Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkają na wsi czyli u siebie

Jacek Pawłowski
Grzegorz i Ewa Makowieccy przeprowadzają się do Kadzidła ze względu na zdrowie dzieci
Grzegorz i Ewa Makowieccy przeprowadzają się do Kadzidła ze względu na zdrowie dzieci A. Wołosz
Ostrołęka wędruje z bloków do domów. Z centrum miasta na przedmieścia albo w ogóle na wieś. Podostrołęckie wsie stają się podmiejskimi osiedlami domów jednorodzinnych. Widać to gołym okiem i zjawisko to potwierdzają gminy. Z dokumentów sporządzanych w gminie Rzekuń wynika, że liczba decyzji o warunkach zabudowy z roku na rok coraz bardziej przyrasta.

Podobne zjawisko da się zaobserwować w innych podostrołęckich gminach.

Były wsie, są osiedla

Dzieci Makowieckich przy podlewaniu ogródka
Dzieci Makowieckich przy podlewaniu ogródka A. Wołosz

Krzysztof i Beata Parzychowscy w swoim ogrodzie w Dzbeninie. W tle widać inne domy na tym osiedlu.
(fot. A. Wołosz)

Budownictwo mieszkaniowe w Ostrołęce, jak wszędzie, kuleje. Nie widać tego jednak na przedmieściach i w okolicznych wsiach. Tu z roku na rok kolejne połacie ziemi obrastają domami wedle najnowszej mody, czyli parterowy, rozległy, otynkowany na biało z czerwonym wysokim dachem, bo poddasze powinno być użytkowe.
Jeszcze w latach 80. na Pomianie można było kupić od gospodarzy wiejskie jajka i mleko. Dziś już drugi za Pomianem w kolejności od Ostrołęki Dzbenin czy Czarnowiec przekształciły się niemal kompletnie w ostrołęckie osiedla, w każdym razie rolnicy są w tych wsiach w mniejszości. Tak jak Pomian stał się formalnie osiedlem Ostrołęki, tak niebawem przyszłość ta czeka Dzbenin, Tobolice i Czarnowiec.
Pół na pół rolnicy z mieszczuchami wymieszani są w Korczakach. Z kolei w następnej w kierunku Goworowa długiej wsi Kamianka od kilku lat przedsiębiorcy i ludzie pracy najemnej mieszają swe posiadłości z siedliskami rolników z dziada pradziada. Starzy mieszkańcy Łęgu Przedmiejskiego (gmina Lelis) podając nieznajomym swój adres, mówią po prostu Łęg i numer posesji. A spróbuj gościu przyjezdny znaleźć kogoś w ten sposób w Łęgu. Toż to typowe osiedle domów jednorodzinnych z labiryntem ulic, drogami asfaltowymi, żwirowymi i kończącymi się w polu. W każdym razie dużo, dużo nowych domów.
Spróbowaliśmy przyjrzeć się podmiejskim osiedlom, kto na nich mieszka, dlaczego właśnie na wsi we własnych domach, czy lepiej się im mieszka we własnym domu, czy w wielorodzinnym budynku.

Kto mieszka na wsi

Łęg to nie wyjątek. W większości podostrołęckich wsi przybywa domów, których właścicielami są osoby na co dzień pracujące w Ostrołęce. Jedną z najbardziej ekskluzywnych pod tym względem wsi jest podostrołęcki Dzbenin. Tu nie trzeba za specjalnie zaglądać za płoty, by dowiedzieć się kto mieszka w nowych przestronnych domach na atrakcyjnych gruntach. Wystarczy otworzyć książkę telefoniczną, by pod hasłem Dzbenin wyczytać lekarsko-dyrektorskie nazwiska: Miazga, Suchcicki, Puciata, czy prezesowskie jak Grala. W Dzbeninie przy świeżo wyasfaltowanej drodze do Tobolic wśród leśno-łąkowych krajobrazów mieszka również przewodniczący Rady Powiatu Ostrołęckiego Krzysztof Parzychowski z żoną Beatą zresztą lekarzem. Parzychowski niemal od urodzenia mieszkał w bloku. Oboje ostrołęczanie z pochodzenia, sprowadzili się z Warszawy do Ostrołęki zwabieni obietnicą 70-metrowego mieszkania, którym szpital kusił chętną do pracy lekarkę. Nie przywiązali się jednak zanadto do osiedla Centrum. Nie przywiązywali się zresztą w ogóle do miejsc.
- Miałem dylemat czy się pobudować - wspomina Krzysztof Parzychowski. - Bo jak się coś wybuduje, to wiąże to człowieka z miejscem. Tymczasem zawsze z żoną byliśmy lotnymi ptakami i łatwiej nam przychodziły przeprowadzki niż osiadanie gdzieś na stałe. Ale w miarę upływu życia człowiek coraz bardziej dochodzi do wniosku, że potrzebne jest mu miejsce, gdzie zawsze może wrócić.
Parzychowscy kupili ziemię w Dzbeninie w 1994 roku. Obecny sekretarz gminy Rzekuń nie myślał jeszcze, że będzie zajmował tak eksponowane jak na Dzbenin stanowisko. Gospodarz posiadłości wspomina, że w tamtym czasie jego żona nie rozróżniała gatunków drzew, a obecnie sama zajmuje się ogrodem. Krzysztof Parzychowski zaś samodzielnie wędzi mięso, jest z tego dumny, częstuje sąsiadów. W bloku takie hobby byłoby trudne w realizacji.

Na wsi może być przyjemniej

Dzieci Makowieckich przy podlewaniu ogródka
(fot. A. Wołosz)

Dziesięć lat temu droga przy której mieszkają Parzychowscy, była zwykłym śródleśnym traktem. Obecnie stoi tu dom przy domu, a wiele się buduje.
Dlaczego ludzie wyprowadzają się na wieś?
- Chciałem odpocząć raz na zawsze od blokowiska i powrócić do źródeł, do przyrody, do świeżego powietrza - mówi. - Chcieliśmy z żoną stworzyć takie gniazdo rodzinne, do którego zawsze można by z radością wracać.
Zazwyczaj rodziny kupują kawał ziemi na wsi, budują dom i wykańczają go i urządzają przez kilka, albo kilkanaście lat; zgodnie z zasadą, że dom buduje się i urządza całe życie. Wśród innych zasad powszechna w stosowaniu jest również ta, wedle której na domu się nie oszczędza. Ci, których na to stać, kupują do swego domostwa najdroższe wyposażenie - garnki ze szlachetnej stali, solidne wyposażenie łazienki, trwałe meble.
Zapał w wyposażaniu "swojego miejsca na ziemi" bywa, że wywraca życie do góry nogami. Rodzina z Ostrołęki mieszkająca w bloku w centrum miasta nie wyobrażała sobie mieszkania gdzie indziej, niż tylko w miejscu, z którego "wszędzie jest blisko". Na weekendowe i letnie wypady kupiła sobie dom do remontu i kawał ziemi w sąsiedniej gminie. Remont i urządzanie trwały pół roku. Przez ten czas owa rodzina tak się przywiązała do tego miejsca, że zamieszkała w nim na stałe. Małżonkowie tłumaczyli od niechcenia swoim znajomym, że "skoro już włożyli w ten dom tyle kasy" nieprzyzwoitością byłoby nie mieszkać w nim na stałe. Uznawali to za najrozsądniejsze wytłumaczenie dla mieszkańców miejskich osiedli, wśród których wielu wyznaje zasadę, że najlepiej mieszkać w bloku w środku miasta, nie martwić się o dojazdy i o utrzymanie wolnostojącego domu. Tak naprawdę w dzisiejszym zabieganym świecie niektórym jakoś niezręcznie jest tłumaczyć, że na wsi może być przyjemniej, spokojniej i łatwiej odpocząć.

Niektórzy wolą w bloku

Wiele osób jest bowiem blokersami z przekonania.
- Wnoszę opłaty solidnie i terminowo i nic mnie więcej nie obchodzi. Wymagam, żeby administracja wywiązywała się ze swoich obowiązków - mówi mieszkaniec osiedla Centrum zawodowo zajmujący się ściganiem przestępców. - A jak by działo się coś złego u mnie w domu, to sąsiedzi na pewno usłyszą - żywi nadzieję.
Trudno powiedzieć, czy więcej jest zwolenników mieszkania w mieście czy na wsi. Nikt w Ostrołęce nie przeprowadził badań ile osób mieszka w blokach bo chce, a ilu chętnie wyprowadziłoby się, ale ich na to nie stać. Faktem jest, że spośród naszych rozmówców, którzy wyprowadzili się na wieś, nikt nie tęskni do miasta.
- Nie wyobrażam już sobie mieszkania w bloku - mówi Beata Parzychowska. - Tu zaś gdzie mieszkamy, jeszcze kilka lat temu był las i polna droga. Teraz jest asfalt i osiedle domów. Gdybym mogła, pewnie znowu wyprowadziłabym się gdzieś do lasu.
Z budowanym kilka lat domem nie jest łatwo się rozstać tak jak z mieszkaniem. Mieszkanie się kupuje i sprzedaje. Na dom po pierwsze trudniej znaleźć kupca, a po drugie człowiek wiąże się emocjonalnie z czymś co sam stworzył. Nieważne, że budynek wzniosła jedna firma, wykończyła druga a ogród zagospodarował profesjonalny projektant. We właścicielu pozostaje radość tworzenia czegoś własnego i z tego bierze się emocjonalna więź z nieruchomością.
Z kilkoma ostrołęckimi przedsiębiorcami kooperował w latach 90. producent opakowań z Warszawy. Mieszkał w starym, wolnostojącym domu na pięknej, zalesionej działce. Okazało się, że musi tę nieruchomość sprzedać i zamieszkać w mieszkaniu w samym centrum stolicy. Częściowo było to żądanie żony, a częściowo potrzeba gotówki. Pożegnalne garden party szybko się skończyło. Gospodarz po godzinie szczerze się wzruszył i zaczął publicznie ronić łzy, czym towarzystwo poczuło się zażenowane i opuściło lokal, czytaj ogród. Gospodarz po kilku dniach spakował cztery ciężarówki gratów i przeniósł się do wielorodzinnego budynku.

Wieś towarzyska

W paru miejscach wieś miesza się z miastem. Nie wszystkich stać na wiejską posiadłość, niemal wszyscy mają za to samochody. Przyjeżdżają więc czasami odpocząć od miasta. Takim miejscem towarzyskich plenerowych spotkań "mieszczuchów" i "ziemian" jest na przykład gospodarstwo Mirosława Orłowskiego, dokąd można przyjechać ot tak na weekend na konne przejażdżki, albo na jakąś większą imprezę jak dzień świętego Huberta. Ostrołęckie mieszczuchy wsiadają wówczas do terenowych samochodów, odziewają się w skóry oraz kowbojskie kapelusze i dosiadają własnych lub wypożyczonych rumaków. Gonitwa jest barwna, bo towarzyszą jej stylizowani ułani z towarzystwa miłośników 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Zarówno Orłowski, jak i mieszkający w sąsiedztwie lekarz Piotr Piasek są członkami towarzystwa. Po gonitwie jeźdźcy spotykają się z setkami gości na podwórzu u Orłowskich, jedzą bigos i grochówkę, niektórzy zakrapiają.
Poza Hubertusem i w zwykłe weekendy trudno koło domu Orłowskich przejechać, bo goście nastawiali samochodów na poboczach. Mimo to Orłowscy twierdzą, że w tym roku ruch w jeździeckim interesie jest marny.
- Wynajmowanie koni do jeżdżenia przestało być opłacalne. Zwłaszcza w tym roku - mówi Grażyna Orłowska. - Nie wiem z czego to się bierze. Czy ludzie mają mniej pieniędzy, czy może wręcz przeciwnie: mają kasę i kupują sobie własne konie. Faktem jest, że coraz rzadziej ludzie przyjeżdżają do nas, żeby sobie pojeździć, dlatego zamierzamy przestawić się na reprodukcję koni. Każdy nowo narodzony źrebak, gdy podrośnie jest ujeżdżany i układany. Za takiego ułożonego konia można już wziąć zupełnie niezłe pieniądze.

Przeprowadzki

Orłowscy inaczej niż mieszczanie świeżo awansowani na ziemskich posiadaczy, dopuszczają możliwość zamieszkania w mieście i pozostawienia posiadłości w Dzbeninie. - Pewnie gdybyśmy oboje dostali dobrą pracę, to byśmy się przeprowadzili - mówią zgodnie, ale zaraz dodają - tylko proszę nie mówić o tym córkom. Nie pozwoliłyby nam. One są tak przywiązane do tego miejsca i do tych koni. No nie! Na pewno dzieci nie pozwoliłyby nam się stąd ruszyć.
Dzieci bywają również przyczyną wyprowadzki. Grzegorz i Ewa Makowieccy, obecnie ostrołęczanie, obecnie i przez całe dotychczasowe życie mieszkający w blokach, budują sobie dom pod Kadzidłem. Zmusiły ich do tego tyleż marzenia o własnym domku na wsi, co problemy zdrowotne dzieci.
- Lekarz kazał nam wynosić się z dziećmi co najmniej 20 kilometrów od Ostrołęki, byle dalej od elektrowni - mówi Makowiecki. - Jeździłem po całej okolicy szukając odpowiedniego miejsca. Najbardziej podobało nam się w okolicach Lelisa, ale było za blisko Ostrołęki, aż w końcu trafiliśmy do Kadzidła. Okolica piękna, las za płotem, co najważniejsze las państwowy, więc mam jako taką gwarancję, że go za rok nie wytną.
Na 55-arowej działce stoi już dom w stanie surowym. Niedługo przeprowadzka, a wcześniej jeszcze sporo prac wykończeniowych. Makowiecki ocenia je na pięć lat i 150 tys. złotych.
Sporo prac wymaga praktycznie każdy własny dom.

Wiejska codzienność

Jest jeszcze jeden walor mieszkania na swojej i rozległej posiadłości. Zawsze dostarcza ona sposobów na twórcze spędzenie czasu. A to tynk pęknie, a to rynna się oberwie. A jak wszystko jest w porządku, zawsze można upiększać ogród.
- Jak człowiek mieszkający w bloku przyjdzie z pracy do domu, to włącza telewizor i siedzi - mów Beata Parzychowska. - A tu się z psem pobiega, ognisko rozpali, w ogródku podłubie i jest zajęcie. O wiele przyjemniejsze i o wiele bardziej twórcze.
Wśród mieszkańców jednorodzinnych domów na przedmieściach Ostrołęki i na wsiach można zaobserwować dwie postawy względem swojego stanu posiadania. Jedni chcą się nim dzielić, zapraszają, opowiadają i są dumni z tego, co osiągnęli. Inni zachowują zimny dystans i rezerwę. Wyjechali na wieś, jak twierdzą, w poszukiwaniu samotności, w ochronie prywatności i odgradzają się murem od świata. Faktem jest, że wypływ zamożnych mieszczuchów na wieś zmienia jakość życia nie tylko ich samych, ale i otoczenia. Publiczną tajemnicą jest fakt, że asfaltu na drodze z Dzbenina do Tobolic długo jeszcze by nie było, gdyby nie mieszkający przy tej drodze wpływowi obywatele. W wiejskich sklepach pojawiają się zaś coraz bardziej różnorodne i wyszukane towary np. naturalne jogurty, na które wcześniej nie było popytu bo "rdzenni" wiejscy mieszkańcy obywali się zsiadłym mlekiem.
Gdy Krzysztof Parzychowski parkuje samochód przed sklepem w Dzbeninie, czasami słyszy "dzień dobry sekretarzu, głosowałem na pana", co w języku miejscowych znaczy "postaw piwo". Napływowi mieszkańcy podostrołęckich wsi uważają jednak generalnie, że to miejscowi im powinni stawiać piwo. Bo kto zapłaciłby po kilkanaście- kilkadziesiąt złotych za metr kiepskiej rolniczo ziemi, gdyby nie była atrakcyjna jako grunt budowlany i gdyby nie szacowne sąsiedztwo zamożnych ostrołęczan…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki