Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmarła Pani Czesia. Była więźniarką obozów koncentracyjnych

Andrzej Mierzwiński
Andrzej Mierzwiński
W Jelonkach odbyły się uroczystości pogrzebowe Czesławy Chmielewskiej z Sulęcina Włościańskiego, więźniarki niemieckich obozów koncentracyjnych.

Pani Czesia zmarła w wieku 95 lat. Przed śmiercią poprosiła najbliższych, aby włożyli do trumny jej więźniarską chustkę z nadrukowaną literą „P”. I to było jej ostatnie życzenie.

- Dziękujemy za jej życie, jej trud, jej poświęcenie, jej ofiarność i jej świadectwo - mówił podczas mszy żałobnej jelonkowski proboszcz ks. Daniel Gliński, w chwytającej za serce homilii. - Była dobrą chrześcijanką. Mimo strasznych cierpień zachowała swoją ludzką i chrześcijańską godność. Był to człowiek z zasadami, o wielkim sercu, człowiek, który miał Boga w sercu i pozostał Mu wierny aż do swojej śmierci.

Czesława Chmielewska urodziła się 1 grudnia 1921 r. w Sulęcinie Włościańskim jako jedno z trojga dzieci Piotra i Aleksandry Litwów. Przez 18 lat nic nie wskazywało, że jej życie będzie tak burzliwe, pełne dramatów i niebezpieczeństw. Po niemiecko-sowieckiej agresji na Polskę, Sulęcin znalazł się na samej granicy między III Rzeszą, a ZSRR. Niedawni jeszcze sąsiedzi często jednak przekraczali nielegalnie graniczny kordon w celach handlowych.

Wiosną 1941 roku dwudziestoletnia Czesia wraz z koleżankami również wyruszyła za granicę za handlem, ale zostały aresztowane przez niemiecką straż graniczną. Po śledztwie połączonym z biciem i torturami w ostrowskim „Czerwoniaku”, wysłano je na Pawiak, a stamtąd do obozu w Majdanku. Tam dostała numer obozowy 20944, który na cztery lata zastąpił jej nazwisko. Tam też poznała, co to jest kacet – obóz koncentracyjny. Codziennie była świadkiem nieludzkiego okrucieństwa i śmierci, o którą niejednokrotnie sama się ocierała. Codziennym towarzyszem więźniów był też przerażający głód. Ludzie jedli wszystko: zielsko, chwasty i w obozie nie uchowało się najmniejsze ździebełko trawy.

Z Majdanka przewieziono ją w roku 1943 do karnego obozu kobiecego w Ravensbrück. Pracowała w zakładach zbrojeniowych, gdzie przy produkcji granatów nabawiła się wrzodów na całym ciele, a następnie przeniesiono ją do szwalni. Tam zobaczyła prawdziwą okropność. Jedna z współwięźniarek urodziła dziecko, które ukrywano przed Niemcami. Jednak pies wartownika je odnalazł i na oczach matki rozszarpał, a matkę zastrzelono. Niejednokrotnie była katowana, trafiła też do obozowego karceru. Nie wiadomo jakby się to skończyło, gdyby w jej obronie nie stanął Niemiec nadzorujący pracę szwaczek. Kiedyś ciężko zachorowała i już wrzucono ją do obozowej trupiarni, aby tam zmarła. Nadludzkim wysiłkiem wydostała się jednak z pełnej trupów piwnicy i wróciła do świata żywych.

W obliczu nadciągającej Armii Radzieckiej obóz został ewakuowany. Więźniowie szli pieszo, gęsto znacząc trupami drogę. Na jednym z noclegów niemieccy strażnicy zapędzili do stodoły grupę, w której szła Czesława Litwa i starannie zamknęli wierzeje. Wówczas - po raz kolejny - Opatrzność zesłała ratunek w postaci Niemca, który już raz uratował ją od niechybnej śmierci. Teraz wyciągnął ją oraz jeszcze jedną więźniarkę - Apolonię (Kazię) Kordyszewską z Bieli, dał im płachty, aby przykryły obozowe pasiaki i kazał uciekać. Gdy dobiegły do lasu i ukryły się pod gałęziami, nocne niebo za nimi rozjaśniła łuna płonącej stodoły.

Więcej przeczytasz w najnowszym papierowym wydaniu TO.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki