Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kapelan "Solidarności"

W. Dorobiński
Ks. Zygmunt Żukowski
Ks. Zygmunt Żukowski W. Dorobiński
Ksiądz prałat Zygmunt Żukowski z ostrołęckiej fary ostatnie trzydzieści lat poświęcił wiernym w Ostrołęce. Tak się złożyło, że rodząca się przed ćwierćwieczem "Solidarność" przyszła do niego po duchowe wsparcie. I tak zostało do dziś. Od 1980 roku jest kapelanem związku, który przyniósł Polsce wolność i zjednoczył podzieloną Europę. Ksiądz prałat opowiedział nam o wydarzeniach z tamych lat w piątek 22 lipca 2005 r.

Latem osiemdziesiątego roku, kiedy wybuchła w Polsce "Solidarność", ludzie szukali pomocy w Kościele, szukali dostępu do wiary. Wtedy zwracali się do mnie.
Kiedy przychodziłem do Ostrołęki 30 lat temu, wiedziałem, że jest to miasto, w którym są liczne zakłady pracy. Uprzedzał mnie o tym biskup łomżyński Mikołaj Sasinowski. Do współpracy z ruchem związkowym byłem przygotowywany już w seminarium. Pamiętam księdza Mościckiego, biskupa pomocniczego diecezji łomżyńskiej, który prowadził wykłady z socjologii. Na nich właśnie mówił nam - klerykom, o działalności związków zawodowych, jeszcze przed wojną w Wilnie, gdzie wówczas pracował. Poza tym znaliśmy naukę Prymasa Wyszyńskiego, który robotnikom, ich związkom, poświęcał dużo uwagi.
Parafia w Ostrołęce była wówczas tylko jedna. Bo kiedy z woli biskupa obejmowałem w 1978 roku stanowisko administratora parafii farnej (ksiądz Biernacki był wtedy przy klasztorze pw. św. Antoniego), ksiądz biskup powiedział: "Słuchaj, nie mogę cię przedstawić jako nowego proboszcza, bo ciebie mi nie zatwierdzą". Wtedy były takie czasy, że to wydział wyznań w Urzędzie Wojewódzkim decydował, kto obejmie probostwo, świecka władza decydowała, czy da zgodę, a nie kościelna. Biskup dał mi tytuł rektora ale z prawami takimi jak proboszcz. Miałem więc i obowiązek odprawiania mszy za lud, za parafian i akta, kancelarię, wszystko. Nieraz tego ludzie nie mogli zrozumieć a ja specjalnie nie wyjaśniałem, bo groziły za to szykany ze strony władz. Jeżeli ja w Ostrołęce po kryjomu uczyłem religii w domach dzieci milicjantów, wojskowych, jeżeli się ślubu udzielało potajemnie, przy zamkniętych drzwiach kościoła, to wiadomo, jaki był duch.

22 stycznia 1982 zostałem kapelanem szpitala w Ostrołęce, a w pięć dni później tutejszego aresztu. Nastąpił powrót duszpasterstwa do takich instytucji. To była zasługa "Solidarności". Ludzie pracy nie mogli się pogodzić z tym, że odgradzano ich od wartości chrześcijańskich, tradycyjnie obecnych na polskiej ziemi. Powstanie "Solidarności", jej działanie przez te kilkanaście miesięcy, to był głos ludzi przez tyle czasu krzywdzonych. Nie było innego wyjścia dla tego kraju. Życie wbrew tradycji, kulturze, wartościom ojców i dziadów, narzucone przez państwo, musiało kiedyś wrócić na miejsce, jak rzeka do swojego koryta po powodzi.
Jako kapłan tym bardziej odczuwałem to i rozumiałem tych ludzi, bo sam Kościół, zwłaszcza w osobach duchowieństwa, kapłanów, doznał wielkiej krzywdy od systemu, który prawie się kończył, ale 1980 rok to jeszcze nie był koniec komunizmu.

Rozpoczynałem pracę kapłańską w 1961 roku. I od razu w pierwszym roku, byłem sądzony w Zambrowie i ukarany grzywną za to, że jeździłem z młodzieżą do Częstochowy na wielką nowennę przed rocznicą 1000-lecia chrztu Polski. Zostawiło to we mnie taką nie do opisania postawę zdziwienia. Czego oni ode mnie chcą? Za co? Dlaczego? W uzasadnieniu wyroku, który mam do dziś, było napisane: ku przestrodze. A do Białegostoku, do wydziału wyznań wzywali mnie zawsze zimową porą, z tamtej małej parafijki, wioski Puchały. Najczęściej, kiedy były duże śniegi, żeby dokuczyć, załamać młodego księdza. Takie mieli metody, więc szybko zrozumiałem, jaki to jest system.
Nic więc dziwnego, że duch związków zawodowych, bo ja "Solidarność" odbierałem od początku jako związek, był mi szczególnie bliski. W jej początkach byłem najbardziej związany z panem Tadeuszem Godlewskim. Traktowałem go jako człowieka dojrzałego, który z rozwagą podchodził do wielu spraw, jakie w tym czasie stawały się bardzo aktualne w ruchu "Solidarności". Przypominam sobie jego wystąpienia, przemówienia przy pomniku "Czwartaków".
Uważam, że był to okres wielkiej, solidarnej współpracy ludzi ze sobą i wspólnej, solidarnej modlitwy. A już szczytem tej solidarnej modlitwy okazały się dni po zamachu na życie Ojca Świętego (13 maja 1981 r. Ali Agca, turecki terrorysta związany z ugrupowaniem "Szare Wilki", działając prawdopodobnie na zlecenie KGB, ciężko zranił Jana Pawła II podczas audiencji generalnej na Placu Św. Piotra - przyp. red.). Wtedy po godzinie dwudziestej, tłumy ludzi gromadziły się przy farze, na nabożeństwach błagalnych w intencji Ojca Świętego i upraszając o powrót do zdrowia, do sił naszego wielkiego Prymasa, Kardynała Wyszyńskiego. Wydarzenia te zostawiły tak silne ślady w pamięci, że widzę je do dziś. To był okres rozwiniętej działalności "Solidarności", wtedy były organizowane obchody 150. rocznicy bitwy pod Ostrołęką na Fortach Bema. Biskup Tadeusz Zawistowski odprawił Mszę św. za bohaterów Powstania Listopadowego, w strugach deszczu stało tysiące ludzi. I pamiętam przemarsz tego tłumu przez miasto na forty. To była manifestacja ludzi, którzy wiedzieli czego chcą.

Pamiętam poświęcenie sztandaru "Solidarności" PKS Ostrołęka. Dokonał tego 12 września 1981 roku ksiądz biskup Mikołaj Sasinowski. Było to na placu przy farze, ołtarz został ustawiony przy obecnej dzwonnicy. Wokół stały nieprzeliczone rzesze ludzi. Było już chyba wtedy w Ostrołęce około siedemdziesięciu komisji zakładowych "Solidarności". Elektrownia, celuloza, kolejarze, piękna i mądra "Solidarność" nauczycielska, "Solidarność" Rolników Indywidualnych. To było około dziesięciu tysięcy rolników w rejonie ostrołęckim. Taka ostoja oparta na wierze Kurpiów.

To były wielkie, piękne chwile. A potem nastał bardzo przykry czas internowania. Niedziela 13 grudnia, budzę się, cisza w telefonach. I już, wtedy zrozumiałem, co to znaczy. Rozpoczynały się rekolekcje, redemptoryści albo oblaci byli wtedy u nas w farze. Pamiętam zachowanie ludzi, płacz w kościele. Pierwsze spotkania z rodzinami internowanych. Potrzeba kontaktu z kapłanem była wielka. Tak jak człowiek chory idzie do kompetentnego lekarza, tak oni przychodzili do mnie. Ksiądz prałat Biernacki był już starszy, więc ta płaszczyzna porozumienia naturalnie została nawiązana między mną a młodymi działaczami z "Solidarności". Więc starałem się spotykać z ludźmi, których bliskich wyrwano nagle z domu. Oderwano od domu, dzieci, żon, rodzin. Od razu był duch potrzeby niesienia pomocy tym pozostawionym. Teraz, po latach, nie chcę używać nazwisk, żeby nikogo nie pominąć, ale z tymi którzy działali w "Solidarności" i nie zostali zabrani, jeździliśmy do osamotnionych rodzin, niosąc przede wszystkim duchową pomoc. Ale to było też związane z okazaniem jakiejś pomocy materialnej. Przecież wiadomo jak wtedy się żyło. Więc woziliśmy jakieś skromne paczki z żywnością, odzieżą, żeby czuli, iż nie są opuszczeni, lecz ważniejsza była ta pomoc duchowa.

W noc Bożego Narodzenia zawieszono stan wojenny, a zaraz po świętach przyszedł do mnie przedstawiciel służby bezpieczeństwa. Pamiętam nazwisko, ale nie będę mówił. Zaprosił mnie do urzędu bezpieczeństwa za kazania, które były wygłaszane w czasie świąt przez księży. Odebrałem to z wielką przykrością i mówię do tego człowieka z bezpieki: - Ja pana znam, jeszcze jako młodzieńca, ze szkoły z poprzedniej parafii, Ostrowi Mazowieckiej. Wróciłem do wspomnień jego matki, powiedziałem mu jak ona odbierała jego pracę, że się rozpłakała przy kolędzie. A on przychodzi dziś i mnie zaprasza. Owszem, poszedłem na to spotkanie. Pamiętam, kto tam wtedy był, choć starano się jakoś łagodnie ze mną obchodzić. Rozmowa była spokojna, starali się żeby niczym mnie nie zrazić, chyba domyślali się, że skutek może być odwrotny.

Mam pamiątkę, którą mi wręczyli ci, którzy byli internowani w Iławie - ryngraf z Matką Boską Częstochowską. To byli wspaniali ludzie, nawet w tym najtrudniejszym czasie stanu wojennego nie lękali się okazywać sobie solidarnej pomocy. Pomagali rodzinom, wspierali się w sądach pracy, bo przecież i takie procesy się odbywały, kiedy zwalniano ich z zakładów. Może jest w tych moich słowach trochę chaosu, ale nawet po tylu latach jest to trudne wspomnienie.

Byłem z pielgrzymką w Rzymie u Papieża Jana Pawła II, z naszym biskupem. Około stu księży pojechało. To była moja pierwsza i jedyna wizyta u Ojca Świętego. To był chyba 1984 rok, przed wyjazdem prosili mnie nasi działacze, żeby przekazać Ojcu Świętemu pozdrowienia od ostrołęckiej "Solidarności". Kiedy biskup mnie przedstawiał jako proboszcza i dziekana tutejszej parafii, Papież się zdziwił, że taki młody ksiądz tę funkcję sprawuje, bo w miastach na ogół byli starsi księża. Ja powiedziałem, że "Solidarność" ostrołęckich zakładów prosiła mnie, bym pozdrowił od niej Ojca Świętego. A Papież jeszcze raz ścisnął mnie za rękę i powiedział: "Proszę im przekazać, że codziennie modlę się za "Solidarność". Zostały mi te słowa głęboko w sercu.

Ta "Solidarność", w dobrym sensie rozumiana, była wielką wartością, wcześniej nie znaną w tym systemie, nie odczuwaną. Choć jestem świadomy, że i cień zdrady, jakichś postaw niezgodnych z zasadami "Solidarności" też się pojawił. Dostrzegałem to. I było to przykre, bo starano się rozbić dobrego ducha "Solidarności".
Stan wojenny zawieszał działalność związku, ale przecież działały struktury w ukryciu. I solidarnie ci ludzie, zwłaszcza przewodniczący komisji, spotykali się na nabożeństwach. To nie była jakaś nielegalna działalność. Jako kapłan mówiłem zawsze, że trzeba szukać innych dróg niż drogi wojny i konfliktu. Po odwołaniu stanu wojennego kontakty z "Solidarnością" nie ustały i nawet wystosowali oni do prymasa Józefa Glempa list z podziękowaniem dla mnie za duchową opiekę. To ukazuje mój sposób widzenia pomocy i za to zrozumienie jestem im wdzięczny. I nadal te kontakty są. Przygotowujemy się do obchodów 25. rocznicy powstania związku na początku września. Od tamtych lat wyrosło całkiem nowe pokolenie ludzi, którzy w dorosłym życiu nie zaznali "dobrodziejstw" tamtego systemu. Ale czy po drodze nie zgubiły się wartości, które towarzyszyły narodzinom tamtej "Solidarności"? Może nadchodzi dobry czas, by je przypomnieć.
PS. Za tydzień wspomnienia Roberta Mamątowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki