Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyłudzili pieniądze na leczenie raka. Ludzie są wstrząśnięci

Beata Modzelewska
Beata Modzelewska
Mieszkańcy jednej z miejscowości w gminie Troszyn są wstrząśnięci. Na leczenie młodej sąsiadki zebrali kilka tysięcy złotych. Chętnie pomagali, pocieszali, wspierali… Dziś są pewni - sąsiedzi oszukali ich.

Jak tylko ludzie dowiedzieli się o chorobie Wiktorii (wszystkie imiona i nazwiska w tym tekście zostały zmienione - red.), w ciągu doby zorganizowali akcję pomocy. Prawie wszyscy ze wsi zanieśli Nowakom pieniądze. W sumie około 5 tys. złotych. Piękny gest solidarności. Ludzie szczerze im współczuli - bo przecież młoda matka trojga dzieci zachorowała na raka. Kilka tygodni później darczyńcy są pewni, że zostali przez Nowaków oszukani.

- Ciekawe, kto tę intrygę wyreżyserował? - zastanawia się jedna z sąsiadek.
- Za te role należy im się statuetka Oscara - dodaje z przekąsem inna.

Ludzie w tej małej wsi (kilkanaście domów) znają się jak przysłowiowe łyse konie. Wiedzą, co się u kogo dzieje, odwiedzają się, przyjaźnią od pokoleń, zapraszają na wesela i inne rodzinne uroczystości.

- Kiedy Jurek Nowak, mąż Wiktorii, przyszedł do mnie w środę, 7 marca, i powiedział, że u Wiktorii lekarze wykryli złośliwy nowotwór narządów rodnych, łzy ciekły mi ciurkiem - opowiada Barbara. Wyznaje, że bardzo przejęła się sytuacją sąsiadów, bo rak odcisnął piętno i na jej rodzinie. Od Jerzego dowiedziała się, że Wiktoria ma 9 marca operację w Warszawie. I że to kosztowna operacja - za 10 tys. złotych. Nie prosił o wsparcie, ale Barbara wiedziała, że w takiej sytuacji pieniądze są potrzebne. Zadzwoniła więc do najbliższych koleżanek, te do swoich. I tak wprawiła machinę pomocy w ruch.

Dzisiaj ma wyrzuty sumienia, że tak bezkrytycznie uwierzyła.
- Przestań, mamo - strofuje ją córka. - Dlaczego niby miałaś mu nie wierzyć? Kto kłamie w takiej sprawie? Przecież to normalne, że pomagamy bliskim: rodzinie, sąsiadom, kiedy są w trudnej sytuacji.
W czwartek, 10 marca, drzwi u Nowaków ponoć się nie zamykały. Sąsiedzi przynosili koperty z pieniędzmi i z troską dopytywali o zdrowie Wiktorii.

- A w sobotę rano widziałam ją na podwórku, jak otwierała bramę - opowiada Zofia. Zdziwiła się, bo Wiktoria miała być przecież w stolicy.
- Zapytałam ją więc, dlaczego nie jest w szpitalu. Powiedziała, że poprosiła profesora, który miał ją operować o przełożenie terminu, bo dziecko ma chore. Coś mi nie pasowało, ale pomyślałam sobie, że przecież różne rzeczy się zdarzają, nie dociekałam więc.

Minęło kilkanaście dni. Wątpliwości co do choroby Wiktorii było coraz więcej. Ktoś widział ją w Ostrołęce, choć właśnie miała być w Warszawie na chemioterapii, ktoś inny dziwił się, że kilka dni po usunięciu macicy Wiktoria dźwiga dwuletnią córkę. Ludzie zaczęli szeptać, potem otwarcie stawiać pytania. A odpowiedzi na nie nie było. Pewnego poniedziałkowego popołudnia u Nowaków zjawiła się ich kuzynka z Ostrołęki (też dała im pieniądze).

- Chciałam, żeby oczyścili atmosferę, pokazując choć jeden dokument potwierdzający, że Wiktoria jest w trakcie leczenia - relacjonuje. - Wyszłam z niczym. Tłumaczyli, że szpital niechętnie wydaje dokumenty, bo trwa leczenie.

Więcej w papierowym wydaniu TO.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki