Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Bralczyk: Dajmy ludziom wolność! Jeśli ktoś chce być ministrą, niech się tak nazywa

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Tak jak Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, tak dziś Olga Tokarczuk porusza naszą wrażliwość i ja, który jestem jej czytelnikiem od bardzo dawna, uważam, że to świetnie, że dzięki temu język polski się tak upowszechnia, że wszyscy tego języka słuchają.

Alternatywka. Podoba się Panu to słowo?

Jest dosyć wdzięczne; zgrabne, zdrobniałe. Pokazuje nasz stosunek do alternatyw. Mogłaby to być jakaś mała alternatywa, co do której nie mamy pewności, czy jest naprawdę. Ale o ile wiem, to jest dziewczyna. I to dziewczyna, która nie jest, jak można by podejrzewać alternatywą wobec oficjalnej narzeczonej czy żony, ale jest osobą o alternatywnym sposobie bycia, stroju. Nie jestem pewien, czy to słowo się przyjmie, bo inne odczytania tego słowa są możliwe.

Ciekawe, że to określenie dziewczyny, która niby ma się nie utożsamiać z trendem, ale kojarzy się z tą, która nosi kolorowe włosy, kolczyk w nosie i słucha emo-rapu.

A to właśnie jest trend! Myślę, że tak to właśnie bywa z alternatywami, że po jakimś czasie trzeba dla nich znaleźć alternatywę.

Przypomina mi się serial „Alternatywy 4”, ale to tylko świadczy o tym, że jestem starej daty. Wracając do plebiscytu na młodzieżowe słowo roku, drugie miejsce zajęła jesieniara. Z jesieniarą też mam problem.

Mnie się takie zgrubienia raczej podobają, bo one są częściej wyrazem sympatii.
Ależ skąd!

Tak, tak.

Pochodzę ze wsi, do szkoły jeździłam do miasteczka i byłam nazywana wieśniarą. To było jednoznacznie pejoratywne.

Kiedyś może tak było, ale wydaje mi się, że dzisiaj, jeżeli o szafiarce powiemy szafiara, to chyba troszkę ją jednak lubimy.

A jeśli powiemy „tupeciara”, to znaczy, że ją lubimy? Dla mnie też ma znaczenie pejoratywne.

Nie jestem pewien. Zawsze jest tak, że tego rodzaju oceny są ambiwalentne. Tupeciarka brzmiałoby naturalnie. Ale już tupeciara – i tu w zależności od intonacji można powiedzieć z różną oceną. Mnie jesieniara nie przeszkadza. Tym bardziej, że jak tu kogoś potępiać za to, że lubi jesień? Sam lubię jesień i jestem jesieniarzem. Gdybym był kobietą i gdyby powiedziano o mnie, że jestem jesieniarą to chyba bym się raczej ucieszył.

Ja to bym jednak szukała…

… innego określenia. No, wiem.

Wdzięczniejszego. Ale mówimy tu o słowach, które w tym roku uznano za młodzieżowe słowa roku.

Pewnie dlatego to wszystko, że zrobiono to jesienią.

Moje pytanie dotyczy tego, dlaczego te słowa powstały w taki a nie inny sposób?

O, bardzo mi się podoba, że akurat jesieniara została z polskiego słowa uczyniona i może stąd mój sympatyczniejszy do niej stosunek. Jakie słowa jeszcze mamy?

Eluwina. Jako forma pożegnania od „elo”.

Zdarzyło mi się już o tym mówić parokrotnie. Czasem wyrazy skracamy, żeby jak najszybciej się pożegnać, potem, po skróceniu wydaje nam się to za krótkie i wydłużamy. I tak z elo zrobiła się eluwina, która przypomina nazwę jakiegoś lekarstwa czy substancji wspomagającej. Eluwina jak etopiryna

Czy polopiryna.

Zresztą, na pożegnanie dobrze jest zażyć taki środek, który się nazywa eluwina.

Może i tak. Jeśli chodzi o krótkie pożegnania, to moja córka żegna się ze mną słowem „narka”, a wita mówiąc „siemka”. Nie wszyscy się orientują, co to znaczy.

Po prostu od „się ma” jest jeszcze zdrobnienie „siemka”. Myślę, że wszystkie te operacje na powitaniach i pożegnaniach, świadczą o tym, że młodzież uważa, że to, co było do tej pory, nie oddawało w pełni tego co trzeba i że trzeba indywidualnych wkładów w język. A, niech tam sobie mają!

Ale prawdą jest, że dążą do skrótów.

Za mojej młodości było długie a rivederci, no i oczywiście krótkie bye.

Było też krótkie ciao.

Też. Włoski był wtedy modny.

Czy w ogóle podoba się Panu język współczesnej młodzieży? Czerpie Pan z niego jakąś przyjemność filologiczną?

Nie znam tego języka. Jeżeli poznaję jakieś słowo młodzieżowe, to pewnie ono właśnie wychodzi z użycia. Tak więc znam może trochę słów młodzieży wczorajszej; dzisiejszej nie znam.

Jak długo żyją te młodzieżowe słowa?

Jeżeli powiem, że trzy i pół miesiąca, to mi pani nie uwierzy.

Rzeczywiście tak jest? (śmiech).

Nie wiem (śmiech). Niektóre żyją dłużej, niektóre krócej, a co do niektórych zdaje nam się, że żyją, a one już dawno są nieboszczykami. Inna sprawa, że z języka słowa nigdy nie wychodzą, bo zawsze we jakiejś formie zostają.

Kiedy ja byłam młodzieżą, pamiętam, sporo było zapożyczeń z gwary więziennej. To było wtedy modne.

Owszem. A w gwarze więziennej trochę było z jidysz, trochę z rosyjskiego; tak to te słowa wędrują. Z grypsery jednak zbyt dużo nie przejęliśmy. Na szczęście.

Z czego więc czerpie dzisiejsza młodzież?

Jak pani widzi, czasem polskie słowa przerabia i dodaje im jakieś zakrętasy, co bardzo mi się podoba. Czasami wydłuża i skraca jakieś powszechnie znane, dawne zapożyczenia. I tak to leci.

Czy rozwój języka prowadzi do tego, że będziemy skracać słowa i dojdzie do tego, że na przykład zamiast „mama” będziemy mówić „ma”?

Zdecydowanie nie. Akurat podwajanie sylab jest cechą języka dziecięcego: nia-nia, ma-ma, ta-ta, ba-ba – to są te dźwięki, które na początku i ku własnej satysfakcji i radości rodziców powtarzają dzieci. Także w żadnym przypadku tak nie będzie. Choć oczywiście, są takie rodziny, w których na mamę mówi się „ma”, a na tatę – „ta”. Wcale to niewykluczone, bo indywidualne zwyczaje przecież są w każdej rodzinie inne.

Często, kiedy czytam na temat języka i tego, jak on się zmienia, to natykam się na narzekanie: „A, za naszych czasów mówiło się pięknym językiem, a teraz to już nie”. Zauważa Pan takie powody do narzekania?

Jakieś powody zawsze się znajdą. Podobno od zawsze narzekano na młodzież i na język. Czasem na pogodę, zdrowie i politykę. Ale te pierwsze dwa tematy narzekania są uniwersalne. Młodzież zawsze była za naszej pamięci lepsza, a język był bardziej elegancki. Myślę sobie czasem, że za 50 lat będą wspominać, jak to piękny był ten język u schyłku lat nastych XXI wieku.

Przychyli się Pan do stwierdzenia, że ten dzisiejszy język jest piękny, czy że jest w nim coś, co Ppana martwi?

Mamy taki język, jaki mamy. Cieszmy się nim, upiększajmy go, owszem, ale nie skarżmy się tak ciągle na niego, bo on tego nie lubi i nam od tego nie przybędzie radości. Znajdujmy w tym języku, który jest, to co jest dobre, ładne. Szukajmy w różnych specyficznościach polskiego języka tego, co dałoby się uzasadnić naszą naturą, wcale nie najgorszą w końcu. No i bawmy się językiem, ponieważ on to lubi.

Najbardziej rażą mnie wulgaryzmy.

Nie rozmawiajmy o tym, bo przyczynimy się do ich powtarzania.

Jasne. Ale są i tacy ludzie, których najbardziej drażnią zapożyczenia.

Są tacy ludzie i trzeba tym ludziom powiedzieć, że świat się zmienia, a my słowa zapożyczamy razem z rzeczami. Jak już gdzie indziej rzeczy są nazwane całkiem trafnie, to może by nie lubiły, gdyby próbować im na siłę jakieś inne przyklejać etykietki.

Bywa, sama słyszę zarzuty, że użyłam w artykule obcego słowa trauma, zamiast użyć polskiego słowa szok.

Ależ polskie słowo, ha, ha, ha. Przypomnę tu anegdotę, którą opowiadał kiedyś profesor Doroszewski, że napisał do niego korespondent, dlaczego zastępujemy piękne staropolskie słowo kupon słowem talon. Profesor Doroszewski odpowiedział, że i talon, i kupon są równie polskie, a co do piękna słowa kupon nie będzie się wypowiadał.

(Śmiech).

I tak to jest. Przecież słowo szok też jest anglosaskie, proszę pani.

Tak jest. Powiedzieliśmy o języku młodzieżowym, o tym, że język się rozwija, ale są też języki środowiskowe, jak na przykład korporacyjna nowomowa.

Nie używajmy słowa nowomowa; ono oddawało pewien szczególny stan języka, w którym obowiązywało też dwójmyślenie i tak dalej. Owszem, są nowe zwyczaje językowe, które często są bardzo stare. Języki środowisk są czasami bardzo obrazowe. Przypomina mi się, jak Stefan Żeromski zachwycał się językiem rzemieślników, którzy trafnie metaforyzowali rzeczywistość. My też możemy znaleźć w tych językach środowiskowych takie właśnie oryginalne metafory. Pewnie, że w wielu środowiskach w tej chwili panują zapożyczenia, tak jak u tego nieśmiertelnego ślusarza Juliana Tuwima, gdzie droselklapa tandetnie była blindowana i ryksztosowała i trzeba było pufer lochować, czyli dać mu szprajc. No, ale czasem bywa tak, że opisuje się tę rzeczywistość w inny, bardziej zgrabny, właśnie metaforyczny sposób. Języki środowiskowe czy raczej odmiany środowiskowe, bo przesadzamy nieraz z używaniem słowa język, są potrzebne. A to po to, żeby środowisko się zintegrowało, a to żeby na zewnątrz niewielu zrozumiało o co chodzi. Czasem odmian środowiskowych używa się tylko dla szpanu; co może nie jest najbardziej wskazane.

Tyle, że dziś całe mnóstwo zawodów odeszło już do lamusa: kaletnik, garbarz, kuśnierz, rymarz.

No właśnie! A ja sobie myślę, że chętnie bym posłuchał współodmiany językowej charakterystycznej dla cholewkarzy wielkopolskich.

A tu guzik (śmiech). Przestaliśmy też używać nazw zaznaczających rodzinne koligacje. No, bo kto dziś mówi: świekra, stryjenka albo synowiec?

Aaaa, tak! Wtedy to bardziej się liczyło, a teraz liczą się na przykład stosunki w korporacjach i dlatego jakiś menedżer produktu jest może istotniejszy niż dziewierz.

Ale panie profesorze, władza tu nadaje ton…

Ajajaj! Ale nie jezykowi, na miły Bóg! Językowi my nadajemy ton; władzy nic do tego.

No dobrze, jeśli jednak chodzi o stosunki społeczne, to dziś rodzina jest najważniejsza. Więc może wrócą dawniejsze określenia brata męża czy matki męża.

No, chyba, że tak. Zadekretujemy, że rodzina jest najważniejsza i trzeba przywrócić dziewierza i szurzego zamiast szwagra, prawda? Bo ten szwagier – niemiecki – strasznie nam już zbrzydł.

Obserwuje Pan język mediów społecznościowych?

Nie obserwuję tego języka, bo nie uczestniczę w tym obiegu. Nie mam żadnych fejsbuków czy Instagramów. Nie bardzo wiem, jak to się je.

Szkoda. Bo coraz częściej mam wrażenie, że w mediach społecznościowych ludzie coraz częściej porozumiewają się za pomocą obrazków. Dziś w sieci to emotikony, graficzne obrazki, memy bądź GIF-y wyrażają wszystkie emocje.

Co to GIF-y? Tego nie znam.

Kilkusekundowe filmiki na których na przykład jakiś znany aktor sportowiec czy piosenkarz bije brawo, czy śle całuska.

Niech mi pani wyśle jakiegoś GIF-a, żebym to zobaczył.

Z przyjemnością. Jak się Pan zapatruje na feminatywy, które z jednej strony robią furorę, a z drugiej budzą kontrowersje? Pamięta Pan, jak pani poseł Mucha została ministrem sportu, podkreślała, że jest ministrą. A znowu, kiedy kilka lat temu jechałam do Afganistanu, to poznana w podróży pani pilot, porucznik Wojska Polskiego stanowczo stwierdziła, że nie jest żadną żołnierką, tylko żołnierzem. Jak więc mówić? Używać słów ministra czy premiera – na określenie kobiety na stanowisku szefa rządu?

Dajmy ludziom wolność. Jeśli ktoś chce być ministrą, niech się tak nazywa. Ale oficjalny urząd powinien brzmieć: minister. Niedawno poznałem panią kapitan, która nie chciała być kapitanką, nie chciała być marynarką, chociaż służyła właśnie w marynarce. I nie chciała być żołnierką. Wiele jest takich pań, które tego nie chcą. Nawiasem mówiąc, w Norwegii w tej chwili trwa kampania, żeby odcinać końcówki żeńskie, bo panie chcą być równouprawnione. Nie chcą nazywać się lekarin tylko lekar, bo są lekarzami, a nie lekarkami. Kiedyś tak, sto lat temu protestowały przeciwko lekarkom nasze panie leczące. Bo lekarka to była najczęściej baba zielarka.

Dlaczego więc feministkom w Polsce zależy na tym, aby te żeńskie końcówki były w użyciu? Niektórym posłom też, choć internauci kpią, że posłanka to liczba mnoga od słowa posłanko – czyli posłanie dla kota czy psa.

Albo dla człowieka (śmiech). Dlaczego tak jest, proszę zapytać feministki; ale ten podział tu będzie. Tylko, że to jest temat zastępczy. Co prawda cieszy mnie, że tematami zastępczymi są tematy językowe, bo świadczy to o tym, że jakoś tam są one ważne, a po drugie – może zwracają uwagę na język, a ja zawsze lubię, jak się ludzie zajmują językiem. Myślę jednak, że jeśli chodzi o dyskusję ogólnopolską, to temat został wyczerpany, a zainteresowanie nasycone.

Rada Języka Polskiego uważa, że żeńskie formy są poprawne.

Tak jest, wydała stosowne oświadczenie. Zresztą, co tu dużo mówić o poprawności. To dotyczy słowotwórstwa, a w słowotwórstwie nie możemy mówić o poprawności, tak jak mówimy o poprawności w odmianie, czyli fleksji. Jeżeli, powiedzmy, zamiast krzesełkiem, powiem krzesełkimem to popełnię pomyłkę albo jeżeli użyje błędnego przypadka. Ale jeżeli będziemy od krzesełka tworzyli krzesełeczko czy na przykład krzesełkowanie, to mamy do tego prawo.

Czy język zawsze nadąża za przemianami życia?

Język nigdy nie nadąża. Ale się stara.

Jakich słów dziś Panu szkoda z tego powodu, że już się ich nie używa?

Szkoda mi trochę staropolskich przekleństw. Wciórności na przykład, czy do kaduka. Albo: do kroćset. Tego mi trochę szkoda.

Przebóg! One są śliczne! Do kroćset! Wspaniale brzmi.

Prawda? Jak to mówił Maciej Dobrzyński: „Do stu milijonów kroćset kroci tysięcy fur beczek furgonów diabłów!” To jest coś!

No pewnie! Bo to jest „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza. A w czasach PRL-u Wujek Dobra Rada radził mówić „motyla noga”.,

To też było dobre.

Dobre, kurdebalans (śmiech). A wie Pan, co mnie denerwuje? Akurat wchodzimy w okres zimowy i tylko czekam, kiedy w telewizji pojawią się wyznawcy białego puchu. Podobno są narody, które mają kilkadziesiąt określeń na śnieg.

To nie jest do końca prawda, to pewne uproszczenie. Ale biały puch to jest w ogóle fatalna sprawa.

Można znaleźć coś innego, czy śnieg ma być tylko śniegiem?

Tak! To jest trafna nazwa dla śniegu. Niezwykle trafnie to wymyślono (śmiech). To tak jak woda, która może być zwana życiodajnym płynem, albo H2O, najlepiej się czuje, gdy jest zwana wodą.

A chleb chlebem.

O tak! A prawo niech zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość – sprawiedliwość (śmiech).

Jeśli już w taki oto sposób dotknął Pan sfery polityki, to ciekawa jestem czy wśród polityków spotkał Pan kogoś, kto czuje tę warstwę słowotwórczą, kto, jak Leśmian…

… z całą pewnością jest i ciągle mam nadzieję, że go wreszcie poznam.

(Śmiech). No bo wśród współczesnych pisarzy…

… mamy Olgę Tokarczuk! O niej mówmy przede wszystkim.

Jak Pan odebrał jej mowę noblowską, która – jak widzę po reakcjach w internecie - wielu wprost odebrała mowę?

Zawsze jest tak, że przyciąga naszą uwagę przepowiadanie czegoś złego bardziej niż optymistyczne wizje. Ale wydaje mi się, że w tej mowie było coś bardzo optymistycznego. Ten czuły narrator, o którego apeluje Olga Tokarczuk, już choćby w jej osobie się realizuje. I tak jak Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, tak dziś Olga Tokarczuk porusza naszą wrażliwość i ja, który akurat jestem jej czytelnikiem od bardzo dawna, od kiedy zaczęła pisać, uważam, że to świetnie, że dzięki temu język polski się tak upowszechnia, że wszyscy tego języka słuchają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jerzy Bralczyk: Dajmy ludziom wolność! Jeśli ktoś chce być ministrą, niech się tak nazywa - Portal i.pl

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki