Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Amerykański żołnierz odkrywa w Ostrowi historię swojej rodziny

Mieczysław Bubrzycki
Ma 57 lat, przez wiele lat był sierżantem amerykańskiej armii. Od kilku lat mozolnie uczy się języka polskiego, którym posługiwali się jego dziadkowie.

Powodem jest… stuletni kufer, który odnalazł na strychu domu swoich rodziców. Po raz pierwszy przyjechał do kraju swoich przodków.

Ta historia rozpoczęła się ponad sto lat temu. Franciszek Graczyk z Ostrowi Mazowieckiej poślubił Bronisławę Sapińską z podostrowskiej Bieli, w 1911 roku ślubu udzielano im w kościele w Jasienicy, przechował się dokument spisany na tę okoliczność po rosyjsku.

Niedługo potem Franciszek Graczyk emigruje do Ameryki. Osiedla się niedaleko Nowego Jorku, w stanie New Jersey. 12 sierpnia 1913 roku, po dwunastodniowym rejsie z Europy, do brzegów nowojorskiego portu Ellis Island dobija nieduży liniowiec „Potsdam”. Wśród setek imigrantów z różnych krajów jest 22-letnia Bronisława Graczyk, żona Franciszka. Ma ze sobą kufer z bagażem, a na ręku 11-miesięczną córeczkę Leontynę. Jest bardzo zmęczona, Podróżowała na najniższym, bo najtańszym pokładzie, a zanim rozpoczął się rejs do Ameryki, musiała dostać się do holenderskiego portu w Rotterdamie. Młoda kobieta z dzieckiem pomyślnie przechodzi procedury imigracyjne i wkrótce zamieszkuje wraz z mężem w polskiej dzielnicy w Cliffside Park.

Franciszek pracuje ciężko jako strażak na statku, a Bronisława zajmuje się wychowywaniem dzieci. W sumie rodzi ich dziewięcioro. Rodzina polskich imigrantów - mimo że z trudem posługują się językiem angielskim - żyje jednak w miarę dostatnio, wkrótce kupują dom, a w kolejnych latach trzy następne, które wynajmują.

Najmłodszym dzieckiem Graczyków jest Leokadia, która urodziła się w 1925 roku. Jako nastolatka kończy polonijną szkołę, potem zdaje amerykańską maturę. W amerykańskich dokumentach Leokadia przyjmuje imię Loretta.

Poznaje Johna Stodnicka, imigranta z Ukrainy i wychodzi za niego za mąż. W 1954 roku rodzi im się syn John, a w 1959 - drugi syn Robert. Kupują dom w miejscowości Bogota w stanie New Jersey.

Robert Stodnick po ukończeniu szkoły średniej wstępuje do amerykańskiej armii. Ma w głowie wojenne zasługi mężczyzn ze swojej rodziny. Jego ojciec w czasie II wojny światowej był marynarzem amerykańskiej armii i walczył na Pacyfiku z Japończykami.

Kilku jego wujków Graczyków walczyło w Europie, wuj Edward brał udział w walkach o Normandię. Dziś ma 95 lat i w swoim mieście na wszystkich ważniejszych uroczystościach siedzi na honorowym miejscu jako weteran wojenny. Robert Stodnick trafia do piechoty, awansuje na sierżanta. Przez jakiś czas służy w bazach amerykańskich w Niemczech Zachodnich. Żeni się z Tracy, która pochodzi z Irlandii. Mają dwie dorosłe już córki.
Kilka lat temu, na życzenie matki, Robert z bratem porządkowali rodzinny dom w Bogocie, w ten sposób przygotowywali go do sprzedaży.

Na strychu odkrywają stary drewniany kufer z metalowym okuciami, a w nim prawdziwe rodzinne skarby: stare fotografie, legitymacje służbowe, pamiątki komunijne, polskie obrazki, świadectwa szkolne i sterta listów od krewnych z Polski. Wszystkie pamiątki były w dobrym stanie, bo kufer stał w suchym miejscu, obok komina. Z wyjaśnień matki wynikało, że kufer należał do jej rodziców, przywieźli go z Polski. Potem przez lata gromadzili w nim swoje pamiątki. Dziadek Franciszek zmarł w 1955 roku i Robert nie miał szans, aby go poznać, a babcię Bronisławę pamięta jak przez mgłę, bo zmarła w 1968 roku. Nie rozmawiał z nią zbyt wiele, a ponadto trudno było się z nią porozumieć, bo pomimo ponad 50 lat spędzonych w Ameryce, nie mówiła zbyt biegle po angielsku. A Robert nie mówił po polsku, bo matka nie zmuszała go do nauki języka jej rodziców.

- To był błąd mojej mamy - mówi Robert Stodnick. - Dziś, kiedy poczułem potrzebę dotarcia do moich polskich korzeni, nie mogę porozumieć się ze swoimi kuzynami z Polski.

Kiedy w 2011 roku przeglądał listy od polskich kuzynów, nie był w stanie zrozumieć z nich ani słowa. Było mu przykro z tego powodu. Dał sobie żołnierskie słowo honoru, że… nauczy się języka polskiego. On, facet po pięćdziesiątce, który nigdy nie był w Polsce, postanowił odkryć swoje polskie korzenie. Zabrał się do tego z wielką determinacją. A kufer z rodzinnymi pamiątkami stał się najcenniejszą rzeczą, jaką posiada.

W 2012 roku Robert Stodnick zapisał się na trzymiesięczny kurs polskiego na filadelfijskim college’u. Zwrócił się też do dyrektorki polskiej szkoły przy parafii św. Teresy w Trenton o indywidualne lekcje. Ta skierowała go do nauczyciela tej szkoły Ryszarda Drucha. Obaj panowie poznali się we wrześniu 2012 roku.

Przy dokopywaniu się do polskich korzeni Roberta Stodnicka panowie korzystali z elektronicznych narzędzi, przede wszystkim z zasobów Internetu oraz z Facebooka. Posługując się swoją łamaną polszczyzną, Robert Stodnick nagrał krótkie pozdrowienia dla polskich kuzynów, które ukazało się w Internecie. Ryszard Druch opublikował na łamach polonijnego „Nowego Dziennika” obszerny artykuł na temat Roberta Stodnicka i kufra jego polskich dziadków. Artykuł na ten temat zamieszczono też w „Nowym Kurierze”, który ukazywał się przez krótki czas w powiecie ostrowskim. Przeczytała go Renata Kośnik z Ostrowi Mazowieckiej, która - jak się okazuje - jest spokrewniona z Robertem Stodnickiem. Nawiązali ze sobą kontakt, pani Renata bardzo pomogła w ustaleniu innych członków rodziny z Ostrowi i okolic. Z Robertem Stodnickiem skontaktowała się także Małgorzata Sapińska z Warszawy, spokrewniona z jego babcią Bronisławą Graczyk. Dotarli też do rodziny w Olsztynie.

Wszyscy zjechali do Ostrowi Mazowieckiej, gdzie 18 października - przy pomocy władz miasta - zorganizowano spotkanie z Robertem Stodnickiem i Ryszardem Druchem. To był pierwszy pobyt pana Roberta w kraju przodków. Oprócz kilkunastu osób z rodziny Roberta Stodnicka, w sali konferencyjnej ostrowskiego ratusza byli także inni ludzie, bo spotkanie było otwarte. Honory gospodarza pełnił burmistrz Jerzy Bauer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki