Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spowiedź artysty alkoholika. Lech Dybik o piciu na umór i wyjściu z nałogu

Robert Majkowski
Płoniawy-Bramura. - Prawo do rozmowy o uzależnieniach daje mi fakt, że sam jestem uzależniony od alkoholu, choć od 20 lat nie wypiłem ani grama - mówił znany aktor Lech Dyblik
Spowiedź artysty alkoholika. Lech Dybik o piciu na umór i wyjściu z nałogu

Przyjechał na spotkanie z gimnazjalistami, zorganizowanym przez gminną komisję rozwiązywania problemów alkoholowych.

- Przyjechałem porozmawiać z wami o uzależnieniach. Nie jestem teoretycznie przygotowanym terapeutą. Ale prawo do rozmowy na ten temat daje mi fakt, że sam jestem uzależniony od alkoholu, choć od ponad 20 lat nie wypiłem ani grama alkoholu. Celem mojego z wami spotkania jest to, by powiedzieć parę prostych, ale ważnych rzeczy o problemie uzależnienia i współuzależnienia - witał się z młodymi ludźmi aktor, rozpoczynając interesującą życiową opowieść.

Współuzależnienie to emocjonalne piekło

Spowiedź artysty alkoholika. Lech Dybik o piciu na umór i wyjściu z nałogu

Sam, jak powiedział, jest uzależniony i spotyka się z ludźmi uzależnionymi od lat - w klubach AA, w kościołach, gdzie bardzo rozwinięte są ruchy trzeźwościowe.

- Mam kilku kolegów księży, którzy jak ja są alkoholikami i tak jak ja prowadzą działalność abstynencką. Z jednym z nich, ks. Pawłem prowadzę rekolekcje "Trzeźwa wiara" w wielkim poście, który jest bardzo odpowiednim ku temu czasem - mówił Lech Dyblik.

Ale, jak zastrzegł, spotyka się z tymi, którzy sami szukają pomocy, bo z doświadczenia osobistego wie, że narzucona pomoc, która nie dojrzała z głębokiej wewnętrznej potrzeby, jest nieskuteczna.

- Wiem, że pierwszy krok w tej chorobie - której wstydzić się nie można, jak wszystkich innych chorób - krok po pomoc jest najtrudniejszy. Bo wymaga przyznania się do własnej bezradności. Czasami trwa to lata. A czasami aż do śmierci. I wtedy życie jest znacznie gorsze niż śmierć - uważa Lech Dyblik.

Mówił młodym ludziom o współuzależnieniu najbliższych - małżonków, dzieci - które jest bardzo krzywdzącym, bardzo bolesnym problemem.
- We współuzależnionym domu panuje piekło. Emocjonalne piekło - zapewniał z osobistego doświadczenia. - Około 15-18 procent dorosłych Polaków to ludzie uzależnieni. Spora grupka może więc być też tutaj wśród nas. I jeszcze więcej jest tu pewnie pośród was tych, którzy są współuzależnieni.

Nie lubiłem swojego domu

Po pierwszym muzycznym rosyjskojęzycznym przerywniku mówił z młodzieżą o tym, jak zaczyna się droga do uzależnienia. I o najważniejszym - o przyczynach zagrożenia.

- Nie spadłem z księżyca, nie wyskoczyłem z telewizora. Jestem takim samym gościem jak wy, pochodzącym z małej miejscowości - sięgnął do swej młodości. - Nie lubiłem swojego domu. Rodzice mnie wkurzali. A ważne było też to, że mój tata pił. Najpierw, tak jak inni ojcowie, po sąsiedzku. Potem coraz częściej. Ja sobie, jako dzieciak, kompletnie nie radziłem z domowymi awanturami, z grubymi słowami. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ci, których ja bezgranicznie, bezwarunkowo, jak to dziecko, kocham, mogą mnie tak krzywdzić, krzywdząc siebie nawzajem. Nie potrafiłem tego zaakceptować. Przysięgałem sobie, że nigdy w moim dorosłym życiu nie dopuszczę do takich sytuacji. Gdybym zgodnie z prawem mógł wypisać się z rodziny, zrobiłbym to wówczas natychmiast i bez żalu. Ale szansą był dopiero wyjazd z domu do liceum, w wieku 15 lat. I nigdy tam już na stałe nie wróciłem - wyznawał aktor z ekshibicjonistyczną szczerością.

A potem zaczął poznawać smak upragnionej młodzieńczej wolności. Imprezy, ogniska, prywatki. Wino, kobiety i śpiew - jak to mówią. Robił co chciał, długo później zorientował się, że to nie wolność. To anarchia.

Frustracje niespełnienia

- Zawsze chciałem być niezwykły. Miałem takie parcie. Prowadziłem szkolny teatr, organizowałem różne imprezy. Potem bez problemu dostałem się na studia teatralne w Krakowie, a tuż po studiach do Teatru Narodowego. Poczułem się po prostu skazany na sukces. Widziałem się oczami wyobraźni w Hollywood i nie tylko. Ale wkrótce okazało się, że wokół mnie jest wielu takich marzycieli, wielu konkurentów. Zaczęła pojawiać się frustracja niespełnienia. A wraz z tym coraz więcej picia. Od rana do wieczora. Usypiałem z butelką i budziłem się z butelką. Wkrótce okazało się, że nie mam w głowie nic innego, tylko pić non stop. Byłem skupiony na tym, by zapewnić sobie stałą dostawę alkoholu. Mimo że żona co chwila wylewała wszystko - obnażał galopującą degrengoladę niepijący dziś alkoholik.

Trwało to dość długo. Wciąż był w wielotygodniowych ciągach z coraz krótszymi trzeźwymi przerwami.

Bezużyteczny jak zarwany zlew

- Bardzo mi pomogło to, że pewnego dnia żona wyjechała za granicę na kilka miesięcy - snuł opowieść. - Nie musiałem już się ukrywać i bronić przedvżoną, która za wszelką cenę chciała mnie ratować. Mogłem pić na umór. I pewnego dnia, w Święto Niepodległości, gdy już wypiłem poranną flaszkę, spojrzałem na ruinę w kuchni: zlew, który urwałem w pijanym widzie, sterty naczyń i butelek. Smród i brud. Uświadomiłem sobie nagle, że jestem bezużyteczny jak ten zlew. Do niczego nikomu potrzebny.

Jedyne wyjście dostrzegł w samobójstwie.
- Uratowało mnie to, że byłem bardzo wycieńczony i zwyczajnie nie miałem siły się powiesić - wyznał. - Wtedy przypomniało mi się, że jeden z kolegów mówił mi kiedyś o ośrodku odwykowym na ul. Goplańskiej w Warszawie.

Najważniejsza uczciwość wobec siebie

To był początek nowej drogi. Na dyżurze w ośrodku był Marek, wieloletni późniejszy terapeuta aktora.

- Kiedy mu wszystko o sobie powiedziałem, rzekł: Najważniejsze ma pan za sobą. Bo przyjechał pan z własnej woli. Stwierdził, że ma problem, z którym sobie nie radzi i odważył się poprosić o pomoc. To jest najważniejsze w życiu, uczciwość wobec samego siebie. Niekoniecznie w sytuacji uzależnienia. Zawsze - zapewniał mnie wtedy terapeuta. A ja przez wiele lat nie miałem odwagi powiedzieć sobie, że nie jestem znakomitym bohaterem, że nie zawojuję świata. Długo dojrzewałem do myśli, że jestem słaby po prostu. I świat się nie zawalił. A ja się dźwignąłem. Najpierw na kolana. Potem na nogi - wyznaje Lech Dyblik, zanim zaśpiewa młodzieży kolejną rosyjską pieśń.

Rodzina patologiczna to ta, która nie rozmawia

Mąż i ojciec trzech córek mówił młodzieży o zagrożeniu rodziny patologią.
- Dla mnie patologiczna rodzina to taka przede wszystkim, gdzie nikt ze sobą nie rozmawia - stwierdził z własnego doświadczenia. - Bo się wstydzą, bo się boją, bo nie mają zaufania. Bo zwyczajnie nie potrafią. Może to być rodzina, gdzie jest kupa forsy, wspaniały samochód i wakacje za granicą. A ludzie mieszkają pod jednym dachem, pod którym nic ich nie łączy.
Jak wyznał starszy już dzisiaj człowiek, jego kłopoty wzięły się właśnie z tego, że gdy został współuzależniony przez picie ojca nie miał odwagi i wstydził się powiedzieć o tym, że to co ojciec robi rodzinie jemu się nie podoba.

- Nie potrafiłem mu powiedzieć, że nie jest dla mnie wzorem. Że krzywdzi nas wszystkich. I nie miałem z kim o tym porozmawiać. Nie potrafiłem też z czasem coraz bardziej o tym mówić - przypomniał sobie własną bezsilność. - Podkreślam to co najważniejsze: mówić o tym, co się czuje. Najbliższym, ale także innym. Nie kryć tego, co budzi niepokój. Formułować i wyjawiać swoje emocje. Bez uczciwego nazwania rzeczy po imieniu niczego nie uratujemy, niczego nie rozwiążemy. Rozmowa to kluczowa sprawa - kładł młodym do głowy, zamykając wywód "Gruzińską pieśnią" Okudżawy.

Sam czuje się dziś przykładem takiej postawy.
- Zobaczcie, stanąłem przed_wami. Nie błaznuję. Mówię o sprawach dla mnie najważniejszych, ale też bardzo trudnych. I nic się nie dzieje strasznego. To może być bardzo ważny temat do wymiany myśli ważnej i dla mnie, i dla was - przekonywał.

Opowiedział młodzieży o swojej rodzinie, o nie zawsze dobrych w niej relacjach.
- Nie umieliśmy spokojnie zjeść obiadu, choć ja byłem trzeźwy od wielu lat - mówi Lech Dyblik. - Wydawało mi się, że córki mnie lekceważą, a żona jest wiecznie niezadowolona. Dostrzegłem z czasem, że powielam sytuacje z mojego rodzinnego domu, którego nienawidziłem. I że moje córki też nasz dom znienawidzą. Uważałem, że rodzina to dla mnie balast, utrudnienie. Chciałem od niej uciekać jak najdalej. Póki nie uświadomiłem sobie, jak bardzo jednak kocham moje córki. Jak bardzo ważny jest dla mnie ich los. I jak bardzo mogę je skrzywdzić, wyznaczając tak dramatyczną rodzinną drogę.

Spowiedź życia

Wtedy uświadomił sobie, że może w tym wszystkim brak po prostu wiary, Kościoła, który zlekceważył totalnie. Poszedł do klasztoru Franciszkanów w Łodzi wyspowiadać się.

- Po 30 latach to była spowiedź życia. Ponaddziewięćdziesięcioletni ojciec Klemens, spowiednik z Asyżu, rozmawiał ze mnie cierpliwie ponad dwie godziny. Na koniec powiedział: zobaczysz, jak teraz w twoim życiu wszystko się zmieni. Nie wierzyłem. Ale rzeczywiście, zacząłem odpowiadać sobie potem na pytania, na które nie próbowałem sobie wcześniej odpowiedzieć. Na przykład - dlaczego od żony, od córek wymagam wciąż, żeby się zmieniały. Skąd mam takie prawo, kiedy to jest własna wola każdego człowieka. Ja mogę wymagać tylko od siebie. Innych mam traktować z szacunkiem. Nie tylko starszych, jak zawsze. Ale swoją żonę, swoje córki. Bo o rodzinę cały czas trzeba się starać. Bez tego nie ma wzajemnego szacunku i zrozumienia.

I wtedy uświadomił sobie, że po całożyciowym kozaczeniu, aktorstwie, mrzonkach o zadziwianiu świata tym, czym może faktycznie zadziwić jest być dobrym mężem i ojcem.
- Bo uszczęśliwię tym moich najważniejszych, najbliższych, a więc także siebie samego. I to wszystko. Moja najważniejsza życiowa misja - stwierdził najprostszą prawdę i zaśpiewał kolejną pieśń.

Pokonać własne ego

Na koniec Leszek Dyblik mówił o priorytecie wartości. O mamieniu reklamami, Internetem, życiem bez granic. O ułudzie tego rodzaju szczęścia. O konieczności budowania systemu wartości poza własnym ego. Poza tym, co ja chcę.

- Bo to rozdęte nasze "ja" jest przyczyną wielu nieszczęść - przekonywał. - W świetle dekalogu dopiero poznałem, że nie ja jestem najważniejszy, ani wyjątkowy. Ani tak silny, by zlekceważyć własne słabości.

Jako przykład aktor opowiedział jak złamał swoją terapię, zadufany we własny sukces.
- Mimo że dla terapii poświęciłem granie w teatrze, mimo że przeszedłem wieloletnią drogę pełną poświęceń i pozytywnych osiągnięć, jak nauka języków chociażby, w pewnym momencie powaliła mnie pycha. Zagrałem wtedy w dwóch zagranicznych filmach, u niezłych reżyserów, z zagranicznymi kolegami. Poczułem się bardzo doceniony, prawie blisko tego wyśnionego niegdyś Hollywood. Pochwalony przez francuskiego reżysera straciłem głowę. I po sześciu latach całkowitej abstynencji wypiłem dwa piwa. I cała moja droga do trzeźwości legła w gruzach. Bo popłynąłem na głębinę od razu. Po dwóch latach dopiero się wynurzyłem na nowo. I teraz wiem, że nigdy nie należy do tego wracać.
Dostał gromkie brawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki