Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najstraszniejszy poranek mojego życia

possowski
Eugeniusz Kruczyk jest już jednym z ostatnich żyjących świadków deportacji mieszkańców Wojciechowic w 1940 roku. Znany kolekcjoner i pasjonat swojej dzielnicy chce, by pamięć o tych tragicznych wydarzeniach nie umarła

Wojciechowice, lata 30. W jednej klasie uczyły się dzieci chłopów ze zlikwidowanego folwarku Wojciechowskich, małorolnych z wsi Ostrowy, pracowników małych gospodarstw Konstantynówka i Zagórze oraz oficerów i podoficerów. Dzieciaki biegały podglądać na manewrach artylerzystów 12 DAK i konnych z 5 Pułku Ułanów Zasławskich.

- Rodzice mieli pięcioro dzieci, ale tylko ja się uchowałem - opowiada Eugeniusz Kruczyk, mieszkaniec Wojechowic i pasjonat swojej dzielnicy, znany kolekcjoner monet, odznak wojskowych i replik broni. - Urodziłem się między dwiema wojnami. Nie zdążyliśmy się tu nacieszyć wolnością. Dzieciństwo mi się szybko skończyło.

Jako chłopiec był świadkiem stawiania granicy między Prusami Wschodnimi a ZSRR.
- Pod koniec września 1939 roku przyjechali radzieccy oficerowie i na_miejscu dzisiejszego ronda 5 Pułku Ułanów spotkali się z oficerami niemieckimi. Zaraz potem na ul. Łomżyńskiej, czyli dzisiejszej I AWP, na wysokości zabudowań Gerwatowskich, stanęły kozły, połączone drutem kolczastym.

Na rozstrzelanie?
Wojna zastała Kruczyków w domu przy ul. 5 Pułku, w którym pan Eugeniusz mieszka do dziś. Prowadzi do kuchni, gdzie opowie o najstraszniejszym poranku swojego życia.

- Minęło tyle lat a ja wciąż pamiętam, że 8 grudnia 1940 roku był mróz i mało śniegu. - wspomina. - Jeszcze się nie rozwidniło, jak zobaczyliśmy przez okna, że podchodzą do domu postacie w hełmach i zgniłozielonych mundurach. Żołnierze mieli karabiny, skierowane na wprost. Jedna myśl: pacyfikacja. Moja ciotka Zofia, która u nas wówczas mieszkała, narzuciła na ramiona futro, wciągnęła buty, kapelusz i wyszła na spotkanie, że niby idzie do kościoła, bo przecież jest święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Usłyszała "nach Hause!" i to był koniec złudzeń. Wszedł oficer i odczytał nam zarządzenie o przymusowej eksmisji Polaków z Prus Wschodnich. Stałem o tu, przy kuchni. Na spakowanie dostaliśmy 20 minut.

Rodzina poszła na ul. Łomżyńską. Tam ładowano ludzi na ciężarówki bez plandek, dom po domu, rodzina po rodzinie. Transport pojechał do ostrołęckiej fary, gdzie eksmitowani czekali dwie doby, aż się zbierze odpowiednia liczba ludzi. Zmarznięte, głodne i przerażone rodziny zajmowały wszystkie zakamarki kościoła. Zastanawiano się: idziemy na rozstrzelanie czy do obozu. Mimo namów, tylko jedna rodzina podpisała volkslistę i wróciła do Wojciechowic.

Po dwóch dobach ludzi załadowano na te same ciężarówki i pojechali gdzieś na zachód, cały dzień. Zajechali do obozu w Działdowie, gdzie do rozładunku zabrało się komando złożone z Żydów. Ludzie zostali posegregowani i policzeni. Pilnował tego Niemiec z karabinem i psem. Nowi więźniowie udali się do łaźni. Gdy tylko weszli, pojawił się gestapowiec z tacą i kazał oddawać kosztowności, pod groźbą śmierci. Potem przeszli do budynku, gdzie na podłodze była rozłożona słoma a w piecach się paliło.

Zabili księdza
- Następnego dnia wyznaczeni mężczyźni przynieśli wannę kaszy jęczmiennej. Każdy mógł brać, ile chciał, ale nie mieliśmy ochoty - opowiada Eugeniusz Kruczyk. - Dowiedzieli się o tym współwięźniowie, Żydzi. Przybiegli, żeby zjeść kaszę, jednak wpadli gestapowcy z pejczami i zmasakrowali tych wygłodzonych ludzi. Ja wyszedłem przez barak i trafiłem do stajni. Siedziała tam na oborniku kobieta w łachmanach. Na mój widok zerwała się i odeszła, trzymając w ręku chustkę wypełnioną otrębami. Potem zobaczyłem jeszcze, jak przez kamienny dziedziniec jedzie wózek z ok. 200-litrową beczką wody, ciągnięty przez dwóch mężczyzn. Poganiał ich esesman z pejczem. Jak ciągnęli szybciej, to woda się rozlewała a oni dostawali z kolei za marnotrawstwo.

Deportowani szczególnie mocno przeżyli chwilę, gdy zabrano od nich ks. dziekana Edwarda Waltera. Mimo że był bez sutanny i koloratki, odkryto, że to kapłan. Podobno jedna z parafianek użalała się nad nim po cichu, że on, ksiądz, musi dzielić ich los. Usłyszał to gestapowiec, który rozumiał po polsku. Ks. Walter trafił do Dachau, gdzie został zamordowany 28 maja 1942 roku.

Resztę mieszkańców Ostrołęki załadowano do pociągu. Znów strach, że teraz to już pewnie obóz koncentracyjny. Jednak wagony zatrzymały się we Wierzbniku-Starachowicach. Żandarmi, którzy pilnowali więźniów, odmaszerowali, za to do zdumionych ludzi przyszli pracownicy PCK. Dali każdej rodzinie po 20 zł i jedną kiełbasę z koniny. Wkrótce po wygnańców przyjechały furmanki i ludzie trafili do różnych wsi na Kielecczyźnie.

- Nigdy nie wystąpiliśmy o odszkodowanie za ogołocenie z dorobku życia, za utracone mienie, zdrowie, za poniżenie i strach - mówi pan Eugeniusz.

Niech inni pamiętają
Po wojnie mały Eugeniusz był już nastolatkiem. Wstąpił do wojska, został porucznikiem. Zaczął zbierać odznaczenia wojskowe. Ma już ładną kolekcje, część to odznaczenia przedwojenne, na czele z ukochanymi odznakami sąsiadów z osiedla, czyli 5 Pułku Ułanów Zas_ławskich. Jednak i wśród tych powstałych po 1939 roku są perełki, np. odznaka hallerczyków. Jest też znanym w środowisku ostrołęckich hobbystów numiz-_matykiem. Lubi białą broń, ostatnio zaciekawiły go moździerze do przypraw.

- Skąd miałem na to pieniądze? Na życie zarabiałem jako nauczyciel a na swoje zbiory - jako złota rączka - śmieje się. - Jestem mechanikiem, potrafię robić różne rzeczy. Innym kolekcjonerom sprzedawałem repliki noży, kindżałów, bagnetów. Biorę udział w wystawach i giełdach hobbystów w Ostrołęce.

Przyszłość zbiorów jest niepewna. Pan Eugeniusz ma dwie wnuczki, ale one mało się interesują jego pasjami. Na razie dba o swoje eksponaty, czyści je, okłada flanelą i papierami. Nie trzyma ich w domu, bo mieszkanie dwojga starych ludzi kusi złodziei łatwym łupem. Jednak te pamiątki zostaną. Natomiast obawia się, że to, czego doświadczył w czasie wojny, przepadnie razem z nim.

- Jestem chyba ostatnim żyjącym, który pamięta deportację Wojciechowic. Dlatego bardzo chciałem o tym opowiedzieć. Niech teraz inni pamiętają.

Anna Wołosz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki