Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tygrys nie pomógł rzeźbiarzowi

epe
Czasami ktoś mi daje drewno i w zamian jakąś rzeźbę mu zrobię - mówi Zawadzki
Czasami ktoś mi daje drewno i w zamian jakąś rzeźbę mu zrobię - mówi Zawadzki A. Wołosz
Gdy otrzymał propozycję udziału w wystawie, spakował swoje rzeźby do kartonów i czekał. Czeka do dziś. Niepełnosprawnemu rzeźbiarzowi z Lubiela, byłemu bokserowi, obiecał pomoc sam Dariusz Michalczewski, ale na obietnicach się skończyło.

- Taki ma człowiek niefart w tym życiu - mówi o sobie Jerzy Zawadzki. W przeszłości sportowiec, dziś porusza się na wózku inwalidzkim, choruje na stwardnienie rozsiane. Rzeźbi, maluje i klepie biedę.

Z dłutem na wózku

W 1996 roku Jerzy Zawadzki przeszedł operację biodra. Ze stawem biodrowym miał problemy od jakiegoś czasu, jednak diagnoza lekarzy go przeraziła: stwardnienie rozsiane. Po ośmiu latach widać skutki choroby: Zawadzki ma czucie w nogach, jednak są one zbyt słabe, żeby sam mógł chodzić. Porusza się na wózku inwalidzkim. A zdaje sobie sprawę, że może być gorzej.
Z zawodu budowlaniec, ukończył też kurs i został mechanikiem żeglugi.
- Miałem dobry zawód, możliwość zarobienia, a tu nagle ta choroba - mówi.
Razem z żoną i synem mieszkają w małej, drewnianej chałupie w Lubielu w gm. Rząśnik.
Kilka miesięcy po tym, jak dowiedział się o swojej chorobie, obejrzał w telewizji program o niepełnosprawnym mężczyźnie, który zajął się rzeźbieniem.
- Rzeźbił w korze - opowiada Jerzy Zawadzki. - Pomyślałem, patrząc na jego prace, że to takie leśne duszki. I sam zacząłem dłubać w korze. O, ta główka, to pierwsza moja rzeźba - mówi Zawadzki, wskazując na pracę, która wisi nad łóżkiem.
Rzeźbienie stało się i pasją, i sposobem na życie. A taki trzeba było znaleźć, i żeby mieć jakieś pieniądze, i żeby pogodzić się z chorobą. Jak opowiada Jerzy Zawadzki, diagnoza lekarzy załamała go, bo zawsze był wysportowany i sprawny fizycznie. Nawet teraz, kiedy porusza się na wózku, widać, że pracował nad swoją sylwetką.
- Skończyłem szkołę i poszedłem w świat - opowiada rzeźbiarz-amator.

Wielki świat a potem samotność

- Trenowałem piłkę nożną i boks na Śląsku. Bardzo to lubiłem. Tam poznałem Henryka Średnickiego, Bogdana Gajdę - wymienia sławy polskiego boksu. - Pamiętam jeszcze, jak w "Kongresowej" w Warszawie oblewaliśmy zwycięstwo Średnickiego.
Sam nigdy sukcesów w skali kraju czy świata nie odniósł, ale sentyment do boksu pozostał. Wrócił po latach do Lubiela, stąd pochodził jego ojciec. Rodzina Zawadzkich utrzymuje się z renty rzeźbiarza. Żona nie pracuje, dzieci się uczą.
Jerzy Zawadzki zaczął więc rzeźbić. Jego prace podobają się szczególnie letnikom i to oni w czasie wakacji pozwalają mu zarobić parę groszy.
- Ale to trzeba jechać gdzieś pod sklep i rzeźby sprzedawać - mówi. - A tak, kto tu do nas przyjedzie?
Teraz pracuje nad płaskorzeźbami dla szkoły w Bielinie, przedstawiającymi królów Polski.
Wpadł na pomysł, żeby się wypromować. W ten sposób mógłby pozyskać nowych klientów, zarobić. Nawiązał kontakt z Fundacją Stwardnienia Rozsianego z siedzibą w Gdańsku. Stało się tak dzięki Dariuszowi Michalczewskiemu, wielokrotnemu mistrzowi bokserskiemu w wadze półciężkiej.
- Dałem dwa lata temu płaskorzeźbę, która przedstawiała Dariusza Michalczewskiego, na licytację podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - opowiada. - Potem, jak Michalczewski się dowiedział, to zadzwonił do mnie i powiedział, że gdyby wcześniej wiedział, to złożyłby autograf na pracy.

Zwyczajny niefart

Zawadzki otrzymał wizytówkę i numer do restauracji, którą założył Michalczewski w Warszawie. W ten sposób miał szukać kontaktu z bokserem. Ponadto, dzięki bokserowi nawiązał kontakt z przedstawicielką Fundacji Stwardnienia Rozsianego, Renatą B. Michalczewski obiecał zaangażować się w pracę fundacji, został nawet jej honorowym prezesem.
- Ta pani do mnie zadzwoniła i zaproponowała, żebym wystawił swoje prace na wystawie, którą organizuje fundacja - opowiada Zawadzki. Wystawa miała się składać z prac osób cierpiących na stwardnienie rozsiane.
Zawadzki rzeźby przygotował, spakował w pudła i czekał. Przedstawicielka fundacji obiecała, że wyśle po prace samochód. Po dwóch tygodniach Zawadzki rzeźby z pudeł powyjmował. Obiecany samochód nie przyjechał, pani z fundacji nigdy więcej do Zawadzkiego nie zadzwoniła.
Kiedy dzwonimy do siedziby Fundacji Stwardnienia Rozsianego w Gdańsku, dowiadujemy się, że pani B. już tam nie pracuje.
- To, że ta pani naobiecywała różne rzeczy i nie dotrzymała słowa, niestety mnie nie dziwi - informuje Zygmunt Ostrowski, prezes fundacji. - Nic mi nie wiadomo o panu Zawadzkim, nie wiem o żadnej wystawie. Mogę powiedzieć, że jest mi przykro, że czyjeś nieuczciwe działanie wystawiło na szwank dobre imię fundacji. Niech ten pan do mnie zadzwoni, porozmawiamy i zobaczymy, w jaki sposób możemy mu pomóc.
Udział natomiast Dariusza Michalczewskiego w pracach fundacji też wygląda nieco inaczej, niż zdawało się Zawadzkiemu.
- Pan Michalczewski nie ma nic wspólnego z fundacją - mówi Zygmunt Ostrowski. - Obiecał pomoc, ale nie pomaga.
Po kilku nie udanych próbach udało nam się w końcu nawiązać kontakt z Dariuszem Michalczewskim. Grażyna Drażba-Derdey, menedżerka Michalczewskiego nic nie wiedziała o obiecanej pomocy, jakiej udzielić miał bokser Jerzemu Zawadzkiemu. Otrzymaliśmy jednak zapewnienie, że Grażyna Drażba-Derdey porozmawia o Zawadzkim z Michalczewskim. Według niej rzeźbiarz z Lubiela może liczyć na pomoc "Tygrysa".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki