Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna o miedzę

anek
Kazimierz Stysiak
Kazimierz Stysiak A. Kowalewska
Porządzie, gm. Rząśnik. Kazimierz Stysiak z Porządzia skarży się, że niesłusznie utracił kawałek ziemi, bo granica między posesjami jego i sąsiadów została decyzją sądu ustalona niezgodnie ze stanem faktycznym, za to - według niego niesłusznie - na korzyść sąsiadów.

- Czy tu, gdzieś w okolicy płot idzie na skos? A tu u nas jest siedemdziesięciocentymetrowy klin w naszą stronę. Tu nigdy nie było takiego klina, a teraz nie wiadomo, na jakiej podstawie sąd odebrał nam kawałek ziemi. Już nie o tę ziemię idzie, bo tu nie ma o co walczyć, ale o sprawiedliwość i prawdę - denerwuje się Kazimierz Stysiak. Ma żal, nie tyle do sąsiadów, bo z nimi, jak twierdzi, szans na porozumienie nie ma, ale do sądu, że w jego sprawie zabrakło bezstronności, a teraz brak życzliwości. Ile razy po coś się do sądu wybierze, tyle razy jest traktowany jest intruz.
- To moja ojcowizna - dodaje żona Stysiaka. - Ja tu jestem tyle lat, tu żadnego skosu nie było, płot szedł prosto, jak u innych. Skąd sędzia wzięła taka granicę, nie wiem. Ale widać, że prawo jest tylko dla naszych sąsiadów, dla nas prawa nie ma. My mamy tylko cicho siedzieć - denerwuje się Stysiakowa.

Sąd zabił Stysiakom klina

To skomplikowana historia walki o miedzę, która swój początek ma jeszcze przed dziesięciu laty.
- Nie jestem tutejszy, pochodzę z Sieczych. Przez tyle lat, ile tu z żoną gospodarzymy żadnych konfliktów z ludźmi nie mieliśmy, żyło się zgodnie i spokojnie. Tylko ci sąsiedzi z boku krzywo na nas patrzyli, ciągle powtarzali, że im ziemi brakuje. Prawowali się ze swoimi drugimi sąsiadami, też o ziemię - ta sprawa zresztą do tej pory się nie zakończyła. Póki żył stary sąsiad, problemów nie było. Przyszli młodzi i zaczęli się odgrażać, że tu porządek zrobią - opowiada Stysiak.
- W 1995 roku, planując przekazanie gospodarstwa synowi postanowiłem wezwać geodetę i uregulować sprawy rozgraniczenia między posesją naszą i sąsiadów. Chciałem, żeby chłopak miał wszystko uporządkowane, biorąc pod uwagę różne rzeczy, które sąsiedzi wygadywali. Ciągle im ziemi brakowało…Geodeta przyjechał, wyznaczył granicę, myśmy złożyli podpisy, ale sąsiedzi odmówili. Nie zgadzali się z takim wytyczeniem granicy. Geodeta ich przekonywał, ale oni obstawali przy swoim, że im ziemi brakuje - relacjonuje dalej Stysiak.
W tej sytuacji geodeta sprawę wytyczenia granicy posesji skierował do sądu.
- Ale oni tyle sobie robią z prawa i z wytoczeń geodety, że jak wyjechał, powyrywali słupki - dorzuca żona Stysiaka.
- Dla nas oczywiste było, że skoro geodeta przyjeżdża i wytycza granicę, to jest ona obowiązująca i nie ma z tym, co dyskutować. A tu okazało się inaczej - mówi Stysiak.
Sprawa rozgraniczenia faktycznie trafiła do sądu i w 2000 roku zapadł wyrok niekorzystny dla Stysiaków.
- Granica została wytyczona nie w linii prostej, ale z siedemdziesięciocentymetrowym klinem wchodzącym w naszą posesję. Podczas rozpraw sędzia nie dała nam dojść do głosu, a biegłego, który przedstawił mapę rozgraniczenia w linii prostej, praktycznie zmusiła na rozprawie, żeby poprawił ją tak, jak chcą sąsiedzi. Podobno ta sędzia z sąsiadką do jednej szkoły chodziła - Stysiak ma ogromny żal do sądu, że jego zdaniem nie rozpatrywał sprawy bezstronnie.
- Czujemy się skrzywdzeni - dorzuca Stysiakowa. - Naszym zdaniem sędzia stronniczo sądziła, jakby tylko sąsiedzi byli najważniejsi i od razu cała sprawa tak była ustawiona, żeby na ich korzyść. Sędzia nie dała nic powiedzieć, ani zeznać, bez niczego wierzyła jednak we wszystko, co mówili sąsiedzi.

Siedemdziesiąt centymetrów sprawiedliwości

Stysiak stanowczo stwierdza, że nie zgadzał się już wtedy i nie zgadza się do dziś z taką linią rozgraniczenia.
- Niestety, kłopoty ze zdrowiem uniemożliwiły mi złożenie apelacji - dostałem zawału, znalazłem się w szpitalu, potem przeszedłem poważną operację serca. Kiedy po zawale byłem w szpitalu upłynął termin złożenia odwołania od wyroku. Nie złożyłem go. Gdy wyszedłem ze szpitala zgłosiłem się do sądu, przedstawiłem dokumenty ze szpitala, wyjaśniałem całą sytuację, ale sędzia była nieprzejednana i odrzuciła moje odwołanie. Tłumaczyła, że mogli odwoływać się, gdy ja nie byłem w stanie, moja żona lub syn - mówi Stysiak.
- W 1997 roku przekazałem gospodarstwo synowi, ale nadal to ja walczyłem w postępowaniach sądowych. W tych zagmatwanych procedurach i formalnościach doszło do tego, że przez moment syn było poszukiwany listem gończym, bo nam się wydawało, że to ja i żona jesteśmy stroną w sprawie, formalnie jednak to na syna było gospodarstwo - trudno to wszystko zrozumieć. Ale synowi wielkich kłopotów narobiła ta cała sprawa z ziemią i z sądem, w pracy i w wojsku. On teraz tej ziemi wcale nie chce, nawet słyszeć nie chce o tym, żeby tu na stałe gospodarzyć - żali się Stysiak.
- Tyle lat tu mieszkamy, tyle ludzi mieszka wokół i u każdego linia rozgraniczenia jest linią prostą, tylko u nas na skos. Próbowałem odwoływać się od takiego wyroku, ale jakoś dziwnie się działo, że nawet mecenasa trudno mi było znaleźć. Ciągle słyszałem, że sprawa zawiła, skomplikowana. W sądzie też wiecznie miałem problemy z dostępem do dokumentów, z uzyskaniem informacji. Jakbym był jakimś przestępcą, a nie zwykłym, normalnym obywatelem - denerwuje się Stysiak. Prowadzi na posesję i pokazuje siatkę rozgraniczającą jego posesję z sąsiedzką. Faktycznie, nie biegnie prosto, jak zazwyczaj.
Stysiakowie są święcie przekonani, że linia rozgraniczenia przyjęta przez sąd jest niezgodna ze stanem faktycznym. Mówią, że czują się skrzywdzeni i nie spoczną, póki nie wyczerpią wszystkich możliwości wyjaśnienia tej sprawy.

Miedza na wokandzie

Sprawa Kazimierza Stysiaka trafiła do wyszkowskiego sądu w 1996 roku. Wyrok zapadł po czterech latach, 12 grudnia 2000 roku. Jak mówi przewodnicząca wydziału cywilnego Sądu Rejonowego w Wyszkowie, Iwona Długoborska, sprawy o rozgraniczenie są jednymi z najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych, które prowadzi wydział cywilny sądu. - Poza tym, jak mówi przewodnicząca, sam Stysiak przyczynił się do przedłużania sprawy, odwołując się systematycznie od wszystkich decyzji sądu. W sprawie brane były pod uwagę m.in. opinia biegłego geodety i opinia uzupełniająca. Przeprowadzana była wizja lokalna - 4 marca 1997 roku, w aktach znajduje się szkic wówczas sporządzony. Jak w każdym postępowaniu, sąd brał pod uwagę wszelkie dowody, w tym m.in. zeznania świadków.
Sędzia mówi, że Kazimierz Stysiak zaskarżał zdecydowaną większość decyzji wyszkowskiego sądu w swojej sprawie do Sądu Okręgowego w Ostrołęce, za każdym razem jednak decyzje wyszkowskiego sądu pozostawały utrzymane w mocy. W aktach sprawy jest między innymi wniosek Stysiaka o wyłączenie z rozpatrywania tej sprawy sędzi prowadzącej, uzasadniony to tym, że sędzia jest szkolna koleżanką sąsiadki Stysiaka. Wniosek ten został jednak przez Sąd Rejonowy oddalony, bo nie znalazły się żadne przesłanki, by sędzię wyłączyć z rozpoznawania sprawy. Złożyła ona oświadczenie, że owa sąsiadka Stysiaka nie jest jej znana osobiście, nie chodziła z nią do szkoły. Decyzję SR utrzymał Sąd Okręgowy w Ostrołęce, oddalając zażalenie wnioskodawcy na wspomniane postanowienie Sądu Rejonowego.
Postanowienie w sprawie Stysiaka zapadło 12 grudnia 2000 roku i uprawomocniło się, bowiem zainteresowany we właściwym terminie nie wniósł apelacji. Złożył wprawdzie wniosek o przywrócenie terminu, ale sąd wniosek odrzucił, bo zarówno wniosek o uzasadnienie wyroku, jak i o apelację nie były złożone w terminie.
- Sam wnioskodawca zamknął sobie drogę do odwoływania się - wyjaśnia sędzia. Nie chce komentować ani polemizować z prawomocnym postanowieniem sądu. Zapewnia jednak, że Kazimierz Stysiak był traktowany jak każdy inny petent i nikt w żaden sposób nie ograniczał jego uprawnień.
- Pan Stysiak mógł skorzystać ze wszystkich przewidzianych prawem, dostępnych obywatelowi środków dochodzenia swoich racji, także w trybie nadzwyczajnym i korzystał z nich. 6 marca 2003 roku złożył skargę o wznowienie postępowania w swojej sprawie, ale 22 marca 2004 roku sąd te skargę odrzucił. Kolejne odwołania były również nieskuteczne i każdorazowo utrzymywane przez Sąd Okręgowy w Ostrołęce - wyjaśnia sędzia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki