Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie na tirach

anek
Kierowcy, z którymi rozmawialiśmy, nie pozwolili się fotografować. Do zdjęcia w kabinie tira pozował nam więc pan Krzysztof Gałązka z ostrołęckiej firmy Targor Truck
Kierowcy, z którymi rozmawialiśmy, nie pozwolili się fotografować. Do zdjęcia w kabinie tira pozował nam więc pan Krzysztof Gałązka z ostrołęckiej firmy Targor Truck A. Wołosz
Z sennością walczą kawą, papierosami i red bullem. Kabina samochodu jest ich drugim domem. Przemierzają tysiące kilometrów, by zarobić dwa-trzy tysiące złotych. Kierowcy tirów opowiadają nam o marzeniach o domowym obiedzie, napadach i tirówkach, na które szkoda czasu i pieniędzy.

Z rodzinami widują się sporadycznie, w przerwach między wyjazdami w trasy, głównie te zagraniczne. Zawsze żegnani z niepokojem, większą część życia spędzają za kółkiem ogromnego samochodu. Ale choć praca kierowców tirów jest niebezpieczna i przeczy normalnemu rodzinnemu życiu, wielu mężczyzn decyduje się na nią, bo oznacza w miarę stałe i przyzwoite pieniądze. W Wyszkowie działa kilkanaście mniejszych i większych firm transportowych. W sezonie bywa problem ze znalezieniem kierowców z uprawnieniami do prowadzenia tirów. Coraz więcej młodych wyszkowian inwestuje w takie prawo jazdy wierząc, że zapewni im ono pracę i stałe pieniądze. Decydują się na życie ciągle w drodze i to niebezpiecznej, bo o pracę z w miarę przyzwoitymi zarobkami w Wyszkowie bardzo trudno, a i w Warszawie coraz trudniej. Jeszcze kilka lat temu trasa warszawska słynęła z napadów na tiry, szczególnie metodą "na policjanta". Odkąd policja schwytała szajkę gangsterów trudniących się napadami na tiry, zrobiło się tu zdecydowanie bezpieczniej. - W tym roku nie przypominam sobie żadnego napadu na tira na naszej części trasy, od Głuch do Dybek - mówi rzeczniczka wyszkowskiej policji Anna Jaworska. - W ubiegłym roku były, co najwyżej dwa. Nie wszędzie jest jednak bezpiecznie, zwłaszcza gdy kierowca wyjeżdża za wschodnią granicę Polski. Przed kilku laty w Rosji zaginął wyszkowski kierowca tira, Eugeniusz Kukwa. Po kilkunastu miesiącach żmudnych poszukiwań odnaleziono pod Moskwą jego zwłoki. Zamordowano go… dla transportu czekolady. Wyszkowscy kierowcy tirów twierdzą, że to nie jedyny tutejszy kierowca, który zginął w pracy. - To są ogromnie trudne sytuacje, zwłaszcza dla rodziny kierowcy - opowiada Henryk, wieloletni kierowca tirów. - Bo rodzina nie tylko jest w strachu i rozpaczy, ale musi jeszcze odpierać oskarżenia o to, że mąż czy ojciec prysnął gdzieś z wartościowym ładunkiem, albo dogadał się z bandytami i wystawił im ładunek. Może i były gdzieś takie przypadki, ale nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Miałem kiedyś taką sytuację, że samochód nawalił mi na Ukrainie. To było takie zadupie, że dwa dni czekałem na naprawę i nawet nie miałem jak skontaktować się szefem ani rodziną, bo mi się telefon zablokował. Wiem, co wtedy przeżyła moja rodzina. Kiedy stanąłem w drzwiach po tamtej trasie, żona zażądała, żebym zmienił pracę. "Tylko na jaką, kobito" zapytałem i po dwóch dniach jechałem już do Monachium. Henryk jeszcze w czasach Peerelu pracował jako zawodowy kierowca. Dziś zatrudniony jest w jednej z prywatnych wyszkowskich firm spedycyjnych. Woli rozmawiać anonimowo, bo nie wie, czy to, co myśli i mówi, spodobałoby się jego szefowi. - Nie u wszystkich szefów ta praca jest współmierna do oferowanych zarobków, chociaż szczerze mówiąc, nie narzekam. Nie chciałbym jednak, żeby któryś z moich synów musiał tak pracować - dodaje. Średnio kierowca tira zarabia w Wyszkowie od dwóch do czterech tysięcy złotych, w zależności od tego gdzie i ile jeździ. Rekordziści, których rodziny praktycznie nie widują, mogą podobno wyciągnąć nawet więcej.

Prowadź, święty Krzysztofie

Tygodniowo Henryk przejeżdża od trzech do pięciu tysięcy kilometrów. Jeździ i na Wschód, i na Zachód. Na wschodnich trasach można lepiej zarobić, bo nikt tam nie chce jeździć i szef lepiej płaci. Ale tam drogi kiepskie i bardzo niebezpiecznie. - Nie ma się gdzie zatrzymać, nie ma gdzie zjeść przyzwoicie po drodze. Raz się zatrzymałem w takiej knajpie, to potem co chwila musiałem stawać za potrzebą - śmieje się kierowca. W jego samochodowej kabinie nagie piękności powycinane z magazynów dla panów sąsiadują się świętym Krzysztofem, patronem kierowców. Kiedyś każda prawie tirowa kabina wylepiona była gołymi panienkami, dziś są rodzinne zdjęcia, maskotki, amulety. - Tak człowiek wiesza, żeby było na co przyjemnego popatrzeć, gdy żony nie ma blisko. Miałem jeszcze piękny różaniec, w Rzymie kupiony, ale córka sobie wzięła - mówi Henryk. - Taka kabina samochodu jest naszym drugim domem. To tu spędzamy większość swojego życia. Każdy urządza ją tak, żeby było mu w niej przyjemnie - dodaje Rafał, dwudziestodwuletni kierowca tira. Tygodniowo przejeżdża cztery tysiące kilometrów, jeżdżąc głównie na Zachód. Pracuje na tirach od dwóch lat. W jego kabinie nie ma gołych panienek, są za to maskotki. I coś na szczęście. - Trzeba się przyzwyczaić i oswoić z takim małym gospodarstwem, nauczyć dbać o porządek, kłaść rzeczy na miejsce, gotować itd. - śmieje się Rafał. Najlepszym przyjacielem kierowców tirów jest radio. Darek dokładnie zna głosy wszystkich prezenterów i szczegółowy program radia RMF FM. W kabinie jego auta króluje zdjęcie trójki dzieci, a na lusterku zawieszona połyskuje płyta kompaktowa. Pod pośladkami poduszka, ta sama od siedmiu lat - odkąd Darek rozpoczął pracę na tirach. - Na początku jeździłem po Polsce, ale okazało się, że na zagranicznych trasach można zarobić znacznie lepiej. Gdy pierwszy raz jechałem za granicę, do Niemiec, byłem przerażony, jak sobie poradzę na obcych trasach, bez języka itd. Ale poradziłem sobie. My, kierowcy tirów, to jesteśmy tacy poligloci, w każdym języku znamy kilka podstawowych zwrotów, ot, tyle, żeby się porozumieć - śmieje się Darek. Drugi przyjaciel tirowca to telefon komórkowy. Mówią o nim - wynalazek wszech czasów. Daje poczucie bezpieczeństwa i możliwość skontaktowania się w każdej chwili z rodziną, do której się tęskni i która martwi się o ojca i męża za kółkiem. - Jeszcze kilka lat temu, gdy komórki były luksusem, gdy wyjeżdżałem w trasę, umawiałem się z żoną na telefony z różnych punktów na trasie, ale czasem bywało, że strach się było zatrzymać, żeby zadzwonić, więc nie stawałem, a ona tam nie spała nocami. Teraz też nie śpi, ale gdy się bardzo denerwuje, w każdej chwili może zadzwonić. Nie żal mi na rachunki - zapewnia Darek.

Mandaty, picie i sen

Zmorą kierowców tirów są mandaty. Jeśli mandat nakładany jest za złamanie zasad ruchu drogowego, płaci go sam kierowca, jeśli zaś chodzi o stan techniczny auta - różnie, w zależności, czy to wynika z zaniedbania kierowcy, czy właściciela firmy. Polscy kierowcy przyzwyczajeni są do nagminnego łamania przepisów drogowych, szczególnie przekraczania prędkości. Tymczasem w krajach Unii Europejskiej może się to skończyć mandatem dochodzącym do kilku tysięcy złotych. - Jeden z kolegów w ten sposób stracił trzymiesięczną pensję - opowiada Rafał. - Może dlatego za granicą niektórzy jeżdżą znacznie bardziej przepisowo. Obowiązek montowania tachografów uregulował pracę tirowców, choć nadal niektórzy szachrują, jak mogą, przejechanymi godzinami. - Po dziewięciu przejechanych godzinach dziewięć, dwanaście śpię. Najgorzej jest jednak wtedy, gdy trzeba wyjechać w nocy, a potem spać w dzień, człowiek jest zupełnie rozbity. Bardzo trudno walczyć z sennością - sięga się wtedy po kawę, red bulla, papierosy - opowiada Rafał. - Ja na tirach się nauczyłem pić kawę, kiedyś w ogóle nie uważałem kawy, a teraz, to co kilka godzin potrafię zajeżdżać do Mc Donalda po kawę. Tam mają najlepszą - dodaje pan Henryk. Tirowcy rzadko piją alkohol. Jak sami twierdzą, abstynencja jest koniecznością, gdy chce się być dyspozycyjnym i dostawać zlecenia na atrakcyjne trasy. - To może zbyt drogo kosztować, być złapanym na dwóch gazach - tłumaczy Rafał. - Zarówno finansowo, jak i jeśli chodzi o inne konsekwencje. Nas obowiązuje norma zero. Gdy jest się albo w drodze, albo w przygotowaniach do drogi, nie można sobie pozwolić na alkohol. Utrata prawa jazdy oznacza utratę pracy, a nas na to nie stać. Zrobienie prawa jazdy na tiry to kilka tysięcy złotych. Zresztą, gdy się siedzi za kierownicą takiego samochodu, trzeba mieć świadomość, że w starciu z nim mniejsze auto nie ma szans. - Kiedyś miałem zasadę, że w samochodzie nie palę - zapewnia Darek. - Ale jak zacząłem jeździć na tirach, okazało się, że więcej jak pół życia jestem w samochodzie, to wypadałoby mi rzucić palenie. Na razie nie mogę nie palić. Papierosa zapalam, gdy czuję, że chce mi się spać. Albo otwieram okno, żeby wiatr powiał. Albo staję gdzieś na parkingu i trochę się rozruszam. Gdy już zupełnie powieki mi opadają, kładę się i śpię. Życie mi miłe, mam dla kogo żyć.

Tirówki

Tirowcy są bardzo zgodni - najlepsze drogi są na Zachodzie, szczególnie w Anglii i Niemczech. W tych krajach także jest bardzo uprzejma i pomocna policja. Niezbyt przyjemni są policjanci we Włoszech i Polsce. We Włoszech za to stoją najładniejsze tirówki. Przydrożne prostytutki, które właśnie od kierowców tirów, swoich ponoć największych amatorów, zyskały nazwę, oznaczają dziś dla nich jednak przede wszystkim niebezpieczeństwo. - Szkoda na nie czasu i pieniędzy - mówi Darek. Po drugie, strach się na taką zatrzymać, żeby nie stała na wabia i żeby za nią nie wyleciała z krzaków banda kolesiów, co kierowcę gołego do drzewa przywiąże i zwieje z towarem. Teraz te "hify" i syfy. Nie wiadomo, co by człowiek mógł do domu przywlec. Inna sprawa, że mnie nie pociągają takie przydrożne, co każdemu za pieniądze dadzą, co zechce - dodaje zapewniając, że woli namiętność z żoną. Także Henryk nie korzysta z usług panienek. Koledzy śmieją się, że ze skąpstwa, on jednak mówi o żonie, której ufa i która ufa jemu. - Kawaler, to co innego, niech tam się zatrzyma - mówi Henryk. - Chociaż ja nawet jakbym młody i kawaler był, to nie lubię płacić za coś, co przecież można mieć za darmo. Jak tak się jedzie, to się spojrzy, gdy taka panienka przy drodze stoi. Niektóre to młodziutkie dziewczyny. - Do nas przyjeżdżają panienki ze Wschodu, nasze jeżdżą się puszczać na Zachód. Spotkałem kiedyś na stacji benzynowej w Niemczech dwie ładne dziewczyny - opowiada Darek. - Jadłem coś w barze, gdy usłyszałem, jak ktoś mówi po polsku. Coś tam do nich zagadnąłem. Zaczęliśmy rozmawiać, jak to rodak z rodakiem. One były studentkami, przyjechały popracować w Niemczech przez wakacje. Były przydrożnymi prostytutkami. Twierdziły, że tak szybko zarobią trochę pieniędzy, żeby się ustawić, wrócą do Polski i nikt nie będzie wiedział, co tu robiły.

Rodzina na zdjęciu

Rafał jest jeszcze kawalerem. Dziewczynom, z którymi się spotykał, przeszkadzała jego praca. One chciały pójść na dyskotekę, do kina, a on musiał ruszać w trasę. Rafał wie, że kierowca tira nie ma szans na normalną rodzinę. - Gdy założę rodzinę, a szczególnie gdy urodzi mi się dziecko, zrezygnuję z tej pracy, bo nie chcę być ojcem cztery czy sześć razy w miesiącu - mówi Rafał. Jego mama, choć przywykła już do pracy syna, zawsze niespokojna wyprawia go w drogę, ze słoikami pełnymi gołąbków, domowego bigosu, kanapkami. Potem kilkakrotnie w podróży dzwoni na komórkę, żeby upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Podobnie jak żona Darka. - Wiem, że moim dzieciom brakuje ojca, i teraz, gdy synowie dorastają, widać to szczególnie - mówi Darek. - Ale taką mam pracę. Wprawdzie staram się, gdy jestem w domu, poświęcać dzieciom jak najwięcej czasu, ale to tylko wyrywane chwile. Na co dzień żona zostaje sama ze wszystkimi obowiązkami, ja zarabiam pieniądze. Moje najmłodsze dziecko, córeczka, urodziło się, gdy byłem w Belgii. Miałem z żoną rodzić, pierwszy raz, bo jak się chłopcy rodzili, jeszcze nie było rodzinnych porodów, ale nie zdążyłem. Większość kierowców czuje czasami, że przez te ciągłe nieobecności oddalają się z rodziną od siebie i zaczynają żyć własnym życiem. Toteż coraz częściej przychodzą myśli o zmianie pracy. - Zaczynam u siebie obserwować niedobre objawy, że już nie potrafię normalnie spędzić z rodziną kilku dni, wszystko mi przeszkadza. Zły jestem na siebie, że mam słaby kontakt z dziećmi. A i żonie coś się od życia należy. Z drugiej strony, ja to przecież robię dla nich, żeby żyli na przyzwoitym poziomie - wzrusza ramionami Dariusz. - Choć jeżdżę już prawie trzydzieści lat, żona zawsze wyprawia mnie w trasę. Czy jadę w dzień, czy w nocy, poklepie mnie po ramieniu i mówi: "pamiętaj, masz do mnie wrócić". Przyzwyczaiła się już do tęsknoty i niepokoju, chociaż jak w nocy telefon dzwoni, zawsze leci przerażona, że to mi coś się stało - wyjawia pan Henio. Marząc o domowym obiedzie ugotowanym przez żonę, żywią się kanapkami, fast foodami, a niektórzy uczą się gotowania - co wielu całkiem nieźle się udaje. Rafał jest podobno mistrzem w przyrządzaniu spaghetti. - Niestety, nasza praca to wrzody żołądka, tycie, kłopoty z kręgosłupem, problemy z sercem, bo to przecież ciągły stres i brak ruchu. A papierosy, kawa i red bull robią swoje. Jeden z naszych kolegów już od kilku miesięcy walczy z rakiem płuc - mówi Rafał.

Bejsbol za siedzeniem

Każdy z nich ma w kabinie oprócz maskotek coś jeszcze - metalową rurkę, kij, gaz czy jakąkolwiek inną broń przed ewentualnym napastnikiem. Choć może na nic się nie przydać, gdy zaatakują zawodowi bandyci, z rurką pod siedzeniem każdy z nich czuje się bezpieczniej, zwłaszcza gdy wiezie ładunek wart miliony. - Dwukrotnie mnie okradziono, spuszczając benzynę z baku, gdy spałem na parkingu - opowiada Rafał. - Kiedyś, pamiętam, było to przed Wigilią. Wracałem z Niemiec - wspomina Darek. - Za przejściem granicznym wsiadło mi na ogon jakieś bmw. Jechali za mną pół godziny. Wypaliłem chyba z paczkę papierosów. Gdy zobaczyłem radiowóz policyjny, czułem, jakbym się na nowo narodził. W życiu tak się nie cieszyłem. Wtedy dopiero zrozumiałem, w jakim niebezpieczeństwie cały czas jestem. I że jestem zupełnie bezbronny wobec bandytów. - Każdy z nas stara się po prostu nie myśleć o tych, którzy nie wrócili, którym coś się stało. Bo gdyby tak rozważać, żaden nie wsiadłby za kierownicę - dodaje Henryk. Zatrzymują się tylko na dużych, oświetlonych parkingach, najlepiej sobie znanych. Starają się przekazywać sobie wzajemnie informacje o niebezpiecznych miejscach. - Ale nigdy nie śpię w samochodzie spokojnie, to taka drzemka, czuwanie, a nie sen. Ta praca to ciągły stres i nerwy - Henryk zapala kolejnego papierosa. Jednego z jego kolegów napadnięto kiedyś pod litewską granicą. Uszedł z życiem, ale do pracy już nie wrócił. Niebezpieczni są także pasażerowie na gapę. Bywają chętni to tego, żeby na dachu tira przejechać przez granicę na przykład do upragnionej Anglii. - Przecinają plandekę, wskakują na dach, różne mają sposoby. Tymczasem na rentgenie wszystko widać - mówi Rafał o granicznych kontrolach i prześwietlaniu wnętrz i ładunku aut. Kierowcy tirów nie mają szans na normalne życie rodzinne, ale decydują się na rozłąki i niebezpieczeństwa, bo o pracę z przyzwoitymi zarobkami w Wyszkowie bardzo trudno. Młodych ludzi ta praca pociąga, bo jest ciekawa i w miarę popłatna. Rafał zwiedził swoim tirem całą Europę. Robi zdjęcia, przywozi bliskim pamiątki, zawsze stara się znaleźć choć chwilę, by zobaczyć coś ciekawego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki