Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mama pod choinkę

possowski
"Najbardziej wyczekiwanym przez lata gwiazdkowym prezentem była moja prawdziwa mama. Teraz upragnionym prezentem jest moja siostra" - ten list do Mikołaja czytaliśmy w redakcji z wielkim wzruszeniem. Podpisała go dwudziestoczteroletnia Jolanta

Siedzimy z Jolą przy stole w jej wynajętym mieszkaniu na jednym z ostrołęckich osiedli. Przytulne mieszkanie, przytulna atmosfera. Jola z mężem przepraszają za poranny rozgardiasz, gdy pukam do nich niezapowiedziana późniejszym rankiem. Właśnie odprowadzili do przedszkola Kubusia. Skończyli śniadanie. W pośpiechu zbierają nakrycia ze stołu i pościel z łóżka.

- Bardzo piękny list pani do nas napisała - mówię w drzwiach. Mąż z dumą całuje Jolę. Po chwili rozmawiamy, oglądając ich ślubne fotografie. Najważniejsza na nich jest rodzina, odnaleziona po latach. Jolanta ma dwadzieścia cztery lata. I cały wór przeżyć.
Zbuntowana dwunastolatka
Trafiła do rodziny zastępczej gdy miała cztery lata. Nie pamięta tego fatalnego faktu. Mama Daniela, tata Henio to byli jej wspaniali rodzice. Do dwunastego roku życia czuła się kochaną, trochę rozpieszczoną jedynaczką. Wychowywała się w Naborowie, w jednej z podwarszawskich gmin.

Kiedy była w piątej klasie dzieci w szkole uprzejmie jej doniosły, że jest adoptowana. Przeżyła szok. Nie rozumiała, nie chciała wierzyć. Nie potrafiła wybaczyć rodzicom, że dowiedziała się prawdy od koleżanek.

- Ciężko wtedy było bardzo - wspomina Jolanta. - Straciłam zaufanie do mamy i taty. Miałam do nich żal, że mi nie powiedzieli. Że wszyscy wokół wiedzieli, a ja nie. Że dowiedziałam się przypadkiem. I spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Mama tłumaczyła mi, że bali się mnie stracić. Że nie jest łatwo ujawnić przed dzieckiem trudną prawdę. Czekali, aż dorosnę. Przez cały rok mocno się szamotaliśmy. Właściwie było strasznie. Ale rodzice starali się ze mną rozmawiać. Dużo rozmawialiśmy przez następne lata. Wciąż miałam żal, ale się uspokoiłam. Widziałam przecież, że okazywali mi jeszcze więcej miłości niż wcześniej, jakby chcieli mi zrekompensować ten zawód, tę krzywdę. Byli jeszcze bardziej czuli i naprawdę bardzo się starali. Nie mogłam ich krzywdzić za nie ich winę. Przecież dali mi wspaniały dom. Ale życie od dwunastego roku było już inne. Dla nich i dla mnie. Najgorsze były zawsze święta. Ciągle powtarzałam, że najpiękniejszym prezentem byłaby dla mnie ta prawdziwa mama. Choć mamę Danielę bardzo kochałam. Oboje ich.

Spadła z pierwszą gwiazdką
Jolanta nigdy nie zapomni tej wigilii w 2005 roku. Jak zwykle zasiadła z rodzicami do stołu. Tylko oni we troje. Przeważnie mieli takie kameralne wigilie. Jak zwykle stał dodatkowy talerzyk dla niespodziewanego gościa.

- Kolacja się nieco opóźniała. Mama była trochę niespokojna, tata też zachowywał się dziwnie. Jakoś odwlekali siadanie do stołu. Nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich kobieta. Wydała mi się wtedy stara. A przecież miała niespełna pięćdziesiąt lat. Musiała być zmęczona życiem. To mama, która cię urodziła - powiedziała moja mama Daniela. - Taty nie masz, bo zginął w wypadku samochodowym.

To był najwspanialszy w życiu mój prezent pod choinkę - Joli szklą się oczy ze wzruszenia.- Byłam bardzo wdzięczna przybranym rodzicom, którzy dali mi dom, miłość i drugą, wielką rodzinę.

Płakały z tą prawdziwą matką, Barbarą, cały wieczór. Okazało się, że mieszkała siedem kilometrów dalej, w tej samej gminie, w innej wsi. Cały czas była obok.

- Nie wiem, może ona mnie widywała jakoś, ja jej na pewno nie - zapewnia Jolanta. - Największym szokiem dla mnie było to, że mam ośmioro rodzeństwa. Po tej najważniejszej wigilii spotkałam się z prawdziwą rodziną podczas najbliższych świąt wielkanocnych. U biologicznej mamy. Byłam oszołomiona tłumem. Najstarszy brat, Mariusz, miał wtedy 23 lata. Marcin był dwa lata młodszy. Były też młodsze ode mnie siostry - Wiola, Kasia, mała Ewa, która dzisiaj ma dopiero osiemnaście lat. I dwa lata od niej starszy Zdzisio, który jest w ośrodku dla niepełnosprawnych. Urodził się z porażeniem mózgowym. Wiola i Kasia wychowały się w domu dziecka w Płońsku. Tam mieszkają, starają się usamodzielnić. Mama przy sobie zatrzymała trzech braci i Ewę.

Barbara, mama Jolanty, łatwego życia nie miała. Mąż alkoholik i dziecko prawie rok po roku. Kiedy Jolanta miała pięć lat, jej prawdziwy ojciec zginął w wypadku samochodowym.

Dowiedziała się tego dopiero w tę pamiętną wigilię, po latach.
- Nie winię mamy - mówi. - Że nas oddała. Na pewno chciała dobrze. Co mogła zrobić sama z taką gromadą dzieci? Mnie przy tym najbardziej się poszczęściło. Trafiłam do dobrych ludzi. Miałam dobre, pogodne dzieciństwo. Siostry w domu dziecka pewnie miały gorzej. Ale też starają się sobie w życiu radzić. Próbujemy dzisiaj utrzymywać kontakty.
Bawili się wszyscy już na weselu Jolanty. Jola pokazuje na zdjęciach: tu tańczy z tatą, przybranym, ale najukochańszym. Tutaj mama Daniela tańczy z Arturem, jej mężem. Tutaj biologiczna mama Jadzia składa jej życzenia. Tutaj przypina ślubny welon siostrze, Wioletce.

- Żeby też jej się poszczęściło, jak mnie z Arturem - życzy Jolanta. - Artur to moja podpora.
Z Arturem znają się od jedenastu lat. Jeszcze ze szkoły. Ona miała trzynaście lat, on piętnaście, kiedy się zaprzyjaźnili. A potem prowadzali przez wiele lat. On był z sąsiedniej wioski. Na poważnie zaczęło się na jakiejś dyskotece. Cztery lata temu był ślub, zaraz potem Kubuś.

Gdzie jest Fryda?
- Na czwarte urodziny Kubusia przyjechał do nas kto mógł z mojego odzyskanego rodzeństwa. Oprócz Frydy, dziewiętnastoletniej siostry, adoptowanej gdzieś do Szwecji.
Na urodzinach Kubusia nie było także przybranych rodziców, Danieli i Henryka. Zginęli dwa lata temu w wypadku samochodowym. Na drodze do Płocka w ich samochód uderzył tir.

- Jechali do lekarza. Tata był chory na kręgosłup. Zginęli na miejscu. Dla mnie był to drugi w życiu, tragiczny szok. Na szczęście miałam Artura. I Kubusia, którego oni tak bardzo kochali.

To pomogło mi się pozbierać - mówi ze wzruszeniem młoda kobieta.

Dodaje, że te wszystkie trudne doświadczenia wyzwalały z niej miłość.
- Do Artura, który jest wspaniałym mężem - mówi. - Ale przede wszystkim Kubuś jest najważniejszy. Nigdy, przenigdy bym go nie opuściła. Chcę, żeby miał zawsze piękne wigilie.
Teraz największym pragnieniem Jolanty jest odnalezienie siostry w Szwecji.

- Ona podobno próbowała odnaleźć mamę rok temu. Interesowała się tym nawet "Gazeta Wyborcza", miał być program telewizyjny, takie spotkanie odnalezionych na antenie. Dostałam jakieś mailowe namiary do Szwecji, pod którymi mogłam rzekomo skontaktować się z siostrą. Ale nagle wszystko ucichło. Osoba, z którą korespondowałam, niejaka Agnes, kazała uzbroić się w cierpliwość. Dziennikarka z "Gazety wyborczej" powiedziała, że nie może nam pomóc… A my sami jesteśmy bezradni. Największym moim marzeniem jest odnaleźć Frydę. Beatę. Tak ją podobno nazywaliśmy w domu. Może przyszła wigilia będzie kolejnym darem losu - wzrusza się znów Jolanta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki