Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczuciowa emigracja

anek
Wyszły za mąż za cudzoziemców - z miłości do wybranego mężczyzny zdecydowały się na życie w obcym kraju, z dala od rodziny i przyjaciół - i co ważne - zapewniają, że tego nie żałują.

Do rodziny w Polsce przyjeżdżają na Święto Zmarłych, na Wigilię, czasem na wakacje. Nadrabiają wtedy zaległości w kontaktach z rodziną i dawnymi przyjaciółmi. Pokazują swoim dwujęzycznym dzieciom ukochane miejsca z dzieciństwa i nieustannie porównują oba kraje: rodzinny i ten, w którym obecnie jest ich dom.
Agata i Iwona - jedna od ośmiu, druga od jedenastu lat - mieszkają za granicą. Agata we Włoszech, Iwona w Niemczech. Tam wyszły za mąż, urodziły dzieci, tam są teraz ich domy. Przyznają, że na początku bardzo tęskniły za Polską, teraz też tęsknią, ale już mniej. Ułożyły swoje życie na obczyźnie i tylko porządnych, polskich pierogów, bigosu, polskiej gościnności i świąt im tam brak. I po to odwiedzają ojczyznę, ale przede wszystkim, by dać trochę siebie swoim bliskim, którym bardzo trudno było się pogodzić z taką uczuciową emigracją, przytulić się do mamy, przegadać całą noc z siostrą.

Małżeństwo po włosku

Jakoś dziwnie wygląda Agata ze swoim malutkim, dwuipółletnim Jasiem. Niebieskooka blondynka piastuje w ramionach ciemnowłosego, ciemnookiego bobasa, z czekoladową karnacją. To właśnie efekt polsko-włoskiej miłości. Nicolo - starszy synek Agaty i Adriano - zaziębił się podczas wizyty na cmentarzu w Święto Zmarłych i rodzice o kilka dni przedłużyli swój pobyt w Polsce. Za cztery dni wracają do swojego domu w Mediolanie.
- Długo nie mogłam się przyzwyczaić do życia w tradycyjnym, włoskim domu. Wyjechałam z Polski na dwa miesiące do pracy do Włoch. Nadarzyła się okazja, koleżanka ze studiów, która miała tam załatwioną pracę w dużym hotelu, akurat zachorowała i zaproponowała, żebym pojechała zamiast niej, bo szkoda stracić taką szansę. To była zupełnie legalna praca dla dwóch studentek, ale moim rodzicom włosy się na głowie zjeżyły, gdy usłyszeli, że chcę wyjechać. Od razu powiedzieli zdecydowanie: "nie ma mowy", bo to w tych hotelach od dziewczyn chcą tylko jednego. Że trafię gdzieś do burdelu i ślad po mnie zaginie. Był rzeczywiście taki przypadek, że dziewczyna z okolicy pojechała do pracy we Włoszech w jakiejś knajpce i tam ją zamordowano. Ale ja miałam pewność, że to bezpieczna praca, bo koleżanka, z którą miałam jechać, była tam już rok wcześniej razem z tą, która odstąpiła mi swoje miejsce. Pojechałam jednak wbrew woli rodziców - przyznaje Agata.
To miała być tylko praca na dwa wakacyjne miesiące. Agata studiowała, była na trzecim roku polonistyki. Zarobione przez wakacje pieniądze chciała odłożyć na własne mieszkanie. A przy okazji popłatnej pracy mogła zobaczyć kawałek świata.
- Adriana poznałam pierwszego dnia w pracy, pracował w pizzerii obok hotelu, w którym pracowałam. Łamaną polszczyzną powiedział mi "dzień dobry" i tym mnie rozbroił. Dużo Polek pracowało w tym hotelu i jak pojawiała się blondynka, od razu wiadomo było, że Polka albo Czeszka. Zaprzyjaźniliśmy się. Bardzo pomógł mnie i mojej koleżance na początku naszego pobytu. I kiedy miałam już wracać do Polski, doszliśmy do wniosku, że to coś więcej niż tylko przyjaźń - opowiada Agata. Miesiąc po jej powrocie Adriano odwiedził ją w Warszawie, potem ona pojechała do Mediolanu. Wydawali majątek na rachunki telefoniczne. Kolejne wakacje spędziła we Włoszech. Tym razem jeszcze trudniej było wracać. Kilka miesięcy później doszli do wniosku, że chcą być razem. Postanowili się pobrać i zamieszkać razem w Mediolanie.
- Tam były dla nas zdecydowanie lepsze perspektywy - opowiada Agata. - Ale moi rodzice nawet nie chcieli o tym słuchać. Jak to, mam ich opuścić na zawsze? Iść w nieznany, zupełnie inny świat? A jak mi tam ktoś zrobi krzywdę, to kto mnie obroni? Mama szlochała, że własne wnuki jej nie będą znały, że im wyrządzam krzywdę, że już nigdy nie będzie spać spokojnie. Długo trwało, zanim się pogodzili z moją decyzją, a tak naprawdę, to nie jestem pewna, czy w ogóle się z nią pogodzili, po prostu musieli ją zaakceptować. Mam jednak wrażenie, że mój tato do tej pory za każdym razem, gdy się widzimy, czujnie obserwuje Adriana.

Inni ludzie, inny świat

Teraz, z perspektywy, Agata przyznaje jednak, że rodzice mieli sporo racji tłumacząc jej, że czeka ją niełatwe zadanie odnalezienia się w nowym środowisku, w innej kulturze.
- Wtedy wrzeszczałam, że przecież nie wychodzę za Araba, a Polska i Włochy to Europa i w kilkadziesiąt godzin mogę być w Warszawie, że przecież mieszkałam tam jakiś czas itd. Ale rzeczywistość była trudniejsza, niż moje wyobrażenia. Trafiłam do tradycyjnej, włoskiej rodziny, w której nie bardzo na początku mogłam się odnaleźć, bo nie znałam obyczajów, tradycji itd. Zwłaszcza kiedy urodziłam dzieci i bardzo liczyłam na pomoc męża, okazało się, że tam mężczyźni nie piorą pieluch, jak u nas. W ogóle oni niby żyli tak samo, a jednak inaczej. To, co mnie najbardziej uderzyło, to to, że Włosi są potwornymi bałaganiarzami, żeby nie powiedzieć brudasami. O nic się z mężem tak nie wykłóciłam, jak o porządek - opowiada Agata.
Ona szybko nauczyła się włoskiego, jemu z polskim idzie dosyć opornie. Dzieci, a właściwie Nicolo (bo Jasio jest jeszcze maleńki), jest dwujęzyczny. Aga bardzo chce, żeby dzieci mówiły po polsku i bez trudu porozumiewały się z jej rodziną.
- Na początku bardzo tęskniłam do domu. Wakacje we Włoszech to jednak coś zupełnie innego, niż mieszkanie tam na stałe. Źle znosiłam rozłąkę z rodziną, czułam się zagubiona i jakoś tak cały czas nie u siebie. Kiedy zaszłam w ciążę, początkowo planowałam rodzić w Polsce. Bałam się trochę, że nie porozumiem się z tamtymi lekarzami, bo jednak wciąż była pewna bariera językowa, ale urodziłam miesiąc wcześniej i nie zdążyłam wrócić do Polski. Zaraz potem przyjechała do mnie mama i pomagała mi jakiś czas. Potem pojechaliśmy na święta do Polski. I jakoś stopniowo przyzwyczaiłam się do życia w nowym kraju - mówi Agata.
Przekonała męża do polskiej kuchni, ale i nauczyła się wiele z włoskiej. Polubiła Włochów. Mówi o nich, że są weseli i lubią Polaków, zwłaszcza Polki. Ale generalnie mężczyźni patrzą na kobiety trochę z góry.
- Dlatego one teraz tak bardzo nie chcą rodzić dzieci, tylko robić karierę - śmieje się Agata. Ona jakiś czas pracowała w eleganckim butiku, potem urodziła Jasia. Niebawem chciałaby wrócić do pracy.
- Nie żałuję decyzji o wyjeździe. Tam jest teraz moje życie, mój dom. Jestem szczęśliwa, bo mnie się wszystko dobrze ułożyło, ale jak dziewczyna decyduje się na małżeństwo z cudzoziemcem, to musi być bardzo przemyślana decyzja. Bo gdy coś jest nie tak, to tu, w Polsce, zawsze można na kogoś z rodziny czy znajomych liczyć, a tam jest się zdanym tylko na siebie - ostrzega Agata. Ona cały czas czuje się Polką, a o swoich dzieciach mówi, że to polsko-włoska kawa z mleczkiem i że wzięły z obu narodowości to, co najlepsze.

Iwona, co chciała Niemca

Swojego męża Iwona poznała w windzie. Była świeżo upieczoną absolwentką germanistyki i kuzyn ojca załatwił jej pracę w dobrej niemieckiej firmie handlowej, właśnie organizującej swoje przedstawicielstwo w Warszawie.
- Miałam kłopot z dyktafonem, jadąc windą na ważne spotkanie szarpałam klawisze, klnąc po nosem. Po polsku, oczywiście. Thomas stał obok, w końcu wyjął mi dyktafon z ręki i stwierdził, że nic już z niego nie będzie. Zaczęliśmy rozmawiać, umówiliśmy się na kawę. Przyszedł na spotkanie z upominkiem, kupił mi nowy dyktafon - wspomina z rozrzewnieniem Iwona. Pół roku później Thomas załatwił Iwonie pracę w niemieckiej centrali firmy. Nie wahała się ani chwili.
- Na pewno było trochę żal, i rodzicom też przykro było się ze mną rozstawać, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to dla mnie wielka szansa, a do Berlina jest tylko kilka godzin jazdy. Czułam się, jakbym Pana Boga złapała za pięty. - W tamtych czasach Berlin, Niemcy to był zupełnie inny świat. Ponieważ dobrze znałam język, nie miałam większych kłopotów z zaaklimatyzowaniem - wspomina Iwona.
Pobrali się jednak w Polsce, bo rodzice Iwony chcieli, żeby córka miała tradycyjny ślub i wesele. Niemcy tak się wtedy popili polską wódką, że tydzień nie mogli dojść do siebie. Potem młodzi wyjechali do Berlina. Urodziła się im córeczka, potem druga. Obie dziewczynki świetnie mówią i po polsku, i po niemiecku. Czują się jednak Niemkami i tam już jest ich świat.
- Owszem, przyjeżdżają chętnie do dziadków, ale ich z Polską nic już nie łączy. Mnie tak. Im jestem starsza, tym bardziej mnie ciągnie do korzeni - śmieje się Iwona. Do korzeni - czyli do rodziców, bo większość rodzeństwa Iwona ściągnęła do siebie, do Berlina. Jest tu jej brat i siostra, też mieszkają na stałe.
- Dla rodziców to na pewno jest przykre, gdy dziecko układa sobie życie setki kilometrów od nich, wiem to teraz, gdy mam swoje dzieci - nie mogą przecież w pełni uczestniczyć w życiu swoich dzieci, wnuków, czują się osamotnieni. Niby zawsze mogą przyjechać w odwiedziny, ale to nie to samo - przyznaje Iwona.
Jej babcia, która zmarła w ubiegłym roku, mimo wszystko nie mogła jej darować, że wyszła za mąż na Niemca. W jej wspomnieniach zbyt mocno jeszcze tkwiły czasy wojny i okupacji. - Niby nigdy tego nie powiedziała i nawet starała się udawać, że lubi Thomasa, ale nigdy nie miała do niego serca. Ja szczerze mówiąc doświadczyłam kilkakrotnie w Niemczech przykrości z tego powodu, że jestem Polką, a nawet nie tylko bezpośrednio ja, także znajomi z Polski, z którymi byłam. Ogólnie Niemcy mają bardzo złe zdanie o Polakach - przyznaje Iwona.

W zjednoczonej Europie

Iwona bardzo szybko przywykła do życia w Niemczech. Właściwie tamtejsza codzienność nie różniła się aż tak bardzo od tej polskiej.
- Na początku czułam się trochę samotna. W Niemczech nie ma zwyczaju wpadania do kogoś bez zapowiedzi, jak u nas. Tam sąsiadka nie przyjdzie do sąsiadki na poranną kawę, jak w bloku moich rodziców. Niemcy nie są tak sentymentalni i rodzinni, jak my. Tam jeden kolega z pracy nie będzie drugiego krył, gdy ten się spóźni do pracy - wylicza Iwona.
Nie żałuje, że zdecydowała się wyjechać na stałe z kraju, choć przyznaje, że być może dziś miałaby jakieś dylematy.
- Ja wyjeżdżałam w specyficznym czasie, na pierwszej fali wolności tam, gdzie miała być piękna i nowoczesna Europa. Dziś być może patrzyłabym na to inaczej. Mnie się powiodło, dobrze mi się życie ułożyło, więc mogę powiedzieć, że nie żałuję, że wyjechałam. Ale wiem, że to nie jest takie proste, znaleźć się z dnia na dzień w obcym kraju. Pół biedy, gdy zna się język, ale bez języka? Człowiek jedzie autobusem i nie wie, co wokół mówią. Czuje się wyobcowany. Na pozór niby wszystko jest takie samo, a jednak inne - dowcipy, tradycje, obyczaje. Ja jestem człowiekiem zmian, lubię je i dobrze się w nich odnajduję. Zawsze czułam się obywatelką świata i dlatego nie miałam trudności z zaaklimatyzowaniem. Ale nie wyobrażam sobie w takiej sytuacji osoby słabej psychicznie. Tam byłam zdana tylko na siebie i męża - bez rodziny, bez przyjaciół, życzliwych sąsiadów, znanych kioskarek i sprzedawczyń - opowiada Iwona. Jej zdaniem bardzo wiele zależy od tego, gdzie się wyjeżdża i planuje resztę życia. Nigdy nie zgodziłaby się wyjechać do kraju o odmiennej kulturze. Przyznaje również, że uczuciowa emigracja sprawiła, że jej kontakt z rodzicami i pozostałym w Polsce rodzeństwem jest słabszy, niż by sobie tego życzyła. - Nie ma na to rady, każde z nas żyje innymi problemami, spotykamy się sporadycznie i nie jesteśmy sobie tak bliscy, jak powinniśmy - przyznaje Iwona.
Wejście Polski do Europy właściwie nic w jej życiu nie zmieniło. I tak odwiedzała rodzinę w Polsce tak często, jak chciała - a czy z paszportem, czy bez - nie ma znaczenia. - Może kiedyś, gdy będę już bardzo stara, wrócę do Polski? Nie wiem. Na razie mój dom jest tam i moje dzieci niestety, nie czują się już Polakami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki