Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarownica od koni

possowski
Pierwsza w regionie trenerka naturalnych metod pracy z końmi mieszka w kurpiowskiej wsi

Wieś otoczona przez las i łąki, do wyboru jest mnóstwo polnych ścieżek. Do tego sztuczny zbiornik wodny. Doskonałe warunki do konnych wypraw. W pobliżu zalewu w Wykrocie mieszka osoba, dla której konie są najważniejsze. Właśnie tak: konie a nie jazda na nich.

Monika Zielińska pasjonuje się tymi zwierzętami od dziecka, poświęciła im część swojego życia. Dopiero od niedawna ma własne małe stadko. Zajmuje się domem i rodziną a dwa razy dziennie biegnie do koni. Jak mówi, karmienie, czyszczenie, sprzątanie nawozu to żadna praca, tylko część dialogu z kopytnymi towarzyszami.

Mówić w końskim języku
Dla sąsiadów z kurpiowskiej wsi jej styl życia stanowi pewne wyzwanie: młoda dziewczyna, która czaruje zwierzęta. Czy nie wystarcza jej wychowywanie dwóch córek i pomoc mężowi? O sobie samej mówi tak, jak inni, którzy posiadają podobne umiejętności: zaklinaczka koni.
Potrafi skłonić zwierzęta, żeby wykonywały polecenia, za pomocą postawy ciała i określonych gestów.

- Tutaj nie chodzi o sztuczki - tłumaczy Monika. - Oczywiście nauczyłam swoje zwierzęta kilku numerów, jak kładzenie się czy ukłon. Jednak najważniejsze jest pokazanie koniowi, że się rozumie jego język. Jak moje konie reagowały, gdy po latach złego traktowania spotykały kogoś takiego jak ja? Świetnie - wspomina Monika Zielińska. - Nareszcie miały do czynienia z kimś, kto wiedział, co "mówią" i potrafił "odpowiadać". To dla zwierzęcia duży komfort. Praca z batem, na siłę, rodzi jedynie bunt albo rezygnację.

Język koni przypomina ludzki, ale w wersji migowej. Dzikie konie w ogóle nie porozumiewają się głosem. Wszystko sobie przekazują za pomocą uszu, oczu, postawy ciała, ruchu nogi, głowy czy ogona, dotyku. Kiedy człowiek pojmie, co oznacza np. opuszczenie głowy, może to wykorzystać do porozumienia. Tworzy się swoista rozmowa istot dwóch gatunków. Początki mogą być trudne. Konie potrzebują czasu, by przekonać się do człowieka. Kiedy już mu zaufają, są gotowe zrobić dla niego wszystko. Oczywiście, jeśli człowiek zdobędzie pozycję przywódcy stada. Dla koni taka dziwna hierarchia to żaden problem: są zadowolone, kiedy mają przewodnika, nieważne, jakiego gatunku.

Pół tony z kopytami
Naturalne metody treningu właśnie na tym się opierają: na zrozumieniu i używaniu języka koni oraz zajęciu wyższej pozycji w stadzie. Gdy tego zabraknie, może dojść do znarowienia, czyli zepsucia konia. Zwierzę staje się nie tylko trudne w użytkowaniu, ale może stwarzać zagrożenie.

- Znarowić konia może nie tylko złe traktowanie, bicie, niesprawiedliwe karanie - opowiada Monika. - Równie niebezpieczna jest przesada w drugą stronę, czyli zagłaskanie. To duże zwierzę a nie piesek. Jeździectwo i tak jest sportem ekstremalnym, po co zwiększać zagrożenie?

Monika Zielińska umiejętności rozmowy z końmi zdobywała stopniowo. Jeździ konno od dawna, kiedyś nieszczęśliwie spadła i musiała leżeć wiele tygodni. Miała mnóstwo czasu na przemyślenia. To wówczas utwierdziła się w postanowieniu z młodości: być z końmi i nauczyć się je rozumieć. Podjęła pracę w ośrodkach jeździeckich, m. in. na Mazurach. Od tamtej pory szkoliła się w wielu miejscach, aż sama została instruktorem rekreacji konnej. Jednak jej prawdziwą pasją stały się naturalne metody postępowania ze zwierzętami.
Trudne, zepsute, niebezpieczne konie korygowała pod okiem trenera Sławomira Płuciennika, od 2009 roku. W swojej pracy spotykała konie tak rozpieszczone, że nie wiedziały, kim są. Koń waży ponad pół tony, potrafi gryźć, przygniatać do ściany a przede wszystkim dotkliwie kopać. Cios kopytem bez trudu łamie ludzkie kości. Od zdesperowanego konia z daleka trzymają się nawet niedźwiedzie.

- Boli mnie, gdy widzę, jak doświadczeni jeźdźcy nie zauważają konia w koniu. To nie samochód, że wystarczy przekręcić kluczyk i już rusza. Nawet najlepszy wierzchowiec, ułożony, spokojny i mądry, może mieć zły dzień albo się przestraszyć.

Konie z odzysku
Zajeżdżanie i korektę koni trudnych kontynuuje w Wykrocie, dokąd sprowadziła się za mężem. Były wśród tych zwierząt takie, dla których zaklinacze koni stali się ostatnią szansą. Nawet najbardziej kochający właściciele nie byli w stanie dłużej trzymać zwierząt, które mogły kogoś zranić czy nawet zabić.

- Przez rok pracy przy korygowaniu i zajeżdżaniu trudnych koni można się więcej nauczyć, niż przez 10 lat uczestniczenia w niedzielnych kursach naturalnych metod. Konie do ewentualnego uratowania jest wiele, moje miały wspólną cechę: dobre, spokojne oczy - mówi zaklinaczka.

Na pomysł kupienia własnych koni i umieszczenia ich w pobliżu domu wpadła niedawno. Stajnia w Wykrocie ma mieszkańców od pół roku. Wszystkie jej zwierzęta są "z odzysku", odratowane, wyciągnięte z ciemnych szop albo… z wozu rzeźnika. Kary Kalif, główny artysta, który najchętniej uczy się sztuczek, miał być po prostu zjedzony. Właściciel utuczył go do granic możliwości, żeby więcej dostać za żywiec w skupie. Srokata Fiona, największa, przez pół życia stała w ciasnym pomieszczeniu, stłoczona z innymi zwierzętami. Do dziś niechętnie odchodzi od stada, źle się czuje w pojedynkę. Karim to dwuletni ogierek, który spadł z wozu handlarza mięsem. Był poraniony, właściwie bez szans, znajomy weterynarz ledwo go odratował. Jest jeszcze mały Polaris. Kiedyś zaniedbane i niechciane, teraz wszystkie są spokojne, posłuszne, wypielęgnowane. Dostały drugie życie, ale też zmieniły życie swojej właścicielki. Zaczarowały "czarownicę od koni".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki