Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matki kukułki

Aneta Kowalewska
"Okno życia” dla niechcianych noworodków w domu sióstr nazaretanek w Krakowie
"Okno życia” dla niechcianych noworodków w domu sióstr nazaretanek w Krakowie Fotorzepa
Marianna na wieść, że jest w ciąży i urodzi siódme dziecko zalała się łzami i wcale nie były to łzy szczęścia. Stała klientka opieki społecznej i żona bezrobotnego alkoholika ledwie mogła nakarmić szóstkę a tu jeszcze następne maleństwo w drodze. Była tak zdesperowana, że przez moment pomyślała o usunięciu ciąży.

- Ale nie mogłam, przecież jestem katoliczką - pospiesznie wyjaśnia Marianna - Myślałam, że po ostatnim porodzie już nie mogę mieć dzieci, były spore komplikacje i lekarz tak mi zasugerował, że już nie będę miała dzieci. A tu… Wie pani, jak się ma męża pijaka, to nie taka prosta sprawa.
Ginekolog prowadząca ciążę Marianny znając jej trudną sytuację rodzinną, wspomniała o możliwości oddania dziecka do adopcji.
- Bardzo długo o tym myślałam, radziłam się, podjęłam decyzję, że oddam dziecko do adopcji. Żeby miało lepsze życie. Ale kiedy po porodzie przynieśli mi małą, nie byłam w stanie jej oddać. Zrezygnowałam z adopcji. Pomyślałam: tamte się wychowały i to się jakoś wychowa. Ale jest bardzo ciężko, naprawdę bardzo ciężko - wzdycha Marianna. Jej rodzina jest objęta opieką kuratora sądowego. Niezaradna życiowo matka, ojciec alkoholik, znęcający się nad rodziną, siódemka dzieci, z których najstarsze już weszło w konflikt z prawem, a najmłodsze nosi wyprawkę za pieniądze zebrane przez sąsiadów.
- Gdyby zaraz po porodzie zabrali małą i nie przynosili jej do mnie, oddałbym ją - mówi cicho pani Marianna.

Sędzia Ewa Patyna z Sądu Rejonowego w Jaworznie sześć lat temu wymyśliła i zainaugurowała akcję "Mamo, ja nie chcę umierać na śmietniku". Chodziło o to, żeby kobiety w trudnej sytuacji nie porzucały swoich dzieci w przypadkowych miejscach, ale zostawiały je w szpitalu. Ulotki rozwieszane w szkołach średnich, w sklepach i na przystankach autobusowych informowały, że matki mogą oddać dziecko do adopcji anonimowo i bez żadnych konsekwencji prawnych. Do akcji włączył się także Komitet Ochrony Praw Dziecka w Sosnowcu. Organizatorzy mówią, że nie wiadomo, ile ludzkich istnień udało się w ten sposób uratować, ale do ośrodków adopcyjnych zgłosiło się wiele kobiet z prośbą o informacje na temat możliwości oddania dziecka do adopcji.
- To doskonały pomysł i sądzę, że wart podchwycenia. W szpitalu powinny być wywieszone takie informacje, także szpital powinien tworzyć klimat, w którym kobieta nie będzie się czuła napiętnowana, inaczej będzie się obawiać reakcji i opinii ludzi i porzuci dziecko np. w pociągu, jak to było w przypadku Mateuszka - mówi przewodnicząca wydziału rodzinnego wyszkowskiego sądu, sędzia Grażyna Szymańska-Pasek.

Mateusz

Półtora roku temu w pociągu jadącym z Warszawy do Ostrołęki znaleziono porzuconego noworodka. Do toalety wszedł jeden z pasażerów. W kącie zauważył biało-różowe zawiniątko, a w nim - noworodka. Zaskoczony widokiem leżącego na podłodze maleństwa rozejrzał się w poszukiwaniu matki, której nigdzie nie było widać. O niezwykłym znalezisku zawiadomił kierownika pociągu. Wezwali policję, maleństwo trafiło do wyszkowskiego szpitala.
Niebieskookim chłopczykiem zaopiekowali się lekarze. Maluszek był zdrowy, zadbany - według ustaleń lekarzy miał jakieś cztery, pięć dni. Opiekujący się nim personel nazwał chłopczyka imieniem Mateusz. Dziecko najprawdopodobniej urodziło się w domu. Było zdrowe, bez jakichkolwiek oznak przemocy czy zaniedbania. Policji nie udało się ustalić kim jest matka dziecka i w jakich okolicznościach znalazło się ono w pociągu. Mateusz trafił do Domu Małego Dziecka. Dziś znalazł już nową, normalną i kochającą rodzinę.

- Jeśli kobieta z jakichś powodów nie chce lub nie może zaopiekować się swoim nowonarodzonym dzieckiem, może je pozostawić w szpitalu. Zaopiekujemy się każdym takim maleństwem bez żadnych konsekwencji dla matki - mówi dyrektor wyszkowskiego szpitala, Cecylia Domżała. Jeśli matka zrzeknie się praw rodzicielskich do dziecka, znacznie przyspieszy to procedurę adopcyjną i zwiększy szanse na znalezienie dziecku nowego, pełnego miłości domu.

Katarzyna

Katarzyna Makowska - tak sąd nazwał dziewczynkę znalezioną trzy lata temu na klatce schodowej w bloku w Makowie Mazowieckim. Dziecko leżało w kartonie, a znalazła je niespełna osiemnastoletnia dziewczyna. Maleństwo trafiło do szpitala w Makowie, a stamtąd po dwudziestu dniach zostało przekazane do pogotowia rodzinnego w Ulaskach. W tym czasie trwało dochodzenie, które miało ustalić, kto jest matką dziecka oraz wszystkie niezbędne procedury prawne. Do dziś nie wiadomo, kim była matka dziewczynki. Po czterech miesiącach dziecko zostało zaadoptowane i nosi teraz zupełnie inne nazwisko.

- Wydaje mi się, że przede wszystkim trudna sytuacja materialna sprawia, że kobiety decydują się oddać dziecko. Niestety, coraz częściej w Polsce słyszy się o takich przypadkach - mówi dyrektor Domżała.

Julia

Dziewczynkę, kilka godzin po urodzeniu, porzuciła matka dwa lata temu w Przasnyszu. Późnym wieczorem znalazła ją przypadkowa kobieta. Dziecko leżało w plastikowej reklamówce, na wycieraczce przed mieszkaniem w bloku. Maleństwo było wychłodzone, ale w ogólnym stanie dobrym, jak stwierdziła lekarka, która w szpitalu badała znalezioną dziewczynkę. Kilka miesięcy później dziewczynka została adoptowana przez nowych rodziców.

Akcję, która ma złagodzić skutki problemu porzucanych dzieci, zapoczątkował również w marcu krakowski Caritas, otwierając "Okno życia" w Krakowie przy ulicy Przybyszewskiego 39. W budynku, w którym znajduje się okno jest łóżeczko. Matki mogą w nim pozostawić noworodka. Niechciane dziecko, które zostawi tam matka, będzie potem oddane do szpitala. Kobiety, które zostawią noworodki będą mogły zastanowić się czy ich decyzja nie została podjęta zbyt pochopnie. Jeżeli matka nie zabierze noworodka, to dziecko trafi do rodziny zastępczej.
Pomysł otwarcia "Okna życia" jest wspólną inicjatywą Wydziału Duszpasterstwa Rodzin Kurii Metropolitalnej oraz Caritas Archidiecezji Krakowskiej.
Pomysł zyskał zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Dyrektor wyszkowskiego szpitala Cecylia Domżała obawia się, czy takie kołyski i symboliczne, otwarte okna szpitali i kościołów nie będą swoistą zachętą dla kobiet, które pod wypływem chwili i negatywnych emocji mogą podejmować pochopne decyzje o pozostawieniu dzieci. Pani dyrektor sądzi, że po porodzie w szpitalu matka jest w stanie podjąć bardziej przemyślaną decyzję. Jest to bezpieczne rozwiązanie, bo w szpitalu maleństwo będzie mieć dobrą opiekę.

W naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że matka, nawet ta najgorsza, powinna opiekować się swoim dzieckiem. Mówi się, że dziecku jest najlepiej we własnej, biologicznej rodzinie, nawet, jeśli nie jest ona idealna. Trudno pogodzić się z faktem, że matki porzucają swoje dzieci, i że takich przypadków jest coraz więcej. Matka, która pozostawia swoje nowonarodzone dziecko w pociągu być może nie zasługuje ani na zrozumienie, ani na współczucie, a jedynie na karę. Jednak jej dziecko z całą pewnością zasługuje na miłość i rodzinny, ciepły dom. Jeśli biologiczna matka nie może zapewnić takiego domu swojemu dziecku, powinna pozwolić na to innym ludziom. Pozostawiając dziecko w szpitalu, daje mu szansę na szybkie znalezienie nowej rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki