Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięć nie daje spokoju

Jarosław Sender
Koszmar wojny w opowieści przymusowego robotnika

Józef Białczak, mieszkaniec Ka-dzidła trzyma zeszyt, w którym zapisał wspomnienia lat wojennych, które na zawsze wpłynęły na jego życie. Mówi o krzywdzie, niebezpieczeństwie śmierci, ale też o ludzkiej solidarności w czasach horroru.

Pan Józef zadzwonił do redakcji i chciał nam opowiedzieć o swoich przeżyciach z okresu II wojny światowej, które do dziś żyją w jego pamięci. Widać, że mówienie przynosi starszemu mężczyźnie ulgę.

- W 1942 miałem niecałe piętnaście lat - opowiada. - Zabrali mnie do Joha-nisburga, czyli Pisza, skąd trafiłem do wsi Kwik na Mazurach. Razem z kolegą uciekłem z przymusowych robót. Przez trzy dni szliśmy, głodni, aż dotarliśmy do Kadzidła.

Mama się ucieszyła, jednak radość nie trwała długo. Uciekinier był poszukiwany, więc ukrył się w Czarno-trzewie. Tam schwytali go żandarmi. Przykutego do bryczki przywieźli z powrotem do Kadzidła. Trafił do are-sztu.

Następny etap to stacja kolejowa w Ostrołęce, gdzie czekał już transport 100 mężczyzn, warszawiaków. Za szmugiel trafili do przymusowej pracy. Wyczytano 10 osób, w tym piątkę nastolatków, wśród których znalazł się Józef. Podszedł do nich stary Niemiec i po polsku wyjaśnił, że zabierze ich do koszar w Orzyszu.

- Policzyłem, że to tylko 12 km od miejsca, z którego uciekłem - wspomina Józef. - Ucieszyłem się.

W Orzyszu nie było źle. Piekarze, którzy piekli chleb dla wojska, dawali czasem bochenek z zamian za kawałek margaryny. Warszawiacy namówili Józka na ucieczkę.

- Poszliśmy niby na niedzielny spacer. Po dwóch dniach zobaczyliśmy polską wieś - poznaliśmy ją po słomie na strzechach. Schowałem się w zbożu, oni chcieli iść. Gdy dobiegali, usłyszałem "Halt!" i szczekanie psów. Ja dopiero potem przeszedłem. Spotkałem jakichś chłopaków. Dali mi jeść. Po wojnie pojechałem tam. Nie było już strzech...

Po dotarciu do domu, Józef ukrywał się w szopie, gdzie mama zrobiła mu norkę pod stosem drewna w szopie. Zimą oddech zamarzał. Jednak żandarmi nie dawali spokoju. Chłopiec został wysłany do rodziny, za Mikołajki. Gospodarz Niemiec był dobry. Wtedy Józef popełnił straszny błąd.

- Napisałem list do mamy, gdzie jestem i żandarmi mnie znaleźli. Trafiłem do obozu karnego w Sno-pkach, filii Działdowa. Przesłuchiwali mnie, straszyli, ale nie bili. Kara zaczęła się dopiero w baraku - starszy człowiek przerywa opowieść, ociera łzy.

Przez dwie godziny dziennie więźniowie biegali wokół placu. Ukrainiec Iwan stał z psem i biczem. Kto słabł, dostawał cios. Bieganie kończyło się, gdy wszyscy zemdleli. Więźniowie głodowali. Po trzech miesiącach odebrali ich niemieccy gospodarze. Józef u swojego był do czerwca 1944 roku. Wtedy wywieziono robotników do kopania rowów, za Augustów, potem Pisz. Wspomina: gestapowiec bił kijem Rosjanina. Kopiący rów Niemcy rzucili szpadle i zażądali, żeby przestał. Z kolejnej akcji kopania uciekł. Przyszedł do gospodarstwa, gdzie była jego mama. Zamieszkał w leśnym schronie. W okolicy mieszkali czołgiści niemieccy. Pech chciał, że potrzebowali do czegoś jałowców. Jeden z nich, osiemnastolatek, chwycił za krzak a tam… klapa od schronu. Nie zdradził niewiele młodszego Polaka.

Potem już poszło szybko. W styczniu 1945 roku Niemcy odeszli, bo zbliżali się Rosjanie. Józef z rodziną wrócił do domu.

- Po wojnie starałem się o odszkodowanie. Jeździłem do Kwiku. Tam była jedna Niemka, początkowo nie chciała mówić. Jak usłyszała, że byłem u jej wujka i chwalę go, zawołała koleżankę, wszystko poświadczyły. Tak się dla mnie skończyły sprawy wojenne. Trudno mówić, to jest wciąż żywe. Pomyślałem jednak, że tak niewielu jest nas, którzy pamiętamy. Dlatego opowiedziałem tę historię. n

Anna Wołosz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki