Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najgorsze są sytuacje, gdy giną dzieci, bardzo trudno o tym zapomnieć

Robert Majkowski
- Jadąc do zdarzenia, nigdy do końca nie wiemy co zastaniemy na miejscu. Może to być zupełnie zaskakująca sytuacja - mówią strażacy

Jest tyle różnych zdarzeń, w których bierzemy udział, szkoleń, drobnych interwencji, że czasami nam się mylą, o innych zapominamy. Pamiętamy jednak dokładnie te, w których zginęli ludzie. I nieważne, że czasem od tragedii minęło 15 lat, my czujemy, jakby wydarzyły się wczoraj - mówią strażacy makowskiej jednostki. I opowiadają jak wygląda ich codzienna praca.

Nie tylko kot na drzewie

- Jadąc do zdarzenia, nigdy do końca nie wiemy co zastaniemy na miejscu. Może to być zupełnie zaskakująca sytuacja. Dlatego każdy dzień naszej służby jest inny, a my musimy być stale skoncentrowani. Ta niewiadoma ma swoje dobre i złe strony: brak monotonii, ale i ciągły stres - mówi Zbigniew Kochański, starszy ogniomistrz, w służbie od 16 lat.

Podobnie uważają pozostali moi rozmówcy: asp.sztab. Zbigniew Nicewicz (od 30 lat w służbie), asp. Marek Kaszuba - zastępca dowódcy zmiany (od 17 lat w służbie) i kpt. Michał Kacprzycki - dyżurny (od 17 lat w służbie).

- Często pomagamy zwierzętom. Ale nie kotom wbrew obiegowej opinii, bo te radzą sobie świetnie w chodzeniu po drzewach - mówi z uśmiechem Zbigniew Nicewicz.

- Pamiętam wyjazd do krowy, która wpadła do studni. A w zasadzie zaklinowała się w połowie - zaczynają opowiadać Zbigniew Kochański i Michał Kacprzycki, którzy uczestniczyli w akcji.- To było wiele lat temu. Właścicielka nie wyjaśniła dokładnie jak wygląda sytuacja, więc przyjechaliśmy bez podnośnika. Miała ogromne pretensje, że nasza akcja zbyt długo trwa. A przecież musieliśmy zadzwonić po podnośnik i pasy. Krowa dużo waży, więc bez odpowiedniej taktyki i sprzętu nie poradzilibyśmy sobie. Na szczęście udało się zwierzę wyciągnąć.

- Wiele lat temu w Makowie był odkryty basen. Zdarzyło się nam wyławiać z tego basenu bobra. Ale też na przykład ratujemy bociany, które wypadają z gniazd, zdarzyło się nam wyciągać krowę z rzeki - dodaje Marek Kaszuba.

O śmierci się nie zapomina

Nieodłącznym elementem pracy strażaka jest ratowanie życia.
- Pamiętam jakby to było wczoraj, a to było około 15 lat temu. Brałem udział w dwóch akcjach, w których łącznie zginęły trzy osoby - zaczyna opowiadać Zbigniew Kochański. - Pierwsza tragedia wydarzyła się w Jankowie, gdzie w jednym z gospodarstw nastawionych na chów bydła panowie usuwali szalunek z szamba. Niestety trujące gazy powodowały utratę przytomności. Wchodzili kolejni mężczyźni do pomocy i kolejni tracili przytomność. Musieliśmy wchodzić tam w aparatach powietrznych i ich wszystkich wyciągnąć. Jeden z mężczyzn zmarł - mówi Zbigniew Kochański. - W drugim przypadku, w Zamościu, małżeństwo w specjalnej piwnicy kisiło ogórki. Cała piwnica była wyłożona ogórkami i zalana wodą. Kobieta weszła do środka, aby wyłowić ostatnie już ogórki z wody i straciła przytomność. W powietrzu było zbyt niskie stężenie tlenu. Jej mąż wszedł do środka, aby ją ratować i także stracił przytomność. Zmarli oboje.

- Ja pamiętam wypadki drogowe. Często używamy sprzętu hydraulicznego do wycinania ofiar. Jesteśmy też czasem pierwsi na miejscu wypadku i musimy ratować życie. Jesteśmy do tego przeszkoleni. Nie tak dawno pomagaliśmy młodym ludziom, którzy wracali samochodem z dyskoteki. Uderzyli w drzewo. Trzeba było ich wycinać i opatrzyć rany - wspomina Marek Kaszuba. - Nie zapomnę jednak wypadku z grudnia 2011 roku. Zderzyły się dwa samochody. W jednym jechała czteroosobowa rodzina: małżeństwo w wieku 29 i 30 lat i dwoje dzieci, roczne i dwuletnie. Musieliśmy udzielać pierwszej pomocy wraz z ratownikami medycznymi z karetki. Pamiętam, jak kolega trzymał na rękach dwuletnie dziecko, które przyjęło na siebie cały impet uderzenia. W szpitalu zmarło. Najgorsze są sytuacje, gdy giną dzieci, bardzo trudno o tym zapomnieć - przyznaje Marek Kaszuba.

Wspomina także pożary.

- Rzadko w pożarach giną ludzie, jednak ostatnio mieliśmy taką sytuację w Grądach, gdzie spłonęła starsza, niepełnosprawna kobieta. Był też przypadek z Młodzianowa, gdzie kobieta prawdopodobnie specjalnie podpaliła dom, aby popełnić samobójstwo.

- Czasami myślimy, że akcja minęła spokojnie. Pamiętam, że pewnego razu gasiliśmy mały pożar w piwnicy. Ugasiliśmy ogień i wietrzyliśmy pomieszczenia, wynosząc w międzyczasie znajdujące się wewnątrz przedmioty. Okazało się, że w piwnicy znajdowały się butle z gazem. Wystarczyła chwila, aby doszło do wybuchu, jeżeli ogień by się rozprzestrzenił, a my bylibyśmy nadal w środku. Ktoś z nas mógł w każdej chwili stracić życie - mówi Michał Kacprzycki.

Strażacy starają się nie przenosić pracy do domu. Dodają też, że straż jest ich drugą rodziną.

- Musimy sobie ufać i na sobie polegać. Nie ma w zasadzie między nami żadnych kłótni czy niezgody - mówi najstarszy stażem strażak.

Dowcipnisiów coraz mniej

Zdarzają się także fałszywe alarmy, niekoniecznie w dobrej wierze.

- Mamy np. stałych "klientów". Jednym z nich jest mieszkaniec Różana, chory psychicznie. Czasami informuje nas, iż przeszkadza mu promieniowanie radioaktywne z wysypiska odpadów lub antena strażacka. Innym razem dzwoni z informacją, że chce pracować jako strażak - mówi Marek Kaszuba i opowiada o jeszcze jednym zdarzeniu. - Zadzwonił do nas mężczyzna z informacją, że jest zamknięty w mieszkaniu na czwartym piętrze i nie może wyjść. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to żona zamknęła pijanego męża i wyszła na chwilę. Podjechaliśmy pod blok podnośnikiem. Mężczyzna wskoczył do kosza uradowany i powiedział "Dziękuję, że mnie stąd wyciągnęliście, bo strasznie mnie suszy".

- Coraz więcej osób wie, że rozmowy są nagrywane, a policja łatwo może ustalić skąd dzwoni rozmówca. Dlatego spada liczba fałszywych alarmów. W ubiegłym roku było ich 11, w tym na razie jeden - podaje dyżurny.

Kiedy nie wyjeżdżają do zdarzeń, też mają pełne ręce roboty.

- To nie jest tak jak niektórzy myślą. Że przychodzimy do pracy i cały dzień i noc nic nie robimy, jeżeli nie ma wyjazdów. Nasza praca wymaga ciągłych szkoleń i doskonalenia. Zazwyczaj pracujemy w systemie: 24 godziny służby i 48 godzin wolnego. W ciągu dnia pracy, który zaczynamy o godzinie 8.00 prowadzimy doskonalenie zawodowe, prace operacyjno-techniczne oraz porządkowe gwarantujące utrzymanie jednostki w ciągłej gotowości. Uczestniczymy także w ćwiczeniach, bierzemy udział w różnych pokazach, odwiedzamy szkoły, a także zapraszamy dzieci do nas - wyjaśnia Marek Kaszuba. Oprócz tego jednostka posiada sekcję ratownictwa wodnego. Strażacy biorą udział w zdarzeniach na terenie całego województwa.

- Pomimo wielu trudnych sytuacji i stresu, który towarzyszy nam przy każdym wyjeździe, lubimy swoją pracę. Chcemy pomagać innym. Sprawia nam to ogromną satysfakcję - zgodnie mówią na koniec strażacy.
My, z okazji zbliżającego się święta strażaków, życzymy im bezpiecznej służby. I jak najmniej wyjazdów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki