Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historie miłości naszych Czytelników. Oto nagrodzone prace - część II

Redakcja
Dziękujemy naszym Czytelnikom, że zechcieli podzielić się historiami swoich miłości. Były wśród nich te, które znalazły swój szczęśliwy finał, wciąż trwają. Były i takie, w których porywy serca nie przetrwały próby czasu, którym w spełnieniu przeszkodziły nieporozumienia, "życzliwi" ludzie, lub po prostu w codzienności opadł pierwszy zachwyt. I są też takie, w których los okazał się bardzo okrutny, rozdzielając na zawsze kochanków.

Walentynki w Ostrołęce

Ratował i skradł serce

18.12.2011 r. - to właśnie tego feralnego dnia walczyłeś o moje życie…
Pamiętam tylko zakręt, samochód oślepiający mnie światłami z przeciwnej strony, huk pomieszany z bólem, zakłócenia i… film się urywa.
Przytomność odzyskałam już w karetce, kazałeś mi się nie ruszać. Mówiłeś, że wszystko będzie w porządku takim anielskim głosem. Wbijałeś tę ogromną igłę z taką delikatnością. Twoje gorące dłonie z moimi dreszczami przyprawiły mnie o dodatkowe zawroty głowy… może to było już niebo. Gdy znalazłam się w szpitalu, wyszeptałam tylko trzy słowa: "nie zostawiaj mnie"… i znowu ciemność… Odpłynęłam w nicość.
Otwierając następny raz oczy, byłam już na niebieskiej sali, kontrastującej z Twoim czerwonym mundurkiem. Jednak żyję i w dodatku widzę Ciebie - takie moje osobiste niebo. Jakie to szczęście móc je mieć, nie umierając. Uśmiechnąłeś się wtedy i powiedziałeś - "jestem wedle życzenia pani Aniu". Widziałam Twoje zmęczenie, ale mimo to czekałeś aż się obudzę.
Michał od tamtej pory przychodził już do mnie każdego dnia. Złamana noga przy nim nie dawała się we znaki aż tak mocno, wszystkie siniaki i otarcia schodziły błyskawicznie, był lekiem na całe zło, które spotkało mnie tamtego koszmarnego wieczoru. Pamiętam jak w wigilię przyszedłeś do mnie zaraz po skończonym dyżurze z małym dodatkiem - a mianowicie w czerwonej czapce świętego Mikołaja. Mikołaj ratownik - z opłatkiem i wielkim misiem… I mimo że każdy z rodziny wspomina te święta jako najgorsze, dla mnie były cudowne.
Kiedy nadszedł dzień, w którym dostałam wypis, przyjechałeś po mnie, spakowałeś i jak małe dziecko wyniosłeś na rękach do auta.
Przywiozłeś do mieszkania, w którym od Bożego Narodzenia 2012 r. na stałe już w mojej szafie gości czerwony mundurek ratownika, który własnoręcznie piorę. Anielski glos budzi mnie każdego poranka. A każdego wieczoru bezpiecznie zasypiam w Twoich ramionach, ramionach czło-wieka, który rok temu walczył o moje życie.
Anna, zabieg w Gabinecie kosmetycznym Vernis oraz książka "Idealnie dobrani"

Od wesela do wesela

Historia naszej miłości… cóż wydawałoby się zupełnie banalna: ślub mojej koleżanki, wspólne świadkowanie itd. A było to tak…
Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia moja najlepsza przyjaciółka wraz ze swoim chłopakiem zaprosili mnie na kolację, podczas której z wielkim entuzjazmem (znanym chyba tylko zakochanym) oznajmili mi o swoich zaręczynach oraz planowanym ślubie. Oczywiście moje zaskoczenie było olbrzymie, a zostało spotęgowane informacją, że mam zostać jedną spośród trzech druhen. O rety, ależ byłam zaskoczona, moja najlepsza koleżanka, która raczej nigdy nie była zwolenniczką sformalizowanych związków - podobnie jak ja - wychodzi za mąż!!! I od tamtego dnia się zaczęło! Nieustanne planowanie, rozmowy nt. przygotowań, organizacji i oprawy całej uroczystości, po prostu zawrót głowy. Praktycznie na półmetku tego całego zamieszania okazało się, że plany ulegają zmianie i będę jedyną druhną. I w tym momencie muszę cofnąć się odrobinę w czasie. Była to zima, badajże styczeń (tuż po informacji o planowanym ślubie). Mój (dziś) małżonek, pracował w jednej miejscowości z narzeczonym mojej koleżanki w innej części Polski. Korzystając z okazji, że wypadał długi weekend, postanowili wybrać się jednym samochodem na kilka dni w swoje rodzinne strony. Nasi chłopcy, pokonując wspólnie różnego rodzaju przeszkody i niewygody, tak się w tej całej niedoli zbliżyli, że praktycznie ze zwykłych znajomych stali się bardzo dobrymi kolegami. Podczas tej podróży, jak to obecnie twierdzi mąż koleżanki, podjęta została przez niego męska decyzja, kto będzie drużbą. Padło na towarzysza podróży.
W każdym razie do poznania przystojniaka, który miał wraz ze mną być świadkiem sakramentalnego "TAK", musiałam czekać do ostatniego dnia maja. Z perspektywy czasu stwierdzam, że nasza znajomość od początku skazana była na miłość, gdyż rozpoczęła się w najpiękniejszym miesiącu, miesiącu zakochanych. Szczerze powiem, że na mnie, wówczas kobiecie wyemancypowanej, dżentelmen ten nie zrobił jakiegoś mega wrażenia. Natomiast ON - mam nadzieję, że mówi prawdę - został ugodzony strzałą Amora od pierwszego wejrzenia. Spędziliśmy w swoim towarzystwie trzy dni i dwie noce, które wówczas upłynęły oczywiście tylko na rozmowie. Potem utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny.
Wielkimi krokami zbliżał się ostatni weekend czerwca i długo oczekiwany dzień wesela. Szaleństwo, bieganina ogólny harmider i zamieszanie, a w tym wszystkim ON - drużba, który praktycznie nieustannie starał się być gdzieś blisko, często dawał się przyłapywać na wtopionych we mnie oczach. Dzień wesela - każdy z nas był lekko spięty. Cały czas jakieś polecenia, organizowane zabawy. W tajemnicy zdradzę, że w trakcie jednej z konkurencji, w której braliśmy wspólnie udział, rozebrałam swojego partnera do samych slipek i skarpetek, ubierając się w jego rzeczy. Zabawę wygraliśmy, a ja stwierdziłam, że stoi przede mną niezłe ciacho. Po północy i oczepinach można było w końcu zluzować i zacząć bawić się na całego. Tu moim oczom ukazał się zupełnie innych człowiek - dusza towarzystwa, roztańczony, po prostu fantastycznie bawiący się i wszystkich dookoła facet. Z przerażeniem, a może też i radością (już nie pamiętam, tak mi się te uczucia mieszały) stwierdziłam, że do końca najbardziej podobały mi się chwile spędzone w Jego ramionach, kiedy w tle pobrzmiewały jakieś wolne, sentymentalne kawałki. Czar tej nocy prysł i wróciliśmy do szarej codzienności - choć moje koleżanki w pracy stwierdziły, że jakoś dziwnie promienieję i cała jestem w skowronkach. Znów przeszliśmy na kontakt telefoniczny - palce bolały od SMS-owania, a ucho od długich popołudniowych godzin spędzonych ze słuchawką. Zbliżyło nas kolejne wesele, na które zostałam zaproszona przez Niego nad morzem. Podczas tego wyjazdu usłyszałam oczekiwane już przeze mnie słowa KOCHAM CIĘ. Był to cudowny tydzień spędzony na wspólnych spacerach plażą, pocałunkach i… byciu razem.
Decyzja o wspólnej przyszłości zapadła w trakcie kolejnego romantycznego pobytu nad morzem, kiedy stwierdziliśmy, że "zamykamy za sobą furtkę samotności". Były to pierwsze, nieoficjalne zaręczyny i oczywiście był to przepiękny maj. Oficjalne zaręczyny z pierścionkiem - jeden z najcudowniejszych momentów w moim życiu. Zakopane, szlak na Gęsią Szyję, pokonanych chyba tysiąc schodów podczas wspinaczki na szczyt, zmęczenie, rozciągający się widok ze szczytu o wysokości 1489 m n.p.m. i w tej całej scenerii ON wyjmuje pudełeczko "biedroneczkę", klęka na kolano i pyta "czy zostaniesz moją żoną?". Trudno mi jest nawet opisać, co wówczas czułam. Łzy szczęścia zaćmiły mi całą otaczającą nas panoramę, był tylko ON i nasza wielka miłość, która nieustannie trwa.
Agnieszka - nagrodą są bilety do kina oraz książka "Idealnie dobran

Miłość z Hiszpanii

Mieszkaliśmy od siebie zaledwie 4 kilometry, a jednak się nie znaliśmy. Mój mąż jest starszy ode mnie o 10 lat. Kiedy on był nastolatkiem, ja chodziłam jeszcze do przedszkola. Kiedy on jeździł na zabawy, ja byłam w "podstawówce". Gdy miał 28 lat (ja 18) wyjechał za granicę do pracy. Przede mną otworzył się wielki świat dorosłości, wkroczyłam w wiek, kiedy to mogłam wychodzić na dyskoteki. Pewnego dnia zadzwonił mój kuzyn z propozycją pracy dla mnie w Hiszpanii. Początkowo byłam do tego pomysłu sceptycznie nastawiona. Ja sama w tak wielkim świecie, bez znajomości języka hiszpańskiego! Zdecydowałam się na ten odważny krok i wyjechałam. W ciągu kilku tygodni poznałam jeszcze kilkoro Polaków pracujących w pobliskich restauracjach, wśród nich był mój mąż. Od początku jednak wszyscy byliśmy tylko znajomymi z Polski, żadna bliska relacja się nie wywiązała. Wszyscy podczas wolnych dni jeździliśmy na obiady, na zakupy, razem spędzaliśmy wolny czas. Dopiero po dwuletnim moim pobycie w Hiszpanii, zaczęło iskrzyć. Zbyszek zapraszał mnie do kina, zaczęliśmy tylko we dwoje jeździć na obiady itp. Ale po dwóch tygodniach naszego "związku", ja przyjechałam na wakacje do Polski na miesiąc. Pamiętam do tej pory nasze godzinne rozmowy przez telefon każdego dnia. Zrozumiałam wtedy, że naprawdę mu na mnie zależy. Po miesięcznym powrocie z wakacji do Hiszpanii zmieniłam miejsce pracy na inne, oddalone o 70 km od miejsca, w którym pracował Zbyszek. Nie poddaliśmy się jednak i każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Postanowiliśmy także dwutygodniowe wakacje spędzić razem. Wybraliśmy się w podróż do Polski i tu też nie rozstawaliśmy się na dłużej. Gdy wróciliśmy do Hiszpanii, do tego codziennego rytmu, nie było nam łatwo. Zaczęliśmy myśleć o powrocie do Polski na stałe. We wrześniu wróciliśmy do kraju, potem zaplanowaliśmy nasz ślub i wesele, a rok później urodziła nam się wspaniała córka. Teraz będziemy obchodzić piątą rocznicę ślubu.
Agnieszka Skowrońska - nagrodą są bilety do kina i książka "Idealnie dobrani"

Był czas rozstań i powrotów

Nazywam się Klaudia. Mam 21 lat . Zajmuję się wychowaniem naszego synka. Chcę się podzielić historią mojej miłości. Spełnionej, bo jesteśmy razem, niespełnionej - bo tak wiele nas dzieli. Wiem jedno - miłość ta zmieniła moje życie. Poznałam go, gdy miałam 16 lat. Dwa przypadkowe spotkania sprawiły, że ogarnęło mnie przeczucie, że kiedyś będę z Nim, choć tak naprawdę byłam, raczej "chodziłam" z kimś innym. Podobał mi się, ale nie aż tak, by się zakochać. "Jest super..." - pomyślałam. On pomyślał o mnie: "Ładna, ale za młoda." Żadne z nas nie dało sobie do zrozumienia, że się sobie podobamy. Minął rok. Myślałam o nim przez ten cały czas, choć nie miałam z nim żadnego kontaktu. Aż tu nagle, dokładnie rok po naszym spotkaniu, znów się zobaczyliśmy. Krótka pogawędka, wymiana nr tel. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. A jednak. Nie minął tydzień, a my już byliśmy parą. I tak właśnie zaczynałam szkołę średnią z nowym chłopakiem - nie był żadnym modelem z kolorowych gazet, ale za to miał w sobie "to coś". Blondyn, 25 lat o zielonych oczach, rozbrajającym uśmiechu i z tą iskierką w sercu, jakiej nie było nigdy wcześniej. Pokochałam go po niespełna trzech miesiącach bycia razem tak bardzo, że dałabym sobie serce żywcem wyrwać dla niego. Spotykaliśmy się po kilka razy w tygodniu. Chodziłam akurat do szkoły w tym samym mieście, w którym on pracował i mieszkał. Nasze życie było jak w bajce, a raczej jest takie do tej pory. Wspólnie spędzany wolny czas, wyjścia do kina, trzymanie się za ręce i patrzenie w niebo - po prostu sielanka. Ale i pierwsza poważna kłótnia - oj, leciały iskry. Pierwsze łzy, pierwsze zwątpienie. Przetrwaliśmy. Był czas rozstań i powrotów, karczemnych awantur i słodkich obietnic. Czas niepewności, chęci zmiany. Od miłości aż po nienawiść - bywało i tak. Zaczęliśmy się świetnie dogadywać. Snuliśmy plany na przyszłość. Byłam w klasie maturalnej, plany na studia i wiadomość… jestem w ciąży. Na początku był strach, jak powiedzieć rodzicom, jak damy sobie radę z tym wszystkim. Dwa lata temu, w walentynki, najpierw rodzice usłyszeli wiadomość, że zostaną dziadkami, a potem mój Łukasz mi się oświadczył. Rodzice nie byli zachwyceni tą wiadomością, ale pomogli nam zorganizować ślub, wesele. Włożyłam mu złotą obrączkę na palec, przysięgałam przed Bogiem, że będę na dobre i na złe przy moim Mężu. Przyszedł ostatni dzień sierpnia, poczułam, że Nasz Skarb, który nosiłam pod sercem przez 9 miesięcy, chce nam się pokazać i tak urodził się Nasz Synek. Maluszek wniósł w nasze życie wiele miłości. Wiemy, że kłótnie tylko oddalają od siebie, dlatego staramy się ze sobą dużo rozmawiać, aby wiedzieć co nam leży na sercu, bo rozmowa to klucz do sukcesu w miłości. Każdy dzień sprawia mi radość, czas spędzony z mężem i synkiem, kwiaty bez okazji, każdy pocałunek od męża i słowo mama!
"Przeżyłam z Tobą tyle lat…i chociaż wiem, jak smakują łzy - dziś nie żal mi przeżytych dni…"
Klaudia - Nagrodą jest podwójne zaproszenie na widowisko kabaretowe "Dzień kobiet" oraz książka
"idealnie dobrani"

Teść wypatrzył mnie w szpitalu

Rok temu, w grudniu trafiłam do szpitala w Wyszkowie z bólami kręgosłupa. Miałam wyznaczony rezonans magnetyczny w Warszawie, gdzie trzeba było dojechać karetką. Wieczorem, około 20 przyszedł ratownik i zabrał mnie z oddziału. Okazało się, że jedzie ze mną jeszcze starszy pan. Pomyślałam, że chociaż raźniej będzie jechać.
Na początku panowała cisza, po czym mężczyzna zaczął rozmowę.
- W jakiej branży pani pracuje? - zapytał. Uśmiechnęłam się pod nosem i odpowiedziałam, że jeszcze nie pracuję. Kontynuując rozmowę, padło pytanie, gdzie studiuję? Ponownie się uśmiechnęłam, ponieważ nie miałam pojęcia że aż tak poważnie wyglądam - byłam w klasie maturalnej. Po wyjaśnieniu tego, padło ponowne, kluczowe pytanie - czy mam chłopaka. Zaprzeczyłam, ponieważ byłam sama i nie chciałam nikogo mieć. Tym razem to pan Jan się uśmiechnął. Zadawał mi kolejne pytania odnośnie miejsca zamieszkania, podejścia do życia i planów na przyszłość. Odpowiedzi musiały przypaść mu do gustu, ponieważ zaczął opowiadać o sobie. Mówił o swojej rodzinie i przeszłości i znacząco podkreślił, że ma syna kilka lat starszego ode mnie. Zaczął sugerować, że mogłabym go poznać, spotkać się z nim bez zobowiązań. Puściłam to mimo uszu, ponieważ pomyślałam, że żartuje. Pan Jan, jak się okazało wziął sobie sprawę do serca. Powtarzał, że "taką synową jak ja chciałby mieć" i koniecznie chciał dostać mój numer telefonu. Unikałam podania go, gdyż nie znam swojego rozmówcy ani jego syna, którego nigdy nie widziałam i prawdopodobnie nigdy miałam nie zobaczyć. Myślałam, że na tym sprawa się zakończy.
Po powrocie z rezonansu, już na oddziale, nowopoznany mężczyzna zaczął podążać za mną szybkim krokiem, co mnie troszkę zdezorientowało. Podszedł do mnie i zapytał: - To jak z tym numerem będzie, dostanę? Nie wiedziałam co myśleć, czemu ten człowiek na siłę chce mi "sprzedać" swojego syna?
- Jutro rano, teraz trzeba położyć się spać - zbyłam mojego rozmówcę.
Następnego dnia, zaraz po obchodzie, wyszłam ze szpitala, unikając spotkania z mężczyzną. W drodze do domu, do mojej mamy dzwonił ktos z nieznanego jej numeru. Odebrała i usłyszała jak przestawia się pielęgniarka z oddziału, na którym leżałam, wyjaśniając, że pewien pan koniecznie chce dostać mój numer i prosiła o podanie go. Mama w szoku upoważniła tylko do podania swojego numeru, nie wiedząc do końca o co chodzi.
Po powrocie do domu z ciekawości chciałam zobaczyć chociaż, jak ów "reklamowany" mi chłopak wygląda. Na portalu społecznościowym już czekała wiadomość od Nieznajomego, wyjaśniająca mi, dlaczego pisze i kim jest. Nie mogłam w to uwierzyć. Co trzeba powiedzieć młodemu człowiekowi, jak go zmusić do tego, żeby odezwał się do nieznajomej dziewczyny wybranej przez ojca?
Ku mojemu zdumieniu, chłopak był sympatyczny, przystojny i bardzo dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Zgodziłam się na spotkanie z nim. Okazało się, że jest również dobrze wychowany, moim rodzicom od razu przypadł do gustu. Od razu coś między nami zaiskrzyło i po niedługim czasie byliśmy razem. Cały czas śmiejemy się, że "teść wiedział co robi".
We wrześniu mój chłopak oświadczył mi się w równie niesamowity sposób, dostałam śliczny pierścionek i olbrzymi bukiet róż. Teraz planujemy wspólny ślub.
Historia ta jest nieprawdopodobna, dzięki niej zaczęłam wierzyć w przeznaczenie. Takich cudownych przygód życzę każdej dziewczynie :)

Paulina - sesja foto wykonana przezAdama Wołosza, zabieg kosmetyczny w gabineciekosmetycznym Anny Iwańskiej w Wyszkowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki