiadał, że w niedzielę byli na rybach. Co się stało w ten poniedziałek rano, nie wiadomo. Kiedy my z żoną przyjechaliśmy do nich po południu, gdy Sławek był już w szpitalu, widać było ślady krwi na schodkach przed domem. Musiał tam upaść i rozbić głowę. A potem jeszcze powlec się do drewutni, gdzie go zauważył sąsiad, zaniepokojony dziwnym zachowaniem. Trudno to wszystko sobie wytłumaczyć. Może miał jakiś guz w głowie? Może na tym rowerze się uszkodził i dopiero kilka dni później były skutki - wuj Sławka kręci bezradnie głową w domysłach.
- Pogotowie zabrało go do szpitala w Łomży, potem do Białegostoku, na OIOM. Następnego dnia zadzwoniliśmy, powiedzieli, że stan jest stabilny. Pojechaliśmy z sąsiadem, który go znalazł. Ale był w śpiączce. Trzeciego dnia stan się pogorszył. Czwartego dnia lekarze nie dawali już nadziei. Syn zmarł 14 maja, o godzinie 8.05. Nie odzyskał przytomności od wyjazdu z domu. Pożegnałam się z nim ciepło - mówi Teresa Banach. Uważa, że syn nie zginął naturalną śmiercią. - Przecież zdrowy był, silny. Jak mógł przewrócić się i umrzeć? - nie potrafi wytłumaczyć sobie tragedii matka. - To się musi wyjaśnić - dodaje z determinacją, chociaż nie potrafi wskazać kogokolwiek, kto mógł źle życzyć jej synowi.

Narządy z ciała Sławka natychmiast powędrowały do kliniki transplantacji w Gliwicach. Dzień po śmierci jego twarz przeszczepiono trzydziestotrzyletniemu Grzegorzowi G., który uległ tragicznemu wypadkowi przy rozbijaniu kamieni. To była pierwsza transplantacja twarzy w Polsce. Pozostałe narządy ratują dziś życie kilku innym osobom.
Czy trudno było podjąć decyzję o przekazaniu narządów jedynego syna?
- Musiałam to sobie rozmyśleć - mówi sześćdziesięciodwuletnia kobieta. - Ale nie, trudno mi nie było. Lekarze powiedzieli, że uratujemy ludziom życie. To było ważne. A przecież syna i tak już nie miałam - ociera łzę. - O, to jest twarz mojego syna - pokazuje gazetowe zdjęcie zoperowanego Grzegorza G. Obok leżą trzy fotografie Sławka.. - Kiedy myślę, że serce syna żyje w kimś innym, to czuję, że to trochę też on żyje. A ktoś żyje dzięki niemu. Tak samo z wątrobą, z nerkami. Mój Sławek żyje dziś w kilku osobach. Poszedłby do piachu, spróchniał. A tak, dzięki niemu przeżyje może kilka osób. Cieszę się, że mogliśmy ze Sławkiem tym ludziom pomóc. Może kiedyś oni do mnie przyjadą. Jego serce do mnie wróci. Chciałabym zobaczyć tego Grzegorza z twarzą mego syna - matka ociera oczy.
Z księdzem o swojej decyzji, swoich uczuciach dotąd nie rozmawiała.
- Ale ksiądz pochówku nie odmówił, więc chyba nie potępił. Syn w grobie z ojcem spoczął. Trumnę przez okno wnosiliśmy do domu, bo Sławuś bardzo wysoki był. W trumnie przywieźli go z Białegostoku. Już jej nie otwieraliśmy - wspomina matka. - Ludzie we wsi różnie gadają o tym, co zrobiłam. Ale ja się ludzi nie słucham.

Więcej przeczytasz w papierowym wydaniu Tygodnika Ostrołęckiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki