Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Han umarł przez przypadek?

Redakcja
Ostrów Mazowiecka. W targowy poniedziałek, tuż obok targowiska, starszy mężczyzna padł ofiarą szarpaniny między ojcem a synem. Następnego dnia zmarł w szpitalu

Kazimierz Han przez większość życia mieszkał w Królach Dużych. Kilkanaście lat temu zmarła mu żona.

Był samodzielny

Prawie dwa lata temu, w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, złamał sobie nieszczęśliwie nogę w kostce. Ponieważ były pewne komplikacje, więc w czasie leczenia przeniósł się ze swojej wsi do jednej z córek, która mieszka w Ostrowi. Kiedy wydobrzał, nie chciał już wracać do siebie, zwłaszcza że miał swoje lata i inne choroby, przede wszystkim nowotwór prostaty, a z Ostrowi bliżej do lekarzy.

- Ojciec, jak na swoje lata, był samodzielny, był pewny sam siebie - wspomina Danuta Sternik, druga jego córka. - Siostra mieszka w bloku na drugim piętrze, ojciec bez problemu wchodził i schodził po schodach. Mieszkanie siostry jest blisko targowiska, więc prawie w każdy poniedziałek chodził na targi. Po prostu chciał tam spotkać znajomych z Króli.
W poniedziałek, 24 czerwca, też poszedł. Nie wiemy, czy kogoś spotkał. Wiemy natomiast, że starszego pana spotkała tam tragiczna przygoda.

Syn popchnął ojca

Do zdarzenia doszło tuż obok targowiska, na alejce prowadzącej w jego stronę. 83-letni Kazimierz Han przechodząc był mimowolnym świadkiem kłótni między dwoma mężczyznami. Nie znał ich, okazało się, że to syn i ojciec. Jak wynikło z ustaleń policji, syn miał do ojca pretensje o jakieś sprawy majątkowe.

Doszło do szarpaniny, popchnięty przez syna starszy z kłócących się wpadł na pana Kazimierza, który się przewrócił. Nie był w stanie się podnieść, bardzo bolała go lewa noga. Sam zatelefonował po pomoc, bo ludzie stojący obok mówili, że nie mają telefonów.
Kilka minut po dziewiątej karetka pogotowia zabrała Kazimierza Hana do szpitala. Trafił na oddział urazowo-ortopedyczny. Diagnoza brzmiała: złamanie przezkrętażowe kości udowej lewej.

Szpital powiadomił policję o przywiezionym pacjencie. Wkrótce dotarł tam posterunkowy z komendy, który rozmawiał z nim. Zapytał o okoliczności zdarzenia, a potem spytał, czy obwinia o to, co się stało, kłócących się mężczyzn. Starszy pan miał powiedzieć, że to był tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności i nie chce tego zgłaszać policji. Stwierdzenie to znalazło się w notatce urzędowej spisanej przez młodego policjanta.

Nie spodziewali się śmierci

Następnego dnia, wczesnym wieczorem, Kazimierz Han umiera.
- To było ogromne zaskoczenie dla nas wszystkich - mówi Danuta Sternik. - Ojciec do końca był przytomny. Czuł się gorzej, ale nikt nie spodziewał się jego śmierci.

Lekarz stwierdzający zgon podał jako jego przyczyny: złamanie patologiczne szyjki kości udowej lewej, rozszerzony proces nowotworowy oraz niewydolność krążeniowo-oddechową. Kilka dni później odbył się pogrzeb Kazimierza Hana, na cmentarzu w Jasienicy spoczął obok swej żony.

Tymczasem policja prowadziła w tej sprawie czynności wyjaśniające. Rozpytani zostali Zdzisław P. i Józef P., czyli syn i ojciec, którzy nieumyślnie spowodowali to nieszczęście. Obaj stwierdzili, że nie chcieli nikomu zrobić krzywdy. Stwierdzili, że nie przypuszczali, iż ich kłótnia może przybrać taki obrót, że uszczerbku doznać może osoba postronna.

Policjant prowadzący czynności doszedł więc do wniosku, że działania Józefa P. i jego syna Zdzisława nie wyczerpują ustawowych znamion czynu zabronionego określonego w art. 157 par. 3 kodeksu karnego (nieumyślne spowodowanie uszkodzenia ciała), gdyż wszczynając kłótnię nie mogli przewidzieć, że zakończy się ona spowodowaniem obrażeń ciała osoby postronnej. W tej sytuacji 21 lipca wydane zostało postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia, które zatwierdził prokurator rejonowy.

Zażalenie na odmowę

Postanowienie to zaskoczyło najbliższą rodzinę zmarłego.
- Nasz ojciec nie żyje, a dla prokuratora nic się nie stało - mówi z goryczą Danuta Sternik, córka. - Jak można twierdzić, że ci panowie nie mogli przewidzieć, co się może stać. Jeśli ktoś doprowadza do szarpaniny w miejscu, gdzie są ludzie, musi się liczyć z tym, że komuś coś może się stać. Nasz ojciec był stary, ale z pewnością żyłby dłużej, gdyby nie to zdarzenie. Lekarz stwierdził, że obrażenia, jakich doznał, przyczyniły się do jego śmierci. Ofiarą tych panów paść mogły także inne osoby, np. matka z małym dzieckiem. I wtedy policja też by uznała, że nic się nie stało?

Córki zmarłego złożyły do sądu zażalenie na postanowienie odmawiające wszczęcia dochodzenia. Wnoszą o jego uchylenie i przekazanie sprawy organom ścigania w celu wykonania dodatkowych czynności. Zdaniem córek zmarłego, brakuje przede wszystkim opinii biegłego lekarza co do stopnia doznanych obrażeń, co powinno być podstawowym dowodem w sprawie. Zwłaszcza, że lekarz stwierdzający zgon jako pierwszą przyczynę podał złamanie będące skutkiem upadku starszego pana.

Skrajnie niekorzystny przebieg

Zażalenie najpierw trafiło do prokuratury rejonowej, która - zanim przekazała je wraz z aktami sprawy do sadu - powołała lekarza biegłego, który zapoznał się z dokumentacją medyczną w tej sprawie, a następnie został przesłuchany.

Okazuje się, że tak naprawdę nie ustalono bezpośredniej przyczyny śmierci, a za najbardziej prawdopodobną uznano zator płucny. Jak napisał prokurator w piśmie do sądu, zator "pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z doznanymi obrażeniami, a ściślej z unieruchomieniem kończyny (…). Jednakże żadne z tych następstw nie należą do normalnych i typowych dla przyczyn je powodujących, są bowiem wynikiem skrajnie niekorzystnego dla zmarłego przebiegu zdarzeń - specyficzne schorzenie (przerzuty nowotworowe do kości) z wyniszczonym organizmem". W takiej sytuacji - jak pisze prokurator - "niemożliwym jest przypisanie osobie, która spowodowała upadek Kazimierza Hana, nieumyślnego spowodowania jego obrażeń ciała lub śmierci".

Czyli - streszczając wywód prokuratora - śp. Kazimierz Han miał po prostu pecha. A pech nie jest kategorią prawną…

- Nie mogę uwierzyć, że to tak może się zakończyć - mówi Danuta Sternik. - Nie chodzi o to, żeby karać obu panów , ale przecież to, co robili w miejscu publicznym, było nieodpowiedzialne. Mój ojciec został przewrócony i doznał obrażeń wskutek ich złego zachowania. Odpowiednie organa powinny to nazwać po imieniu. A obaj panowie powinni przynajmniej przeprosić za to, do czego doprowadzili. Nie zrobili tego do tej pory…

Nie czują się winni

Zdzisław P. ma 60 lat, mieszka niedaleko Ostrowi.
- Nie czuję się winny śmierci tego człowieka - powiedział nam. - Jeśli jednak rodzina zmarłego ma jakieś pretensje, mogę się z nimi spotkać i wytłumaczyć, jak to było. Pamiętam tego starszego pana. Przystanął blisko nas i przysłuchiwał się. Ja w ogóle nie widziałem, że on upadł, a potem trafił do szpitala. Byłem tak wzburzony zajściem z ojcem, że od razu wsiadłem w samochód i odjechałem. Dopiero po tygodniu dowiedziałem się o śmierci tego człowieka. Byłem w szpitalu, próbowałem dowiedzieć się jego nazwiska. Pielęgniarka nie chciała mi podać, powiedziała, że ten pan zmarł na raka. Potem przesłuchiwała mnie policja.

Zdzisław P. nie lubi, a być może nawet nienawidzi, swego ojca. Mówi, że złamał mu życie, bo - gdy był dzieckiem - wciąż był przez niego bity. Potem wiele razy musiał leczyć się na nerwicę. "Co drugi dzień mnie bił, 180 razy w roku, jak jakiś hitlerowiec" - mówi Zdzisław P. Opuścił dom, gdy tylko skończył 18 lat.

Ojca widuje rzadko, choć mieszkają niedaleko siebie. Tylko wtedy, kiedy musi. Twierdzi, że nie widział go z pięć lat, a wtedy, w czerwcowy poniedziałek, spotkał go przypadkowo. "Jak tylko go zobaczyłem, od razu musiałem mu wykrzyczeć wszystkie krzywdy, żeby go skompromitować; to było silniejsze ode mnie" - mówi Zdzisław P. Wykrzyczał mu także, że niesprawiedliwie podzielił majątek.

I to wyeksponowano w policyjnych dokumentach. "Ojciec zrobił mi jednak dużo większą krzywdę, bo ciągle mnie katował, ostatni raz bił mnie, gdy miałem 26 lat…" - mówi Zdzisław P.

Józef P., ojciec, ma 82 lata, mieszka na skraju Ostrowi. Niemal w każdy poniedziałek sprzedaje na ostrowskim rynku jajka.

- Syn powinien przeprosić tę rodzinę, bo to on wszczął tę sprzeczkę, choć nie chciał mu zrobić krzywdy - mówi Józef P. - Popchnął mnie, a ja przewróciłem tego człowieka, bo stał za mną. Od razu po tym zdarzeniu rozmawiałem z nim. Ja go zresztą znałem z widzenia i nieraz ze sobą rozmawialiśmy na rynku. Wtedy, po tej awanturze, pomogłem mu podnieść się, usiadł na skrzynce. Spytałem, czy ma do mnie pretensje, odpowiedział, że nie ma. On czekał na karetkę, a ja poszedłem na policję i zgłosiłem to zdarzenie. Nie było dzielnicowego, spisał mnie inny policjant. O tym, że ten człowiek nie żyje, dowiedziałem się za tydzień, na następnym targu.

Józef P. potwierdza, że z synem widują się rzadko. Mówi, że syn ma pretensje do niego, iż za mało dostał przy podziale majątku. "A przecież nie dostał tak mało" - zapewnia. Na pytanie, czy bił syna często, gdy był mały, Józef P. odpowiada: "A skąd! Dało mu się czasem klapsa, jak to dziecku. Syn był zresztą nieposłuszny, poszedł swoją drogą i nie chciał pozostać na gospodarstwie".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki