Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozytywnie zakręceni

A. Rusinek
Krystyna i Stanisław Dzwonkowscy stworzyli sobie na wsi bajkowy, kolorowy świat. Chętnie goszczą ludzi, którzy zatrzymują się przy ich posesji wiedzeni ciekawością, kto tu mieszka
Krystyna i Stanisław Dzwonkowscy stworzyli sobie na wsi bajkowy, kolorowy świat. Chętnie goszczą ludzi, którzy zatrzymują się przy ich posesji wiedzeni ciekawością, kto tu mieszka A. Rusinek
W Kleczkowie, tuż za starym kościołem wzrok przyciąga drewniany domek. Wygląda jak z kolorowej bajki.

Czarne, drewniane ściany "obsiadły" wielkie, różnobarwne motyle, też z drewna. Wejścia na podwórko strzeże Chrystus rozpięty na drzewie, a tuż za nim dwaj potężni wojowi wyciosani z drewnianych pni. Przed domem w kapliczce Jan Paweł II, który wygląda jak ludowy świątek. Nieco dalej, na drewnianym pniu stoi marszałek Piłsudski, naturalnej wielkości, w szarym płaszczu legionisty. A wszystko to tonie w kwiatach - pelargoniach, różach, makach. Wśród kwiatów "przechadzają" się różowe flamingi. Też drewniane.
Piękne, kolorowe rabaty są dziełem pani Krystyny. Drewniane "dekoracje" to dłuto pana Stanisława. Taki świat bajkowy tworzą sobie Dzwonkowscy. Osiedli w Kleczkowie dwa lata temu.
- Na emeryturę wróciłem do rodzinnej wsi, przejąłem ojcowiznę - mówi Stanisław Dzwonkowski. Ponad trzydzieści lat mieszkali w Łomży. Oboje pracowali w Zakładach Przemysłu Bawełnianego "Narew". Syn i córka z rodzinami tam zostali. Krystyna i Stanisław postanowili rozpocząć nowe życie na wsi. Wcześniej rozebrali murowankę, którą w 1904 roku postawił dziadek Stanisława Dzwonkowskiego. Na jej miejscu zbudowali drewniany dom, który z zewnątrz wygląda wiekowo, a w środku nowocześnie i przytulnie, wyłożony od podłóg do sufitów jasnym drewnem.

Takie życie, że lepiej nie wspominać

Ze starym domem wiązało się rodzinie wiele trudnych wspomnień. Lucyna Dzwonkowska, matka Stanisława mieszkała w nim od 1942 roku.
- Wtedy wyszłam za Wacława, ojca Stasia - wspomina 86-letnia, pogodna starsza pani. - Nie nacieszyliśmy się sobą. Dwudziestego stycznia 1945 roku minęło akurat trzy lata od naszego ślubu. Dzień później Rosjanie go aresztowali. Wywieźli do łagru. Tuż przed końcem wojny. Zostałam sama z trzynastomiesięcznym Stasiem.
Wcześniej Rosjanie wywieźli całą rodzinę do Kazachstanu.
- Dziadek miał spore gospodarstwo, uchodził za kułaka - opowiada Stanisław Dzwonkowski. - Mój ojciec przed wojną skończył gimnazjum męskie w Łomży. Gdy miał 16 lat, wraz z innymi gimnazjalistami ruszył ochotniczo na wojnę z bolszewikami w 1920 roku. Potem współorganizował Kasę Stefczyka w okolicznych wsiach i spółdzielczość mleczarską. Był wiejskim działaczem. Należał też do Armii Krajowej. Kilka miesięcy po wybuchu wojny Rosjanie zaczęli robić czystki w okolicy. Wywozili bogatszych, bardziej znaczących gospodarzy. Mój dziadek w 1940 roku już nie żył. Ale babcia Anna, jej córka Janina i młodszy syn Czesław zostali wywiezieni do Kazachstanu.
Anna Dzwonkowska i jej córka zmarły tam na krwawą dezynterię. Czesław poszedł nad Okę, do polskiego wojska. Z I Armią przewędrował szlak od Lenino do Berlina.
- Ojciec nie trafił na tę zsyłkę, bo się ukrywał - mówi Stanisław Dzwonkowski.
- Ale aresztowali go kilkanaście miesięcy później - wspomina pani Lucyna. - Siedział w więzieniu w Łomży. Kiedy wyszedł, od razu się pobraliśmy. Potem go znów zabrali, w styczniu 1945 roku. I już nie wrócił. Wrócił stamtąd sąsiad, Stanisław Kleczkowski, Opęchowski z Opęchowa, Zaorski z Borek. Wszystkich razem ich wtedy z mężem zabrali. Pracowali w stalagu przy kopalni węgla. Od tych, co powracali dowiedziałam się, że Wacław zginął tam w wypadku. Urwał się dźwig i uderzył go w głowę. Zmarł 3 lipca 1945 roku.
Pół wieku później potwierdziła to moskiewska prokuratura, na wniosek rodziny.
- Wcześniej, tuż po wojnie, nawet głośno mówić nie było wolno, że ojciec zginął w sowieckim łagrze - mówi Stanisław Dzwonkowski. - Dopiero w 1990 roku zwróciliśmy się do prokuratora generalnego w Moskwie o oficjalną informację na temat pobytu ojca w obozie i jego śmierci. Po kilku latach otrzymaliśmy odpowiedź, że od 12 lutego do 2 lipca 1945 roku ojciec przebywał jako internowany w obozie NKWD w Stalinogorsku (obecnie Nowomoskowsk), gdzie zmarł 3 lipca tego roku.
Lucyna Dzwonkowska, nie doczekawszy się powrotu męża, w 1946 roku wyszła za jego młodszego brata Czesława, który szczęśliwie wrócił z wojny. Z drugiego małżeństwa ma trzy córki. Jedna mieszka w Warszawie, druga wyjechała do Kanady. Pani Lucyna od 25 lat mieszka u najmłodszej Jadwigi, w Gdańsku.
- Drugi mąż zmarł w 1966 roku - wspomina Lucyna Dzwonkowska. - Znów sama zostałam z dziećmi. Były wprawdzie dorosłe, ale nie było nam łatwo. Najpierw córki wyjechały z Kleczkowa. Potem, w 1970 roku Staś się ożenił i też wyprowadzili się z żoną do Łomży. Młodzi, jak dzisiaj, wtedy też uciekali do miast. Zostałam sama. W 1971 roku wydzierżawiłam sąsiadowi gospodarstwo i zamieszkałam z córką w Gdańsku. Ale co roku przyjeżdżam do Kleczkowa na lato i siedzę aż do Wszystkich Świętych. Chore nogi mi tu bardzo odpoczywają. No i wciąż tęsknię za tą wsią, choć wspomnienia stąd mam niewesołe - mówi pani Lucyna ze łzami w oczach. - Takie życie, że lepiej go nie wspominać.
- Mama nie miała lekko - przyznaje Stanisław. - Dwóch mężów pochowała. Ciężko pracowała. A dodatku całe życie słuchaliśmy opowieści o stalagach, o losach rodziny i innych Polaków w Kazachstanie. Ciężko było tego słuchać, ciężko było bliskich wspominać. Nie mieliśmy wielu radosnych rodzinnych wspomnień.

Ocalona radość życia

Mimo to w domu Dzwonkowskich czuć atmosferę ciepła i radości. Zawsze nosiłem w sobie wiele życzliwości dla ludzi, dla świata - mówi Stanisław Dzwonkowski. - Zawsze byłem pozytywnie nastawiony do życia. A teraz w dodatku robię to, co lubię. Niczego nie muszę. Od dwudziestu lat dłubię w drewnie swoje rzeźby. Żona pięknie haftuje i ma wspaniałą rękę do kwiatów. Oboje kochamy przyrodę - gospodarz wskazuje kilkanaście budek dla ptaków na topolach. - Lęgną się w nich szpaki. Zimą karmimy wszelkie ptactwo. Lubimy też być z ludźmi. Mam pozytywny stosunek do świata.
Tabliczka na furtce z wizerunkiem psa ostrzega: "Złych ludzi pożeram". Ale Teri, piękny labrador od razu zaprzyjaźnia się z każdym, kto wchodzi na podwórko. Też widać jest pozytywnie zakręcony, jak jego państwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki