Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dotykiem czyni cuda

possowski
- Nie jestem magikiem - mówi ojciec Teodor Knapczyk, franciszkanin z Krakowa, który prowadzi w ostrołęckim sanktuarium msze uzdrawiające. - To Bóg leczy przeze mnie. Po dotyku księdza chorzy padają nieprzytomni. Opowiedzieli nam, jak zostali uzdrowieni

Msze o uzdrowienie

Msze o uzdrowienie

Msze o uzdrowienia weszły do kalendarza liturgicznego kościoła wraz z odnową charyzmatyczną i odnową w Duchu Świętym. Uzdrowienie najczęściej kojarzono wyłącznie ze sferą fizyczną. Tymczasem obejmuje ono również sferę duchową i psychiczną. Nie istnieje jeden, powszechnie obowiązujący schemat poszczególnych etapów Eucharystii, chociaż, jak każda modlitwa wstawiennicza, zawiera pewne stałe elementy. Zawsze na początku kapłani odprawiają mszę świętą. Następnie odbywa się modlitwa wstawiennicza, a na koniec modlitwa indywidualna z nałożeniem rąk. To właśnie wtedy wierni dostępują spoczynku w Duchu Świętym. Często przy nałożeniu rąk przez modlącego się kapłana, człowiek nagle delikatnie osuwa się na podłogę. Trwa tak bez ruchu przez pewien nieokreślony czas. Jest świadomy tego, co się dzieje wokół niego, lecz nie "czuje" swego ciała. Pozostaje ono poza zasięgiem jego władania. Tłumaczy się, że odpoczynek w Duchu jest działaniem Bożej miłości. Człowiek, który go doznał otrzymuje od Stwórcy specjalne łaski.

Jedni przychodzą z ciekawości, innym towarzyszy głęboka wiara. Wszyscy jednak wiedzą, że w ostrołęckim sanktuarium dzieją się rzeczy niezwykłe. Ludzie upadają pod dotykiem rąk kapłana. Niektórzy twierdzą, że zostali uzdrowieni. Czy można mówić o cudach? Zdania są podzielone, jednak faktem jest, że msze uzdrawiające przyciągają tysiące ludzi. Kościół dosłownie pęka w szwach.

- Na pierwszą mszę poszłam z ciekawości - opowiada 65-letnia Maria Romańska. - Moja córka mnie namówiła. Parę lat temu u mojego wnuczka wykryto guza w mózgu. Lekarze dawali mu kilka miesięcy życia. Cała rodzina wpadła w rozpacz. Ale moja córka - Ania powiedziała, że się nie podda. Wsadziła synka w samochód i zaczęła z nim jeździć po kościołach i sanktuariach w całej Polsce. Nic się nie zmieniało. Powoli traciliśmy nadzieję - przyznaje smutno pani Maria. - W końcu pojechali do Częstochowy. Tam ksiądz podczas mszy uzdrawiającej wziął Karolka za rękę i zaprowadził pod ołtarz. Po cichu kazał mu się modlić najgorliwiej, jak tylko potrafi. Wie pani jak to 6-latek, co on tam umiał, najwyżej "Aniele Boży stróżu mój". I tak to powtarzał po cichutku, a ksiądz nałożył mu ręce na główkę i modlił się razem z nim. Malec nawet płakać zaczął. Kiedy kapłan skończył, uśmiechnął się do niego i powiedział: Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Za dwa miesiące po guzie nie było śladu.

Piorunujące wrażenie
- To nami naprawdę wstrząsnęło - włącza się do rozmowy pan Stanisław, mąż pani Marii. - Córka nam powiedziała, że w ostrołęckim sanktuarium także odbywają się msze uzdrawiające. Zaczęła nas namawiać, żebyśmy poszli, zobaczyli jak to wygląda. Na początku trochę się opierałem. Jestem wierzący, co niedzielę chodzę do kościoła, ale zastawiałem się czy powinienem iść na tę mszę. W końcu są ludzie, którym ta pomoc jest naprawdę potrzebna. Ja jestem już stary, swoje lata mam i wiadomo organizm już trochę kaprysi, ale całkiem dobrze sobie radzę.

- Tak czy inaczej - przerywa opowieść męża pani Maria. - W końcu doszliśmy do wniosku, że pójdziemy pomodlić się nie tylko za siebie, ale także za zdrowie całej rodziny. Pierwsza msza, w której wzięliśmy udział, zrobiła na nas piorunujące wrażenie. To było niesamowite. Teraz nie opuszczamy żadnej. Zauważyłam, że coraz więcej osób przychodzi do kościoła. Trzeba się tam zjawić przynajmniej godzinę wcześniej, żeby można było spokojnie znaleźć miejsca siedzące.

Także 4 listopada już o 16.30 wewnątrz kościoła nie zostało zbyt wiele miejsc siedzących. Ci sprytniejsi przynieśli ze sobą rozkładane krzesełka - częściej używane w celach turystycznych lub kuchenne taborety. Nikogo nie zdziwił także widok pana siedzącego na wędkarskim krzesełku pod ołtarzem. Uczestniczyłam w tym nabożeństwie po raz trzeci. Godzinę przed Eucharystią także w krużgankach siedziało mnóstwo ludzi. Udało mi się jednak znaleźć miejsce. W ciszy obserwowałam rzekę wiernych wlewającą się do kościoła wszystkimi wejściami. Nagle głównymi drzwiami wszedł mężczyzna z laską. Utykał. Nawet z daleka widać było, że każdy krok sprawiał mu trudność. Co chwila przystawał i rozglądał się dookoła. Większość ludzi go ignorowała, pewnie ciesząc się w duchu, że oni stać nie będą. W końcu podeszła do niego młoda dziewczyna, na oko 15-letnia. Wskazała mu miejsce, na którym siedziała. Mężczyzna posłał jej wdzięczny uśmiech i dokuśtykał do ławki. Kiedy usiadł, przesunął się możliwie jak najbliżej ściany. Poklepał dłonią ławkę i machnął do niej ręką zachęcająco. Dziewczyna ze śmiechem usiadła obok. Ciasno? Trudno. Inni parafianie poszli za jej przykładem. Nagle całe krużganki ożywiły się, ludzie przesuwali ławki tak, aby więcej osób mogło usiąść. Mimo to nie dla wszystkich miejsc siedzących starczyło.

Punktualnie o 18.00 rozpoczęła się msza. Ksiądz proboszcz o przewodnictwo w Eucharystii poprosił tradycyjnie już ojca Teodora Knapczyka, franciszkanina z Krakowa. Jest on znany ze swojej działalności w całej Polsce. Należy do grupy charyzmatycznej Odnowa w Duchu Świętym.

Bóg leczy przeze mnie
- Jak on potrafi pięknie mówić - szepnęła podczas kazania wygłaszanego przez ojca Teodora starsza pani siedząca obok mnie. Uśmiechnęłam się do niej tylko, ale po chwili zastanowienia w duchu przyznałam jej rację.
- Nie jestem magikiem - mówił franciszkanin. - To, co robimy, to nie magia. Nie mam żadnej mocy. To Bóg leczy przeze mnie. Prawdziwa siła pochodzi z miłości, wiary i modlitwy. Przygotujmy się na przyjście Pana Jezusa.
Ksiądz Teodor przeczytał świadectwo ostrołęczanina, który został uzdrowiony podczas mszy w sanktuarium. Bogdan cierpiał na alergię, jego organizm nie tolerował niektórych pokarmów. Minął już rok odkąd został uzdrowiony i jak sam napisał, może jeść wszystko, nie ma żadnych problemów ze zdrowiem.

Po godzinnej mszy kapłani wystawili Najświętszy Sakrament.
- Bracia i siostry pan Jezus jest z nami - powiedział ojciec Teodor.

Wszyscy uklękli. W kościele zapanowała absolutna cisza. Zakonnik po kolei wymieniał choroby i dolegliwości, na które cierpią zgromadzeni. Bóle głowy, problemy z kręgosłupem i stawami, choroby psychiczne i duchowe, nałogi, a także choroby narządów wewnętrznych, kończyn, choroby śmiertelne… Lista jest długa. Przy_drzwiach, w krużgankach stała kobieta, 30-40-letnia. Obok niej na wózku inwalidzkim siedziała mała dziewczynka, około 10 lat. Miała powykręcane nóżki. Nagle kobieta upadła na kolana i złapała dziewczynkę za rękę. Zaczęła płakać. Dziecko zdezorientowane patrzyło na matkę w popłochu. Dziewczynka położyła rękę na włosach matki i też zaczęła szlochać. Wszystkim łzy zakręciły się w oczach.

- Panie Boże pomóż mi, ulecz go - słyszę cichy szept po prawej stronie. Starsza pani siedząca obok mnie modliła się gorliwie, łkając co chwila.

Nieco dalej kobieta z chusteczką przy ustach klęczy i cicho powtarza: "Boże daj mi siłę. Spraw abym wytrzymała".
Po kilkudziesięciu minutach franciszkanin skończył wymieniać dolegliwości.

- Osoby które poczuły ciepło, mrowienie lub w jakiś inny sposób odczuły dotknięcie ducha świętego niech podejdą pod ołtarz - kontynuował ojciec Teodor, a następnie wymienił choroby i schorzenia, które zostały uzdrowione podczas modlitwy.

Ostatnią częścią mszy jest modlitwa z nałożeniem rąk. Ojciec Teodor, ksiądz proboszcz oraz ksiądz Artur wychodzą do wiernych. Kładą ręce na głowach ludzi i modlą się. Każdemu z nich towarzyszy dwóch mężczyzn, którzy mają podtrzymywać osoby, które omdleją.

Wierzę, że uleczył raka krtani
Po 15 minutach kapłani docierają także do krużganków. Drobna starsza pani przepycha mnie, muszę odsunąć się do tyłu. Tak bardzo zależy jej, aby to właśnie ojciec Teodor pomodlił się nad nią. Dopiero za kilka minut znowu mogę ponownie podejść do przejścia. Obok mnie stoją dwie kobiety, matka z córką. Franciszkanin podchodzi do nich i kładzie jedną rękę na głowie matki, drugą na głowie córki. Po kilku sekundach obydwie się przewracając, dostąpiły spoczynku w Duchu Świętym. Po drugiej stronie alejki ksiądz proboszcz także modli się za wiernych. Pod jego nogami leżą kolejni ludzie. Zakonnik uprzedzał, że do takiej sytuacji może dojść i zapewnił wszystkich, że tym ludziom nic złego się nie dzieje. Jednak bliscy osób, które leżą na podłodze, kucają obok nich, aby napierający tłum ludzi nie podeptał bezwładnych ciał.

- Na początku człowiek jest strasznie skołowany - opowiada 25-letnia Marta Napieralska, która dostąpiła spoczynku w Duchu Świętym. - Ocknęłam się i dłuższą chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Pamiętam tylko chwilę, w której ksiądz przykładał mi ręce do głowy. A potem się ocknęła z zawrotami głowy.

- To niesamowite uczucie - mówi 34-letnia Ewa Kaliszewska z Łomży. - Pamiętam tylko, że czułam się bardzo dobrze. Obojętne mi było, co się działo dookoła. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam twarz swojego męża i syna. Wtedy ogarnęło mnie poczucie, że wszystko się ułoży.

Katarzyna Laskowska cztery lata temu miała raka krtani. Lekarze usunęli jej go, kobieta miała nadzieję, że wygrała z chorobą. Niecały rok później okazało się, że ma przerzuty.

- Ta wiadomość załamała mnie bardziej niż wykrycie choroby - mówi. - Mój mąż nie pozwolił mi się poddać. Powiedział, że poradzimy sobie z tym. Przeszłam kolejną chemioterapię, ale tym razem nie pozostawiłam sobie złudzeń. Za każdym razem jak szłam na kontrolę do lekarza, to liczyłam się z tym, że mogę usłyszeć o kolejnych przerzutach. Minęło niespełna pół roku jak lekarz powiedział mi, że choroba wróciła. Od koleżanki dowiedziałam się o mszach uzdrawiających. Pomyślałam, czemu by nie spróbować, skoro medycyna jest bezradna. Pojechałam do Obór. Już za pierwszym razem po nałożeniu przez księdza rąk zemdlałam. Za dwa tygodnie miałam wizytę u lekarza. Ze zdziwieniem poinformował mnie, że najwyraźniej choroba się cofnęła. Nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam jeździć na msze regularnie. Cieszę się, że w naszym sanktuarium także są doprawiane. Jeszcze nie opuściłam żadnej.

- Wiem, że znajdzie się milion ludzi, którzy w to nie uwierzą - dodaje po chwili pani Kasia. - Ale ja naprawdę wierzę, że zostałam uzdrowiona. Rak sam z siebie nie odpuszcza. A wiara i modlitwa potrafią czynić cuda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki