To był moment. Wróciłem z Makowa. Wszedłem do domu. Usłyszałem huk. Wypadłem na podwórko. Już płonął szczyt obory - opowiada Mirosław Zalewski o burzy, która 3 sierpnia przetoczyła się nad Krzyżewem. Od pioruna spłonęła obora Zalewskich.
- Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Niebo było tylko lekko zachmurzone. Nie padało, tylko trzaskało gdzieś w oddali. I nagle z niczego huknęło u nas - gospodarz pokazuje, gdzie zajęła się obora. - Żona wezwała straż. Przyjechali strażacy z Załuzia, Gąsewa, Makowa. Wcześniej przybiegli pomagać sąsiedzi. Szczęście, że wszyscy byliśmy w domu. Zdołaliśmy wyprowadzić z obory cielaki. I szczęście, że straż zdążyła opanować ogień, zanim doszedł do drugiego końca obory.
Do obory przylega drewutnia z małym tartakiem, wypełnionym drzewem i trocinami. A obok stoi pełna zboża drewniana stodoła.
- Gdyby ogień sięgnął tartaku, spłonęlibyśmy ze wszystkim. Mieliśmy dużo szczęścia - mówi Zalewski.
Mimo to straty są duże. Wypalona obora, spalony silnik od zbiornika na mleko, zniszczony owies. Zalewski szacuje szkody na około czterdzieści tysięcy złotych. Czeka na ubezpieczycieli z Radomia.
- Ale co oni tam zwrócą - macha ręką z rezygnacją.
Tego samego dnia piorun zapalił także krokwie na stodole u gospodarza w sąsiednim Krzyżewie Jurkach. Straż zdołała ogień szybko zdusić.
Więcej na ten temat przeczytasz w papierowym wydaniu TO w Makowie Maz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?