Gdy się zbliżyli, ujrzałem, że jeńcy wyglądają na równie młodych i przestraszonych jak my. Służyli w elitarnej dywizji „Hermann Göring” i dobrowolnie ujawnili więcej informacji niż tylko nazwisko, stopień i numer służbowy. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się żal jednego Niemca. Sięgnąłem do kieszeni po owinięty chleb, odciąłem kawałek nożem i wręczyłem roztrzęsionemu przedstawicielowi „rasy panów”. Trząsł się zbyt mocno, aby móc się odezwać, ale kiwnął głową w podzięce za chwilę szczodrości. Jako że miałem na głowie czapkę Politechniki Warszawskiej, powstańcy najwyraźniej uznali, że można mi zaufać, i zapytali, co począć z jeńcami. – Naprawdę nie wiem, co powinniście zrobić – odparłem i wyjaśniłem, że mają przecież dowódców, których powinni pytać, ale moim zdaniem głupio byłoby trzymać jeńców, kiedy sami mamy braki żywności i innego zaopatrzenia – podkreśla autor. I dodaje: To po prostu nie było możliwe w praktyce. A jakiekolwiek maltretowanie jeńców oznaczałoby łamanie konwencji genewskich.
Budowa barykady
Postanowiliśmy później ze Stefanem zbudować barykadę na Marszałkowskiej. Zajęło nam to dwa dni nieprzerwanej pracy. Ledwo skończyliśmy, a niemiecki czołg przejechał przez barykadę i doszczętnie ją zniszczył. Tym sposobem nauczyliśmy się, z jakich materiałów stawiać barykady, aby działały, mianowicie z ustawionych pionowo bloków betonu. Później powiadomiono nas, że mamy pomóc w budowie barykady w Alejach Ujazdowskich. Zapytałem, dlaczego właśnie tam, i dowiedziałem się, że jeśli barykada stanie w tym miejscu, pozwoli nam obejść Niemców, zajść ich od tyłu i również od tyłu zaatakować ich czołgi. W drodze na barykadę zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy weszli w Aleje Ujazdowskie. Zostali natychmiast zastrzeleni. Z pomocą kilku przechodzących opodal młodych osób odciągnęliśmy zwłoki na tył budynku. Jeden z pomocników zapytał mnie, czy mogą zabrać portfele i powiadomić rodziny, co się stało. – Tak, jeśli będzie czas i sposobność – odpowiedziałem.
Tunel
Niemiecki ostrzał sprawił, że przejście przez jedną z głównych stołecznych ulic, Aleje Jerozolimskie, był praktycznie niemożliwy. Jan Rosiński doszedł do wniosku, że jedynym rozwiązaniem na bezpieczne przejście przez Aleje będzie wykopanie tuneli. – Po obserwacji ruchów niemieckich pojazdów i żołnierzy oraz zbadaniu miejsc na wejścia i wyjścia z tuneli wybrałem kamienicę, która stała frontem do Alej Jerozolimskich, oraz trasę kończącą się w parku za przeciwległym budynkiem. Park był dobrze ocieniony przez drzewa i krzewy, co mogłoby zapewnić jakąś ochronę wchodzącym i wychodzącym z tunelu. Udało mi się zwerbować dziesięciu mężczyzn siedzących bezczynnie w Szpitalu Maltańskim, ale niebędących pacjentami. Spędziwszy kolejne dwa tygodnie pod ziemią, pewnie żałowali, że nie byli pacjentami. Powiadomiłem przełożonych z AK o swoim projekcie, a oni przydzielili mi jeszcze kilku rekrutów, lecz ci okazali się mało energiczni. Niektórzy odpuścili już po kilku dniach – wspomina Rosiński. Pracowano, używając łopat, kilofów i taczek. Brakowało żywności dla robotników, którą zdobywano od wspierających powstańców mieszkańców stolicy. – Wchodzenie do budynku i opuszczanie go przez cały czas tej operacji było ryzykowne. Ładowaliśmy ziemię na płócienne płachty i wyciągaliśmy do wejścia do tunelu, tam ładowaliśmy ją na taczkę i wyrzucaliśmy w uliczce na tyłach. To właśnie problem, jaki sprawiało usuwanie ziemi, wymusił ograniczenie wymiarów tunelu, tak że można było jedynie czołgać się na czworaka. Kolejny problem stanowiło oświetlenie i wentylacja – mogliśmy mu zaradzić jedynie w niewielkiej mierze, wiercąc małe otwory dochodzące na powierzchnię. Mieliśmy jedną czy dwie latarki, ale trzeba ich było używać oszczędnie – snuje swoją opowieść autor. Największym problemem dla kopiących tunel były rury wodociągowe, kanalizacyjne i przewody gazowe. – Musieliśmy gdzieniegdzie podążać okrężną drogą, co skutkowało dalszymi opóźnieniami. Do tego Niemcy często strzelali na ulicy ponad nami. Najbardziej przerażający był łoskot czołgów strząsający ziemię sponad naszych głów. Na szczęście byliśmy na tyle głęboko, że „dach” wytrzymał. Nocami spaliśmy w piwnicy, zbyt wyczerpani na rozmowy. Smród wynikły z naszej pracy był niemal obezwładniający, ale nie mieliśmy jak się doprowadzić do porządku ani wykąpać, dopóki nie skończyliśmy. Przynajmniej mogliśmy korzystać z (jednej) ubikacji. Dwa tygodnie później i ponad sześćdziesiąt metrów dalej w końcu dokopaliśmy się do parku. Wylot na szczęście był w pobliżu krzaków, które pomagały go osłonić – podkreśla Rosiński. To on pierwszy sprawdził, czy da się przejść przez tunel. – Wyszedłem z niego po zmroku. Uciekając przed czołgiem stojącym na skraju parku, pędząc od drzewa do drzewa, ustanowiłem chyba rekord olimpijski w sprincie na sto metrów. Kolejno za mną podążyli inni, a niektórzy wyszli z budynku, w którym zaczęliśmy. Zameldowałem w AK o ukończeniu tunelu – dodaje Rosiński. Z tunelu korzystano do końca powstania.
Niemcy okradają Warszawę
Po upadku powstania Niemcy okradali stolicę z majątku i wywozili do III Rzeszy. – Przed szpitalem zaparkował niemiecki samochód sztabowy z sześcioma żołnierzami. Najstarszy stopniem oficer, pułkownik, przedstawił się cokolwiek formalnie i oświadczył, że szpital będzie całkowicie rozmontowany i przewieziony do Niemiec. Nie wiedział jeszcze dokąd, ale takie miał rozkazy do natychmiastowego wykonania. Wyglądało na to, że mu się spieszy, i okazało się, że naprawdę mu się spieszyło. Jasno stwierdził, iż ze wschodu nadciąga Armia Czerwona, więc trzeba się przenieść jak najszybciej. Nie wiem, czy inne szpitale w Warszawie również poddano takiemu procesowi oznaczającemu w praktyce ich zniszczenie, ale Niemcy realizowali politykę prowadzenia identycznych „ekstrakcji” wybranych fabryk od początku okupacji – opowiada powstaniec warszawski i podkreśla, że gubernatorowi Hansowi Frankowi rozkazano ogołocić Polskę z infrastruktury gospodarczej. – Cokolwiek stało u podstaw niemieckiego rozkazu, aby przejąć szpital, rozkaz ten postawił nas przed wyborem, od którego zależał dalszy bieg naszego życia: pozostać w Warszawie i stawić czoła Rosjanom, czy zostać jeńcami wojennymi w Niemczech. Dla mnie – i ostatecznie także dla Barbary [przyszłej żony autora] – oznaczało to nowe życie, ale życie z dala od naszej ojczystej Polski. Nie wstydziłem się łez, kiedy Niemcy opuszczali polską flagę przed szpitalem. Była to najstraszniejsza, najbardziej druzgocąca chwila w moim życiu – pisze z żalem Jan Rosiński. Po upadku powstania z przyszłą żoną Barbarą trafił do obozów jenieckich w Niemczech. Następnie przez Włochy i Anglię wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Jan Rosiński poświęcił się w nowej ojczyźnie pracy naukowej jako chemik i fizyk atmosfery – najpierw w Illinois Institute of Technology w Chicago, a od 1962 r. w National Center for Atmospheric Research w Boulder w Kolorado. Zmarł w Boulder 25 lutego 2012 roku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?