Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć przy maszynie

Mieczysław Bubrzycki
Grób zmarłego Rafała Zadrogi na cmentarzu w Wąsewie
Grób zmarłego Rafała Zadrogi na cmentarzu w Wąsewie Fot. M. Bubrzycki
Czy Rafał Zadroga musiał zginąć? To pytanie zadają sobie przede wszystkim najbliżsi 20-letniego mieszkańca Zastawia. W ciągu roku w tej rodzinie były trzy duże uroczystości: dwie radosne - wesele i chrzciny - oraz ostatnia, tragiczna - pogrzeb.

Po ślubie z Katarzyną Kowalczyk, Rafał Zadroga, który pochodził z niedalekich Grądów, zamieszkał w domu teściów w Zastawiu. O pracę dzisiaj trudno. Skończył szkołę stolarską. Trochę pracował w tartaku w Wąsewie, ale warunki płacy nie były najlepsze, więc gdy dowiedział się, że jest robota w tartaku w Ruskołęce-Parcelach, niewiele się namyślał.
Kilka tygodni wcześniej zatrudnił się tam Grzegorz Kowalczyk - szwagier Rafała. Nielekka to praca, przy maszynach stolarskich i czasami po 12 godzin na dobę, a na dodatek daleko - około 40 kilometrów w jedną stronę - ale w dzisiejszych czasach nie ma co wybrzydzać.
Pracę rozpoczął na początku maja. Dobrze się składało, bo miał pracować na jednej zmianie z Edwardem Sotem, który ma samochód na gaz, a do Ruskołęki musi jechać przez Zastawie. W tym czasie, gdy to się stało, Grzegorz Kowalczyk jeździł na dzienną zmianę - od siódmej rano do siódmej wieczorem, a Rafał Zadroga pracował od paru dni na noc.
W piątek 28 maja pojechał do pracy na siódmą wieczór.
- Sąsiadowi mówił w ten piątek, że nie bardzo mu się chce jechać, tak jakby coś przeczuwał - mówi teść Rafała. - A córka z synkiem odprowadziła wtedy Rafała do szosy.
Przed odjazdem Rafał powiedział żonie, żeby go nie budzić, gdy wróci z pracy, bo chce się wyspać.

*

To stało się w sobotę 29 maja w nocy. Edward Sot i Rafał Zadroga we dwóch powinni obsługiwać maszynę stolarską - dużą tokarkę do bali, na której toczy się tzw. galaki, a wyprodukowane bale kupują Niemcy, którzy budują z nich całoroczne domy.
- Gdyby ten drugi nie zasnął, to wszystko byłoby w porządku - mówi Grzegorz Kowalczyk. - Upoważniony do pracy przy maszynie był tylko Sot, szwagier dopiero się przyuczał.
- Nie jest prawdą, że my wtedy pracowaliśmy - mówi Edward Sot. - Robota była skończona. I ja, i Rafał byliśmy już przebrani w swoje ciuchy. On miał co prawda na wierzchu roboczą kurtkę, ale to dlatego, że było zimno, a on ubrał się lekko. Mieliśmy na tę zmianę do wykonania określoną ilość roboty. Praca skończyła się przed drugą w nocy. Ja wyłączyłem jeden silnik, Rafał drugi. On pracował krótko, więc był tylko pomocnikiem. Do maszyn się nie dotykał. Tej nocy miał jeszcze przyjść transport drewna, który mieliśmy przyjąć. Gdy skończyła nam się robota na maszynach, nie było sensu tak czekać. Zanim poszedłem do naszej budy, żeby się przespać, zajrzałem jeszcze do pomieszczenia, w którym się przebieraliśmy. Widziałem, że Rafał przebierał się. Potem poszedłem spać.
- W sobotę wczesnym rankiem zadzwonili do mnie z pracy i powiedzieli, żeby nie przyjeżdżać, bo coś strasznego się stało - wspomina Grzegorz Kowalczyk, szwagier. - Domyśliłem się, że to na pewno coś złego z Rafałem.
Gdy pojechał do Ruskołęki, karawan ze zwłokami szwagra jeszcze nie odjechał z tartaku.
Co stało się tej nocy w tartaku?
- Gdy obudziłem się, było już widno. - wspomina Edward Sot. - Zobaczyłem, że drzwi garażu, w którym stoją maszyny, są otwarte. Wszedłem tam i zobaczyłem, że Rafał wisi na maszynie za ubranie. Podbiegłem do niego. Próbowałem ratować, ale nie wyczuwałem pulsu. Pobiegłem do baraku, w którym spali dwaj pracownicy. Obudziłem ich. Jeden też stwierdził, że Rafał nie ma już pulsu. Zadzwoniłem do szefa, a potem na pogotowie. Szef przyjechał z Ostrowi w parę minut, karetka była kilka minut później...
Obracający się wałek maszyny wciągnął Rafała Zadrogę za połę kurtki. Zmarł w wyniku uduszenia.
- Miał straszny ból, mordował się może i trzy godziny - mówi teść Rafała o jego śmierci. - Musiał głośno krzyczeć, zanim umarł. Żebra poprzecinały mu płuca.
- Nie słyszałem żadnych krzyków - wyjaśnia Edward Sot. - Sądzę, że inni też nic nie słyszeli. Nie sądzę też, żeby słyszeli je ci, którzy spali w baraku. Gdyby słyszeli, na pewno by się obudzili. Zastanawiam się, co takiego się stało po tym, jak wyszedłem się przespać? - mówi Edward Sot. - Może chciał zrobić jakąś rzecz dla siebie na tej maszynie? Z tego co słyszałem, obaj ze szwagrem rozmawiali coś na ten temat. Gdybym był wtedy razem z nim, oczywiście nie pozwoliłbym mu na włączenie maszyny.

*

Tartak należy do Marka Oczachowskiego, mieszkańca Ostrowi Mazowieckiej. Jego firma działa od 10 lat, ale tartak zaczął działalność kilka tygodni temu i wciąż jest w trakcie rozruchu.
- Tak straszne przeżycie miałem po raz pierwszy w życiu i oby po raz ostatni - mówi Marek Oczachowski, właściciel tartaku. - Nie tak wyobrażałem sobie rozruch tej firmy. Nie chciałbym mówić o przyczynach tego wypadku, dopóki nie zakończy pracy komisja powypadkowa. Zdaję sobie sprawę, że przy takiej tragedii szuka się wytłumaczeń i rodzą się różne pretensje. Nikogo nie chcę jednak obwiniać. Te maszyny są nowe i nowoczesne, pracują dopiero od kilku tygodni. Tokarka, przy której się to zdarzyło, należy do najbezpieczniejszych. Działa identycznie jak tokarka do metali, tyle że jest dużo większa. Pracownik, który uległ wypadkowi, miał wykształcenie kierunkowe, praktykę w fabryce mebli i pracował wcześniej w tartaku. Byłem z niego zadowolony, dzień przed tą tragedią wręczyłem mu umowę o pracę. Zobowiązałem się, że załatwię wszystkie formalności, aby synek zmarłego pracownika otrzymał rentę po zmarłym ojcu.

*

Rafał Zadroga osierocił synka Kacpra, który ma osiem miesięcy i pewnie nie będzie pamiętał swego taty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki