Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie przy barze

Mieczysław Bubrzycki
O ten bar ma pretensje Walentyna J.
O ten bar ma pretensje Walentyna J. Fot. M. Bubrzycki
Walentyna J. mieszka przez ścianę z barem. Kobieta i jej dwie córki mają już dość tego sąsiedztwa.

Interwencje na policji i w Urzędzie Miejskim w tej sprawie nie przyniosły efektu. Bar wynajmuje były burmistrz Makowa od byłego męża pani Walentyny.
Dom stoi na skraju Makowa, przy szosie na Przasnysz. Należy do Grzegorza J., który dostał go od swoich rodziców. Po ślubie zamieszkała w nim także jego druga żona Walentyna, która sprowadziła się tu z Pomorza. Poznali się przez biuro matrymonialne, oboje mieli za sobą pierwsze nieudane związki małżeńskie.
Drugi raz też się nie udał - po kilkunastu latach małżeństwa doszło do rozwodu. Teraz Walentyna J. z dwiema córkami (9- i 11-letnią) mieszka na piętrze budynku, a eks-mąż na parterze. Do każdego z mieszkań wchodzi się innymi drzwiami.
Część pomieszczeń na parterze Grzegorz J. wynajął na początku tego roku Lechowi M., byłemu burmistrzowi Makowa, który prowadzi w nich bar.

Walczę o spokój

- Mąż jest alkoholikiem - mówi pani Walentyna. - Protestowałam i protestuję przeciwko temu barowi, bo przy jego chorobie nie powinien mieć alkoholu na własnym podwórku. Ponadto lokal jest bardzo uciążliwy. Po dwudziestej pierwszej zaczyna się tu prawdziwy koszmar. To nie bar, tylko pijacka melina. Pijackie krzyki, wulgarne załatwianie się pod płotem to codzienność. Lokal formalnie czynny jest do dwudziestej drugiej, ale faktycznie otwarty jest do późnych godzin nocnych. Bardzo często z powodu zakłócania ciszy wzywam policję, czasami przyjeżdża nawet dwa razy w nocy. Moje dzieci nie mogą zasnąć z powodu hałasów. Tak dalej nie da się żyć.
- Jej chodzi tylko o to, żeby mnie zniszczyć - przekonuje Grzegorz J. - Jeśli ona tak się o mnie martwi, to dlaczego nie weźmie mnie do siebie? Sam pan widzi, jak mieszkam. Dlaczego dzieci są tak wyszkolone, że nie chcą ze mną rozmawiać?
- Według mnie bar prowadzony jest na wysokim poziomie - mówi Lech M. - Nie mam się czego wstydzić. Nigdy nie było tu żadnych awantur ani w barze, ani na podwórku, nigdy nie interweniowała policja. Jeśli kiedykolwiek tu przyjeżdża, to tylko na interwencję pani J., która moim zdaniem jest dziwną kobietą i ma jakieś obsesje. Zamykam lokal o dwudziestej drugiej, choć może się od czasu do czasu zdarzyć, że ostatni klient wyjdzie nieco później, zwłaszcza kiedy w telewizji jest transmisja meczu, bo mamy tu klub kibica. Wtedy jednak zamykamy bar i staramy się zachować ciszę.
Częste interwencje Walentyny J. na policji i w Urzędzie Miejskim przyniosły ten skutek, że - jak mówi - jej dzieci nie mogą wyjść na podwórko, bo są wyganiane przez właścicieli baru.
- To absurd - twierdzi właściciel baru. - Nie wiem skąd się biorą takie opinie. Dzieci mogą spokojnie chodzić po podwórku. Naprawdę nie chcę żadnego konfliktu z panią J., choć nie kryję, że nie rozmawiamy ze sobą.
- To ja jestem właścicielem domu i nikt dzieci z podwórka nie wygania - zapewnia ich ojciec Grzegorz J.

Polała się krew

Niedawno dzieci spuściły przypadkiem psa, który stoi uwięziony w podwórku.
- Doprowadziło to do konfliktu z właścicielami baru, a potem do scysji z byłym mężem - opowiada pani Walentyna. - On chwycił za nóż, a ja bojąc się najgorszego złapałam za ostrze. Przyjechała policja, która zabrała męża do aresztu.
- To było przez tego psa - wyjaśnia Grzegorz J. - Dziewczynki spuściły go, co mnie zdenerwowało, bo mógł przecież wybiec na ulicę, a sam pan widzi, jaki tu ruch. Fakt, że nie byłem wtedy trzeźwy, bo miałem trzy promile. Wszedłem do niej na górę i niewiele z tego pamiętam. O nożu jednak nie było mowy. Gdy przyjechała policja, byłem w barze.
W tej sprawie prowadzone było dochodzenie. Niedawno jednak do Walentyny J. nadeszło pismo z przasnyskiej prokuratury z postanowieniem o umorzeniu postępowania i pouczeniem, że może wystąpić w tej sprawie z oskarżeniem prywatnym.
Na Grzegorzu J. ciąży już wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata za znęcanie się nad żoną. Wyrok zapadł przed dwoma laty.
Na kilka pism skierowanych do ratusza w sprawie zakłócania porządku w barze pani Walentyna otrzymała w lutym odpowiedź, w której burmistrz Tadeusz Ciak napisał, że Urząd Miejski zbadał sprawę od strony prawnej i że nie ma podstaw do cofnięcia zezwolenia na sprzedaż alkoholu.
- Jeżeli wszystko jest zgodne z prawem, to dlaczego mam poczucie krzywdy? - pyta kobieta. - Zdaję sobie sprawę, że dom należy do byłego męża, ale przecież mieszkam wraz z dziećmi niemal za ścianą tego baru. Dlaczego nikt nie chce wczuć się w moje położenie?
Niedawno była osobiście u komendanta policji. Przy niej zatelefonował do dzielnicowego i polecił, żeby miał bar pod szczególną kontrolą.
- Czy z tego jednak coś wyniknie? - zastanawia się. - Wyniosłabym się stąd, ale przecież mam dzieci, które chodzą do szkoły. Starsza córka jest otoczona opieką psychologiczną. Z opinii psychologa wynika, że jest to bardzo zdolne dziecko, ale niestety zagubione i przestraszone z powodu sytuacji, w jakiej żyje.

Swój nie przeszkadzał?

Przez wiele lat w tym samym miejscu gdzie jest bar Lecha M. mieścił się bar prowadzony przez Walentynę J.
- To nie była tylko pijalnia piwa, jak obecnie, ale przede wszystkim punkt gastronomiczny - zapewnia kobieta. - Można było tu smacznie zjeść, zatrzymywali się u mnie turyści jadący na Mazury. Ponadto wcześnie zamykaliśmy, już o 21.00, a nawet jeszcze wcześniej.
- To niezupełnie tak - mówi Grzegorz J. - Zamykała późno, dzieci były małe i jakoś jej to wtedy nie przeszkadzało.

Burmistrz sprawdza kolegę

Po rozmowie z dziennikarzem TO Walentyna J. znów udała się do burmistrza i rozmawiała z nim osobiście. W parę dni po wizycie otrzymała pocztą odpis pisma burmistrza do komendanta policji z prośbą o szersze wyjaśnienie sprawy dwóch interwencji Walentyny J. na policji, z dnia 14 marca i 3 czerwca br.
- Jeśli okaże się, że policjanci stwierdzili w obu przypadkach zakłócenie porządku, będzie to podstawą do wszczęcia rozprawy administracyjnej w sprawie ewentualnego cofnięcia panu M. koncesji na piwo - mówi burmistrz Tadeusz Ciak, który jest także przewodniczącym Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
- Dlaczego w tym piśmie burmistrz wymienia tylko te dwie daty? - pyta Walentyna J. - Jedno z tych zgłoszeń dotyczyło akurat agresywnego zachowania byłego męża, więc na pewno nie będzie dwóch przypadków naruszenia porządku.
- Otrzymaliśmy kilka dni temu pismo od burmistrza, sprawdzamy właśnie tę sprawę i wkrótce odpiszemy, jakie były efekty naszych interwencji - mówi mł. insp. Marek Bronowicz, zastępca komendanta powiatowego policji w Makowie. - Chcę zapewnić, że policja jeździ na każdą interwencję i wszystkie one są zapisywane. W tej sprawie także policja reagowała na każdy sygnał.
Walentyna J. ma zupełnie odmienne zdanie na ten temat.
- Dlaczego nikt mnie nie słucha w tej sprawie? - pyta. - Ja wiem, że pan burmistrz jest kolegą właściciela baru, ale przecież mnie i moim dzieciom dzieje się krzywda.
- Nie ukrywam, że Lech M. to mój kolega, nie ukrywam też, że byłem kilka razy w tym barze - mówi Tadeusz Ciak. - To jednak nie ma i nie będzie mieć wpływu na moje decyzje. Ten konflikt ma podłoże rodzinne i to nie my powinniśmy go rozwiązywać. Zależy mi na tym, żeby sprawa została załatwiona polubownie.
Sprawa mogłaby rozwiązać się niebawem bez pośrednictwa urzędników, gdyby Grzegorz J. nie przedłużył z Lechem M. umowy najmu lokalu na bar, która wygaśnie w lutym 2004 r. Problem w tym, że Grzegorz J. jest bezrobotny i tak naprawdę żyje z czynszu. Gdy rozmawialiśmy z nim na ten temat, dyplomatycznie stwierdził, że w sprawie dalszych losów baru wszystko jest możliwe...
- Ten bar nie przynosi dużych zysków - mówi Lech M. - Nie potrafię w tej chwili powiedzieć, jakie będą jego dalsze losy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki