Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po dwóch latach widać postępy

M. Bubrzycki
M. Bubrzycki
Ostrów Mazowiecka. O takich jak Mariusz mówią "człowiek-roślinka". Dwa lata po tragedii matka dostrzega jednak duże postępy w przywracaniu syna do życia. Rozmawia z nim jak z dzieckiem. Cieszy się, kiedy reaguje na łaskotki

Mariusz Szyszkowski ma 37 lat. Ponad dwa lata temu postanowił odebrać sobie życie w kotłowni wynajmowanego domu. Mieszkał tam z żoną i pięciorgiem dzieci. Troje żona miała z pierwszego małżeństwa, a dwoje najmłodszych z Mariuszem.

Mariusz miał jakieś powody, żeby targnąć się na życie. Gdy zauważono, co zrobił, jeszcze żył. Trzykrotnie był reanimowany. Na OIOM-ie w ostrowskim szpitalu dawano mu jeden procent szans na przeżycie. O tym dramacie pisaliśmy w TO nr 38 z 2011 roku.

Zabrali go do domu

Po ośmiu miesiącach pobytu w ostrowskim szpitalu przewieziono go do Ostrołęki, do Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego przy tutejszym szpitalu.
- Po dziesięciu dniach zabraliśmy go stamtąd - mówi Zofia Szyszkowska, matka Mariusza. - To był styczeń, były silne mrozy. Okna w tym starym budynku były bardzo nieszczelne. W sali, gdzie przebywał syn, było tak zimno, że mogło się to dla niego źle skończyć. Wzięliśmy go z mężem do domu. Żona nie chciała go zabrać do siebie.

W wypisie z ostrołęckiego szpitala napisano, że pacjent jest "po próbie samobójczej, z niedowładem czterokończynowym, żywiony przez PEG".
Zofia Szyszkowska i jej mąż wiedzieli, że nie będzie łatwo. Wcześniej okazyjnie kupili specjalne łóżko na kółkach.

Zrobił duże postępy

Mariusz zajmuje jeden z pokoi. Oczy skierowane ma w stronę otwartego okna. Czasami patrzy w drugą stronę, ale nie wiadomo, czy widzi i co widzi. Pani Zofia przekonuje, że syn reaguje na to, co widzi i słyszy, choć nie zawsze potrafi to wprost okazać.
Pokazuje, jakie postępy zrobił przez półtora roku, odkąd jest w domu. Cały czas mówi do niego jak do małego dziecka, pieszczotliwie i ciepło. Łaskocze syna w piętę, która zaraz zgina się w geście obronnym. Potem podciąga go wyżej łapiąc pod pachy, unosi górną część łóżka, a następnie łapie syna za ręce i podciąga go, a potem mówi z radością:
- Widzi pan, jak Mariuszek prosto trzyma głowę?! Może tak siedzieć i pół godziny…

Ale to wymagało wiele pracy. Sporo pomogła rehabilitantka Kinga Malec. Przychodziła do domu i nie tylko mozolnie przywracała Mariusza życiu, ale także służyła pani Zofii pomocą psychologiczną. Teraz, kiedy pani Kinga urodziła dziecko, matka Mariusza sama wykonuje ćwiczenia z synem. Nie jest to łatwe, ale nie wolno rezygnować, bo są postępy.
Mariusz jest żywiony za pomocą kroplówek, prosto do żołądka. Pani Zofia nauczyła go jednak jeść. Zaczęła od banana.
- Myję mu także ząbki - pokazuje niedawno kupioną szczoteczkę i pastę.

Trudne pierwsze miesiące

Gdy przypomni sobie początki, czasem aż ciarki przechodzą jej po plecach.
- Pierwsze miesiące to był horror - wspomina Zofia Szysz_kowska. - Musieliśmy się wszystkiego uczyć, wiele spraw trzeba było poustawiać od nowa. Ale to przecież nasz syn, my musimy walczyć o jego przetrwanie…
Mąż pani Zofii jest na emeryturze, pani Zofia pracuje, a więc synem zajmuje się intensywnie wczesnym rankiem i po piętnastej. On jest najważniejszy, wszystko inne może poczekać. Nie zawsze więc w domu jest obiad.

- Przez ten czas przekonaliśmy się, że o wiele rzeczy trzeba walczyć - mówi mąż pani Zofii. - Na każdym kroku stawiane są przeszkody.
Dopiero od niedawna mają pomoc pielęgniarki, Dorota Wojewódzka przychodzi kilka razy w tygodniu.
- Ta pomoc jest nieoceniona - mówi Zofia Szyszkowska. - To prawdziwa pielęgniarka z powołania. Bardzo jej chcę podziękować.

Wcześniej jednak w żaden sposób nie było sposobu, żeby załatwić tę usługę. Udało się dopiero po napisaniu skargi do_Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Pacjenta.
- Na szczęście, jest także sporo dobrych ludzi - mówi Zofia Szyszkowska. - To dzięki nim łatwiej się żyje. Pomogli nam finansowo moi przełożeni oraz koledzy z pracy. Pomaga mi w trudnych sytuacjach jedna z sąsiadek. Dużo wsparcia otrzymałam od dr Anny Jańczyk-Pękały ze szpitala. Bardzo miły jest dla nas dr Wojciech Krzyżanowski - wymienia.

Marzenia pani Zofii

Zofia Szyszkowska jest przekonana, że z czasem zakres umiejętności jej syna będzie coraz większy.
- Kiedy tylko pani Kinga wróci do pracy, znów będziemy go intensywniej rehabilitować - mówi. - Konieczna jest jednak także kilkutygodniowa rehabilitacja w specjalistycznym szpitalu, na przykład w Przasnyszu.

Szyszkowscy żyją skromnie, więc nie stać ich na płatne usługi, które mogłyby pomóc synowi. Mariusz ma rentę, ale po potrąceniu alimentów zostaje tylko nieco ponad 600 zł. Potrzeba więc pieniędzy.
W pokoju syna wisi ponadstuletni obraz i - zdaniem pani Zofii - ma on pewną wartość. Gdyby znalazł się chętny do zakupu, sprzedaliby go.

- Ten obraz pozostał po poprzednich właścicielach domu - mówi. - W 1946 roku moi rodzice kupili go od dziadków pani Zofii Kucówny, znanej aktorki, która też tu mieszkała. Rozmawiałam z nią o tym, kiedy jesienią zeszłego roku przyjechała do Ostrowi. Nawet mam jej dedykację dla Mariusza…
Pani Zofia pokazuje zdjęcie Mariusza, na odwrocie którego jest wpis znanej aktorki.

Co będzie dalej

Zofia Szyszkowska zdaje sobie sprawę, że będzie jej ubywało sił. Już teraz, po kilkunastu miesiącach opieki nad synem, nabawiła się choroby oka, co może skończyć się utratą wzroku. To efekt ciężkiej pracy przy pielęgnacji i rehabilitacji syna.
- Pogodziłam się z tym, co było - mówi. - Stało się i już się nie odstanie. Nie potępiam też synowej, która wybrała inaczej i nie chce odwiedzać męża. Ale on potrzebuje takich wizyt, to jest jak akumulator dla jego mózgu…

Kilka razy były u Mariusza jego dzieci. Ostatnim razem, gdy 7-letnia córka opowiadała przy nim, jak tatuś po pracy odpoczywał leżąc z rękami pod głową, po jego policzkach pociekły łzy.
Łzy z oczu pociekły Mariuszowi także w ostatnią wigilię Bożego Narodzenia, kiedy ojciec podszedł do niego, żeby przełamać się opłatkiem.
- On wszystko słyszy i rozumie - zapewnia pani Zofia. - To nasz kochany Mariuszek...
Rodzice Mariusza Szysz_kowskiego wierzą, że ich syn nadal będzie robił postępy. Pomagają mu w tym i modlą się o to.
- Żeby choć nauczył się siedzieć… - wzdycha ojciec.

PS. Już po naszej wizycie w domu państwa Szysz_kowskich, lekarz wypisał skierowanie na rehabilitację Mariusza w szpitalu w Przasnyszu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki