Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dopadł nas jak wirus - zaatakował, osłabił i w końcu zniszczył.

Jarosław Sender
Tak Makowscy z Ostrołęki (nazwisko zmienione - red.) opisują przyjaciela rodziny. A właściwie byłego przyjaciela - Marcina (nazwisko znane redakcji). Krystyna Makowska i jej syn Piotr (imiona zmienione, boją się reakcji rodziny) są dzisiaj u kresu wytrzymałości. Mówią, że to była toksyczna przyjaźń. Zatruła im życie i opróżniła portfele. I przestrzegają naszych Czytelników. Bo każdego może to spotkać.

Luźna znajomość szybko

przerodziła się w przyjaźń

Życie czasem daje w kość. Pogrzeb, ciężka choroba, wypadek, utrata pracy, rozwód - chyba każdy, kto doświadczył choć jednego z tych dramatów wie, jak trudno się po nich pozbierać. Cierpiący człowiek szuka pomocnej dłoni. Potrzebuje przyjaciela, któremu może powierzyć skrywany głęboko ból. Czasami przyjacielem może stać się zupełnie obca osoba. Bo obdarza ciepłym słowem, bo umie pocieszyć, przytulić, bo rozumie. Tak właśnie w życiu Makowskich pojawił się Marcin P. Zimą 2008 roku.

- W domu była wtedy trudna sytuacja, miałem problemy rodzinne. Wybuchały kłótnie. Zżerały mnie nerwy, czasami wychodziłem przed blok na papierosa. I tak poznałem Marcina - opowiada 22-letni Piotr.

Poznał bliżej, bo na "cześć" znali się wcześniej. Mieszkają na jednym osiedlu. To znaczy Piotr wciąż tam mieszka, bo Marcin, kiedy się ożenił, wyprowadził się z rodzinnego domu. Ale często odwiedza rodziców.

- Zacząłem mu się zwierzać. Opowiedziałem o problemach z ojcem. Słuchał uważnie, od czasu do czasu coś poradził. Sprawiał wrażenie autentycznie zainteresowanego moimi problemami - wspomina 22-latek.

W ciągu kilku miesięcy luźna znajomość przerodziła się w przyjaźń. Paweł poznał Marcina ze swoją mamą, Krystyną. Zaimponował jej 29-letni obcy mężczyzna, który z takim zaangażowaniem wspierał jej syna. Bardzo tego wtedy potrzebowali. A Marcin był niemal na każde zawołanie. Po jakimś czasie zaczął z Piotrem rozmawiać o wierze. Piotr zaczął częściej sięgać po Pismo Święte, różaniec. Wyciszył się.

Kilka miesięcy temu rodzinie Makowskich zawalił się świat.

W sobotni ranek, 22 maja, Piotr wsiadł do opla kolegi - 30-letniego S. Jechali w stronę Kadzidła trasą krajową nr 53. W Zabrodziu, na prostym odcinku drogi, S. wyprzedzał kolumnę samochodów. Stracił panowanie nad kierownicą i opel uderzył w drzewo. Kierowca wyszedł z wypadku właściwie bez szwanku, Piotr odniósł bardzo poważne obrażenia. Miał obrzęk mózgu, krwiaka, obrażenia twarzoczaszki, złamaną rękę, nogę, miednicę, mostek, problemy z oddychaniem. Przez kilka dni utrzymywany był w stanie śpiączki farmakologicznej (pisaliśmy o tym w TO 22/2010). Trafił na oddział intensywnej opieki medycznej ostrołęckiego szpitala.

Marcin odwiedzał przyjaciela, ocierał łzy jego matce, starał się podnosić ją na duchu, zorganizował akcję oddawania krwi na rzecz Piotra. Był przy nich. Krystyna podkreślała wówczas, jak wiele mu zawdzięcza.

Piotr uciekł śmierci spod kosy. Latem zaczął żmudną rehabilitację. I wtedy pojawiły się problemy finansowe.

Pożyczył kasę

- Zwróciłam się do naszego przyjaciela Marcina, który był mi winien pieniądze. Duża kwotę - opowiada Teresa. - Pożyczył je pod koniec 2009 roku. Nie upominałam się wcześniej o zwrot, bo wiedziałam, że jego sytuacja finansowa jest nieciekawa, a my sobie jakoś radziliśmy. Ale i my popadliśmy w końcu w tarapaty.

W listopadzie 2009 roku Marcin poprosił Krystynę, żeby zaciągnęła kredyt i pożyczyła mu te pieniądze. Krystyna, która zdążyła już obdarzyć Marcina ogromnym zaufaniem, zrobiła o co prosił. Pożyczyła pieniądze w trzech bankach. Raty miał spłacać on. Już w marcu dotarły do niej pierwsze sygnały, że coś jest nie tak. Były zaległości w spłacie. Rozmawiała wtedy z Marcinem. Obiecał, że wszystko ureguluje. Potem Piotr miał wypadek. Kwestia zadłużenia zeszła na dalszy plan. Do momentu, gdy do drzwi Makowskich zaczęły pukać firmy windykacyjne. Znów skontaktowała się z Marcinem.
- Powiedział, że nie ma pieniędzy, ale obiecał, że je skombinuje od jakiejś ciotki - mówi Krystyna. Czekała tydzień, dwa, trzy… Marcin jakoś rzadziej dzwonił, kontakt się urywał. Wysyłali do siebie SMS-y. Piotr i Krystyna ponaglające, Marcin - wyjaśniające i z obietnicami rychłego zwrotu gotówki. Oto jeden z nich (od Marcina do Krystyny).

"Żadne moje słowa nie ulżą Twojej krzywdzie. Mogę co najwyżej powierzyć Panu Bogu. Już widzę Jego działanie - MAM BARDZO DUŻO ZAMÓWIEŃ. Wkrótce zakończę ten koszmar. I zadośćuczynię cierpieniu do jakiego się przysłużyłem… Bogu mogę dziękować za to, że mimo wszystkiego dajesz swoją Miłość".

Marcin twierdzi, że prowadzi inter¬netową firmę, która zajmuje się reklamą i PR. Pytałam go, na czym konkretnie polega ta działalność. Odpowiedział zdawkowo: tym, co robi, ma zajmować się zaledwie kilka osób w Polsce. I szybko zmienił temat.

Psychomanipulacje

Minął wrzesień, potem październik i listopad, a konto Makowskich wciąż był puste. W listopadzie Piotr znów był na rehabilitacji. Telefonował do mnie. Był w kiepskim stanie psychicznym. Siebie obarczał winą za całą tę sytuację.

- Gdybym nie poznał Marcina, nie zaufał mu, moja mama tak by dzisiaj nie cierpiała. Nie wiem, co teraz robić. Może powinienem ze sobą skończyć… - mówił.

Spotkaliśmy się, kiedy Piotr wrócił z turnusu. Opowiedział mi swoją historię. Zadzwoniłam do Marcina. Pojawił się w redakcji.

- To prawda, pożyczyłem od Krysi pieniądze - przyznał. - Popadłem w tarapaty. Zabrakło mi na trzy raty kredytu mieszkaniowego. Potrzebowałem doraźnej pomocy i Krysia mi jej udzieliła. A potem różnie bywało. Ale już jestem na dobrej drodze. Na 99 procent będę miał kasę w ciągu góra dwóch dni i spłacę ten dług - zadeklarował.

To było w połowie listopada. Dwa dni przekształciły się w cztery tygodnie. Krystyna nie może już dłużej czekać. Za chwilę jej dochodami może zainteresować się komornik. Dziś jest już winna bankom wraz z odsetkami równowartość fiata pandy…

- Kilkanaście dni temu Marcin tłumaczył, że jego ciotka ma pieniądze zamrożone na lokacie. Prosił, żeby jeszcze trochę poczekać - mówi roztrzęsiona. Jest przygnębiona. Załamana.

- Wciąż zastanawiam się, jak do tego wszystkiego mogło dojść - kobieta ma łzy w oczach, w dłoniach zaciska chusteczkę. - Jak mogłam tak zawierzyć obcemu człowiekowi. Dałam się omamić i wykorzystać. On perfidnie wykorzystał naszą słabość, dobroć i tragedię rodzinną. Wykorzystał to, że byliśmy w dołku. Włożył maskę przyjaciela. Z prośbą o pożyczkę zwrócił się również do mojej matki i brata. Na szczęście odmówili. Nie wiem, co teraz z nami będzie. Jestem w finansowym potrzasku.

- A ja mam wrażenie, że on się przy nas kręcił tylko po to, żeby zdobyć pieniądze - Piotr, wściekły i przybity, posądza byłego już przyjaciela o nieczyste intencje. Krystyna, wykształcona kobieta, co rusz podkreśla, że nie rozumie, jak to się stało, że dała się Marcinowi owinąć wokół palca.

- On chyba stosował jakieś psycho¬manipulacje - tłumaczy w końcu. Bardziej sobie niż mnie. - To straszne. Ale gdyby nie finansowe tarapaty, pewnie do dziś nie otworzyłyby nam się oczy.

Modlitwa zamiast kasy

4 grudnia Marcin, w obecności Piotra, napisał oświadczenie, że skorzystał z pomocy Krystyny "w formie pożyczki". Napisał również, że zobowiązań nie zdołał uregulować "z powodu bardzo ważnych przeciwności życiowych". Zaznaczył, że jego celem nie było "wykorzystanie dobroci pani…", a kłopoty, które wywołał stanowią dla niego "poważny dylemat moralny". Na końcu prosił o wybaczenie i zapewnił o "stałej, regularnej modlitwie".

W czwartek, 9 grudnia, przez cały dzień próbowałam się skontaktować z Marcinem. W końcu, o godz. 19.00 dostałam od niego SMS następującej treści: "Załatwiłem pieniądze dla… Czekam tylko na ich odmrożenie z lokaty cioci. Pisałem do… i informowałem ich o tym.". Poinformował, faktycznie. Tyle, że nie pierwsza to była obietnica. W czwartek wieczorem oboje pojawili się w redakcji. Postawili Marcinowi ultimatum - do 12 grudnia (już po oddaniu tego numeru TO do druku - red.) miał oddać pieniądze. Gdyby tego nie zrobił, następnego dnia Krystyna miała złożyć w sądzie pozew.

Na jednym z lokalnych portali internetowych znalazłam następujące ogłoszenie: "Witam. Mam dla wszystkich wiadomość bardzo ważną. Pożyczona została pewnej osobie duża suma pieniędzy i nie oddał już tak z rok czasu. Ta osoba to MP. (…) Uważajcie na tego człowieka. (…) Nie dajcie się nabrać na jego PSYCHOMANIPULACJE!"

Jego autorami nie są bohaterowie naszego tekstu. Czy to oznacza wierzchołek góry lodowej? Według ostrołęckiej policji, Marcin P. nie miał dotychczas kolizji z prawem. Jeżeli są jednak inne osoby, które znalazły się w takiej sytuacji jak bohaterowie tego artykułu, prosimy o kontakt z redakcją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki