Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo ojca

Anna Suchcicka
Zdzisław Pysznik nie może pogodzić się z tym, że jego córka umarła w szpitalu.
Zdzisław Pysznik nie może pogodzić się z tym, że jego córka umarła w szpitalu.
Zażalenia czy zarzuty pacjentów w stosunku do lekarzy powinny być wyjaśniane możliwie szybko, w interesie obu stron. Niedomówienia nie tylko zwiększają cierpienia pacjentów i ich krewnych, ale mogą źle się odbić na pracy lekarzy.

Wkrótce minie rok od śmierci Karoliny Pysznik. Nim zmarła, badało ją jedenastu lekarzy.
- Była normalną, zdrową dziewczynką. Nigdy się na nic nie skarżyła i na nic nie chorowała - tak wspominają ją i lekarze, i rodzice. Dlaczego więc nie żyje? Jak to się stało, że dziewczynka przyjęta do szpitala z infekcją gardła, po 36 godzinach zmarła? Odpowiedzi szuka ojciec, prokuratura i lekarze medycyny sądowej.
- Będę dochodził prawdy, bo jest to moim moralnym prawem i obowiązkiem - deklaruje Zdzisław Pysznik, rolnik z Wachu, który od 12 marca ubiegłego roku nieustannie wertuje medyczne książki i rozmawia z lekarzami i prawnikami. Rolnik, który wciąż szuka prawdy o śmierci swojej siedmioletniej córki.

Dary i ciosy losu

Trzy pytania do dra Andrzeja Sawoniego, wiceprezesa Naczelnej Rady Lekarskiej:

- Czy to normalne, że na wydanie opinii przez lekarzy - biegłych sądowych, czeka się kilka albo kilkanaście miesięcy?
- Jestem biegłym sądowym już z 15 lat i nigdy nie trzymam dokumentów dłużej niż dwa tygodnie. Jeśli gdzieś dzieje się inaczej, to jest to jakiś odosobniony i głęboko nieprawidłowy przypadek. Wyznaczanie terminów półrocznych czy rocznych przez zakłady medycyny sądowej są dla mnie głęboko niepokojące. Podejrzewam, że powodem mogą być jakieś organizacyjne niedociągnięcia. Może to wina prokuratury, która nie ma pieniędzy na opłacenie zlecenia? Nie sadzę, by nie można było uzyskać szybszej ekspertyzy. Zażalenia czy zarzuty pacjentów powinny być wyjaśniane możliwie szybko, w interesie obu stron. Niedomówienia nie tylko zwiększają cierpienia pacjentów i ich krewnych, ale mogą źle się odbić na pracy lekarzy. Dla lekarza każda taka sytuacja to osobisty dramat moralny. Jeśli Karolinę Pysznik rzeczywiście badało tylu lekarzy, to proste zaniedbanie nie wchodzi w grę. Może był jakiś zbieg okoliczności, rzadkie schorzenie, może dziewczynka była po prostu nie do uratowania? To wszystko wykażą ekspertyzy.
- Jakie skargi najczęściej wpływają do Rady Lekarskiej?
- Najczęściej pacjenci zgłaszają uwagi pod adresem lekarzy specjalistów, skarżą się na różnego typu usługi szpitalne i zaniedbania w pomocy doraźnej. Moim zdaniem, głównym podłożem skarg jest złe komunikowanie się lekarza z pacjentem. Jeżeli relacje personalne, dodajmy bardzo intymne relacje, między lekarzem a pacjentem są dobre - wówczas pacjent czuje się "leczony". Natomiast niegrzeczne zachowania lekarza prowokują pacjentów do skarg, nawet wówczas, gdy lekarz nie popełnia żadnych błędów w leczeniu i obiektywnie patrząc - leczy dobrze.
- "Karolinka podczas ataku oddała kał i mocz, czyli przez chwilę była zaburzona praca mózgu. Mówiła, że boli ją brzuszek i, że ból się przemieszcza raz do prawego boczku, raz do lewego. Teraz wiem, że takie objawy są oznaką zaburzenia pracy małego krwioobiegu. Wówczas nie ma przemieszczania pokarmu i dlatego bolą narządy wewnętrzne". Czy na podstawie przytoczonych tu objawów można stwierdzić rodzaj choroby?
- Na podstawie tego wyrywkowego fragmentu absolutnie nie mogę się wypowiadać. Po pierwsze w tekście używane są zwroty niemedyczne, a po drugie żeby sobie wyrobić jakieś zdanie musiałbym znać sytuację znacznie bardziej szczegółowo.

Państwo Pysznikowie przez lata ciężko pracowali i z pokorą przyjmowali to, co im niósł los.
- Wieś jest dla ludzi, którzy kochają ciężką pracę i mają wstręt do pieniędzy - żartuje Zdzisław Pysznik, który rozbudową gospodarstwa zajął się w czasach, gdy rozmowy o Unii Europejskiej były dosyć mgliste, a obcy kapitał mniej modny. Nastawił się na produkcję mleka. I się nie przeliczył. Być może w gospodarzeniu na swoim pomagało mu wieloletnie doświadczenie w kierowaniu PGR-em. Sukcesy zawodowe szły w parze z osobistymi. Synowie rośli zdrowo, a gospodarstwo kwitło.
- Miałem dobrą spółkę z Panem Bogiem - mówi rolnik o swoich dobrych latach. Tak było do roku 1994. Rok ten był słodko-gorzki. Najpierw rozpacz po pożarze nowej stodoły, potem radość z narodzin długo oczekiwanej córki. Z pomocą w odbudowie stodoły rolnikowi pośpieszył ośrodek doradztwa rolniczego i Bank Gospodarki Żywnościowej. W grudniu urodziła się Karolina. W sumie był to dobry rok.
Pierwszy cios przyszedł 14 lipca 2001 roku. Druga córka, urodzona w ostrołęckim szpitalu, w siódmym miesiącu ciąży, żyła zaledwie dzień.
- Nie mamy do nikogo pretensji, siódmy miesiąc, może było dla niej za wcześnie... - państwo Pysznikowie próbują to sobie jakoś wytłumaczyć. Ale z tym, co spotkało ich rok później, nie pogodzili się do dziś.
W marcu 2002 roku w ostrołęckim szpitalu zmarła ich pierworodna córka, wówczas już siedmioletnia Karolina. Rozpacz rodziców trwa i jest tym większa, że ich córka była zdrową dziewczynką.
- Wszystkie bilanse były dobre i żadne z badań nie wskazywało, by dziecko było na coś chore. A przynajmniej nam nic na ten temat nie mówiono - podkreśla ojciec.

Co lekarz to diagnoza

Zaczęło się niewinnie. W niedzielę 10 marca 2002 roku około godz. 18.00 Karolina zemdlała. Rodzice wezwali pogotowie, lekarz z pogotowia postanowił zabrać dziecko do szpitala. Dziewczynka została ponownie przebadana na izbie przyjęć i z rozpoznaniem: stan po omdleniu i infekcja dróg oddechowych, skierowana na oddział dziecięcy w szpitalu w Ostrołęce. Przed południem następnego dnia Karolina zemdlała ponownie. W czasie utraty przytomności nastąpiło mimowolne oddanie kału i moczu. Objawy te skłoniły lekarzy do przypuszczenia, że mają do czynienia z padaczką. Pierwsza teoria wkrótce została skreślona - nie potwierdziły jej żadne inne objawy występujące u pacjentki. Równie szybko skreślano kolejne diagnozy: wyrostek, zapalenie mózgu, zapalenie trzustki, chore nerki. Dziewczynka była badana przez kardiologa, lekarza chorób zakaźnych, anestezjologa, chirurga, pediatrę. W ciągu 36 godzin pobytu dziecka w szpitalu małą pacjentkę badało jedenastu lekarzy, niektórzy wielokrotnie.
Niczego nie wykazały również wyniki przeprowadzonych badań. Lekarze rozkładali ręce, a pozornie zdrowa dziewczynka cierpiała. Najbardziej skarżyła się na bóle brzuszka.
- Mała miała silne dolegliwości brzuszne. O godz. 15.00 stanęło nad nią dwóch chirurgów. Jeden twierdził, że trzeba operować, drugi, że nie - opowiada jedna z lekarek pragnąca zachować anonimowość. - W końcu od operacji odstąpiono, a dolegliwości brzuszne zaczęły się zmniejszać.
- Czy słusznie zrezygnowano z operacji? - zapytaliśmy. Z dzisiejszej wiedzy naszej rozmówczyni wynika, że gdyby dziewczynkę zoperowano, prawdopodobnie zmarłaby na stole operacyjnym.

Pytania ojca

11 marca dziewczynka straciła przytomność w czasie badania USG.
- Lekarze stwierdzili, że było to zwykłe omdlenie - wspomina lekarską diagnozę Pysznik i nie może się jej nadziwić, gdyż po roku wertowania medycznych książek czuje się niemal ekspertem i sam diagnozuje: - Karolinka podczas ataku oddała kał i mocz, czyli przez chwilę była zaburzona praca mózgu. Lekarz powinien wiedzieć, że oznacza to sytuację krytyczną. A mimo to po reanimacji dziecko ponownie wróciło na oddział dziecięcy - opowiada ojciec, który bardzo dokładnie pamięta na co skarżyła się jego córeczka: - Mówiła, że boli ją brzuszek i że ból się przemieszcza raz do prawego boczku, raz do lewego. Teraz wiem, że takie objawy są oznaką zaburzenia pracy małego krwioobiegu. Wówczas nie ma przemieszczania pokarmu i dlatego bolą narządy wewnętrzne. To wiedzą nawet studenci medycyny. Dlaczego nic nie zrobili lekarze, co za tym się kryło? - zastanawia się Pysznik i z dnia na dzień ma coraz więcej pytań.
Lekarze ostrołęckiego szpitala bardzo dobrze pamiętają małą Karolinkę. Ale nie mogą o niej mówić "do gazety" - taki zakaz wydał dyrektor szpitala Wojciech Miazga. Próbowaliśmy wyjaśnić co się kryje za tym zakazem. Mimo że dyrektor był na urlopie, udało nam się skontaktować z nim telefonicznie.
- Jako dyrektor odpowiadam za szpital można powiedzieć jednoosobowo - wyjaśnił nam swoją decyzję i obiecał, że porozmawia z nami, jak tylko wróci z wypoczynku i przypomni sobie szczegóły historii choroby dziewczynki. Czekaliśmy więc. Okazało się na próżno. - Żadnych wyjaśnień nie będzie. Dla dobra sprawy, do czasu wydania opinii przez biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku nie powinienem publicznie zabierać głosu w tym temacie - oświadczył nam dyrektor Miazga po zasięgnięciu opinii prawnika. Dlatego też wszystkie nasze informacje o pobycie dziewczynki w szpitalu są nieoficjalne.

Same niewiadome

11 marca po omdleniu podczas badania USG dziewczynka była ratowana przez anestezjologa z OIOM-u. Po czym została ponownie odesłana na oddział dziecięcy.
- Anestezjolog napisał, że dziewczynka jest wydolna krążeniowo i oddechowo, i nie kwalifikuje się na oddział intensywnej terapii, nie mogliśmy jej także dać na oddział kardiologii, bo w ciągłym zapisie EKG mieliśmy wszystkie parametry prawidłowe - opowiada nasz rozmówca i wyjaśnia, czemu pacjentka nie została wysłana do innego szpitala: - Wysyłając dziecko do kliniki do Warszawy musimy wiedzieć dokąd wysłać pacjenta: czy na neurochirurgię, czy na kardiologię, czy jakiś inny oddział. W przypadku Karolinki - nie wiedzieliśmy. Ponadto transport w niektórych stanach może być niewskazany. Gdyby dziecko zmarło w karetce, byłoby to dla nas wielkim obciążeniem.
- Dziewczynka trzykrotnie traciła przytomność, dwa razy w domu i raz u nas w czasie wykonywanego badania USG - wspomina jeden z lekarzy. - Wstępnie podejrzewaliśmy padaczkę, bo właśnie przy ataku padaczki często dochodzi do oddania kału i moczu. Ale nic tego nie potwierdziło. Do końca nie wiedzieliśmy, co jej dolega, ale nie było to dziecko pozostawione samo sobie bez pomocy, które po prostu umarło.
Na 12 marca lekarze zaplanowali szczegółowe badania serca: echo serca i tzw. enzymy sercowe. Na 12 marca zaplanowali także konsultacje ze specjalistami z zewnątrz, głównie ze specjalistami od intensywnej terapii.
12 marca Karolina zmarła. Drugi atak nastąpił nad ranem. Tym razem serce zatrzymało się na zawsze. Rodzice nie pogodzili się z tą stratą do tej pory.
- Mówiono nam, że dziecku nic nie zagraża, że ma dobrą opiekę, że nic nie jest potrzebne... czy, w takim razie lekarze zataili przed nami faktyczny stan córki, czy doprowadzili ją do śmierci? - zastanawiają się rodzice Karoliny. Zdzisław Pysznik oskarża personel szpitala o zlekceważenie, zaniedbanie, oszustwo: - Jeśli dziecko podczas omdlenia oddaje kał i mocz to znaczy, że organizm wychodzi na ostatnią prostą. Jak można w takim stanie nadal trzymać dziecko na obserwacji? Mimo mojej zgody in blanco na wykonanie wszelkich koniecznych badań lub przewiezienie dziecka do innego szpitala, nie zrobiono nic. Nie tylko nikt nie wyszedł poza obręb ostrołęckiego szpitala z żadnym pytaniem, ale cały czas oszukiwano nas, że wszystko jest w porządku - twierdzi Pysznik.
Pamięć lekarzy jest inna: - Od początku mówiliśmy rodzicom, że stan dziecka budzi nasz ogromny niepokój i że nie wiemy co dziecku dolega. Prosiliśmy nawet o pozostanie rodziców w szpitalu przy dziecku.

Prokuratura w zawieszeniu

Matka Karoliny od momentu śmierci córki leczy się psychiatrycznie. Wini siebie i męża za śmierć dziecka. Zastanawia się, gdzie popełnili błąd i czemu zawierzyli lekarzom. Ojca rozpacz skłoniła do działania.
- Dla mnie sprawa jest jasna. Lekarze są winni śmierci mojej córki - by to udowodnić Pysznik skierował sprawę do prokuratury. Dochodzenie w sprawie nieudzielenia właściwej pomocy i zgonu Karoliny Pysznik przez szpital w Ostrołęce zostało wszczęte 12 marca ubiegłego roku, czyli w dniu śmierci Karoliny. Maciej Soczyński, prokurator Prokuratury Rejonowej w Ostrołęce zalecił zrobienie sekcji zwłok w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. Na wyniki badań biegłych z Białegostoku trzeba było czekać niemal cztery miesiące. W opinii biegłych czytamy: "bezpośrednią przyczyną zgonu była ostra niewydolność lewokomorowa, a badanie histologiczne potwierdziło koncepcję bezpośredniej przyczyny zgonu w mechanizmie ostrej niewydolności krążeniowej (lewokomorowej). W obrazie narządów dominowało przekrwienie bierne oraz proces zapalny mięśnia sercowego, płuc i przewodu pokarmowego najprawdopodobniej o charakterze wirusowym (nacieki z komórek jednojądrowych)".
- Jest to opinia wstępna, która mało wnosi do istoty sprawy, bo określa jedynie bezpośrednie przyczyny zgonu - wyjaśnia zastępca prokuratora rejonowego w Ostrołęce Marek Tołwiński. - Wiążąca dla prokuratury będzie opinia z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku. Zadaniem biegłych z Gdańska jest określenie, czy leczenie było prawidłowe, zgodne ze sztuka lekarską. Od tej opinii uzależniony jest dalszy tok postępowania. Termin wydania tej opinii został określony na trzeci kwartał 2003 roku.
Do momentu wydania tej opinii prokuratura zawiesiła sprawę.
Dlaczego na wynik ekspertyzy trzeba czekać tak długo?
- Prokuratura nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie - mówi Marek Tołwiński. - Termin ten określili biegli Akademii Medycznej w Gdańsku. Zdecydowaliśmy się na zlecenie badania zakładowi w Gdańsku, ponieważ wykonuje on dobre i konkretne opinie, a sprawa ta pod względem dowodowym jest bardzo skomplikowana. Niestety, tak długo czeka się na większość ekspertyz np. na badania porównawcze pisma ręcznego dwa lata. Nie chcę się wypowiadać co sądzę na temat tych terminów, wiem tylko tyle, że takie są realia - mówi Marek Tołwiński.

Serce 80-latki

Zdaniem jednej z ostrołęckich lekarek, prawdopodobnie przyczyną zgonu dziecka była bardzo rzadka odmiana progerii:
- Progeria jest to choroba uwarunkowana genetycznie, która wywołuje przedwczesne starzenia się wszystkich tkanek - tłumaczy nasza rozmówczyni. - Natomiast u tej dziewczynki wszystkie tkanki były w porządku, natomiast komórki mięśnia sercowego były zniszczone, jak u 80-letniej kobiety. Sama jestem zdziwiona, że zetknęliśmy się z taką chorobą, tym bardziej że z takim przypadkiem nikt się nie spotkał nawet w klinice kardiologicznej Akademii Medycznej w Warszawie.
Jeśli zawiniło serce, to czemu żaden lekarz ani żadne wyniki nie wykryły choroby? - pytaliśmy.
- Serce u tej dziewczynki było bardzo chore, ale nie miała objawów choroby serca. Wszystkie wyniki badań były prawidłowe. W zapaleniu mięśnia sercowego przebieg choroby jest piorunujący. Jeśli przestaje pracować mięsień sercowy, to powstaje niewydolność krążenia, która dotyczy całego organizmu - wyjaśnia jeden z lekarzy. - Znam przypadek 15-letniej dziewczynki, leczonej z powodu omdleń w Centrum Zdrowia Dziecka. Wszystkie wstępne badania kardiologiczne były prawidłowe. Dziecko wysłano nawet do domu na przepustkę, przed planowaną biopsją serca (badanie polegające na wkłuciu się i pobraniu wycinka z serca - przyp. as). Po kilku dniach dziewczynka wróciła do Centrum. Jak co dzień spacerowała z matką po szpitalnym korytarzu, kiedy nagle straciła przytomność i zmarła, pomimo reanimacji. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było zapalenie mięśnia sercowego. A przecież wyniki badań, podobnie jak u Karoliny, były dobre. Może więc, jak mówią starsi ludzie na Kurpiach, Karolinka zachorowała na śmierć?!
- My nie mamy poczucia, że został popełniony błąd w sztuce lekarskiej - podkreśla nasz rozmówca. - Szpital jest od tego, by niczego nie zaniedbać, natomiast pacjenci w szpitalu też umierają. Taka jest prawda.
Karolina została pochowana na cmentarzu w Kadzidle, obok swojej siostry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki