Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnie, które wstrząsnęły powiatem wyszkowskim

Robert Majkowski
sxc.hu
Roman G. metalowym prętem roztrzaskał głowy swojej babci i wujka. Jan B. rok temu w Komorowie, zamordował siekierą kolegę

- Jestem świadomy, że czasu nie cofnę, ale proszę sąd o szansę - mówił w ostatnim słowie podczas swojego procesu 27-letni Roman G. z Gaju w gminie Zabrodzie. Ostatnia rozprawa miała miejsce w minioną środę przed Sądem Okręgowym w Ostrołęce.

Choć nie wyraził tego wprost, jasne jest, że tą szansą, którą miał na myśli jest wyrok 25 lat więzienia. Niemal równo rok temu Roman G. popełnił straszliwą zbrodnię. Proces już się zakończył - sąd ogłosi wyrok w tym tygodniu (napiszemy o nim w kolejnym wydaniu GW) - nie ma jednak wątpliwości, że w grę wchodzą tylko dwa wymiary kary - 25 lat lub dożywocie, którego żądał prokurator.

Zabił, dom zamknął, a klucz wyrzucił

8 lutego ubiegłego roku mieszkaniec Gaju powiadomił policję o znalezieniu w ich własnym domu ciał 80-letniej kobiety i jej 42-letniego syna. Znalazł ich brat i syn ofiar, mieszkający w tym samym gospodarstwie, ale w odrębnym budynku. W kolejnym budynku tego samego obejścia mieszkał z rodziną, żoną i córką, Roman G. - jego żona jest wnuczką i bratanicą ofiar. A jej mąż okazał się ich katem!

Jak przyznał potem przed sądem Roman G. trzy dni przed odkryciem zwłok przyszedł do swoich ofiar prosić o przedłużenie spłaty drobnego długu - chodziło o 300 zł, które był winien "babci", bo tak mówił o jednej ze swoich ofiar. Starsza pani często pożyczała kilkusetzłotowe kwoty mężowi swojej wnuczki. Pracował on w jednej z firm ochroniarskich w Warszawie, de facto jako stróż na budowach.

Kiedy tym razem kobieta stanowczo zażądała zwrotu pieniędzy w Romana G. coś wstąpiło. Metalowym prętem, z którym przyszedł do domu swoich ofiar zabił starszą kobietę i jej syna. Był niezwykle brutalny, z ustaleń sądu wynika, że zadał każdej z ofiar kilkanaście uderzeń. Zginęli na miejscu. Roman G. spokojnie zamknął ich dom i klucz od mieszkania wyrzucił do pobliskiej rzeczki. Z domu swoich ofiar zabrał ich oszczędności - na pewno ponad 9300 złotych - bo tyle znaleziono przy nim podczas zatrzymania, już kilkanaście godzin po tym jak odnaleziono zmasakrowane zwłoki. Roman G. był wtedy w pracy, na terenie budowy w Warszawie.

Na ostatniej rozprawie zeznawał ostatni ze świadków w tej sprawie - policjant, który dokonał zatrzymania.

- Oskarżony był bardzo zdenerwowany, ale nie był agresywny. Znaleźliśmy przy nim pieniądze - opowiadał. Nie mógł sobie przypomnieć, czy zatrzymywany mówił już w chwili zatrzymania o okolicznościach zbrodni.

Sąd przeczytał zeznania tego samego świadka złożone w śledztwie, z których wynikało, że tuż Roman G. po zatrzymaniu, spytany przez policjantów, czy wie dlaczego jest zatrzymany, opowiedział im o zbrodni. Miał powiedzieć, że był winien babci 300 złotych, poszedł do niej negocjować spłatę długu, ale kiedy się to nie udało, uderzył prętem, najpierw wujka, potem babcię.

- Potwierdzam te zeznania - powiedział świadek.

Prokurator wnosił o dożywocie

Formalnie Roman G. od razu przyznał się do winy. W swoich pierwszych wyjaśnieniach powiedział też, że zbrodni dokonał razem ze szwagrem, który miał go do niej namówić.
Szwagier Romana G. także został zatrzymany, ale szybko okazało się, że jego udział w morderstwie to wymysł oskarżonego. Miał żelazne alibi - był w tym czasie w pracy. Potem zresztą sam oskarżony wycofał się z tej wersji.

Prokurator wygłaszająca mowę końcową w tym procesie uznała, że to kolejna okoliczność obciążająca oskarżonego.

- Na jego charakter i postawę która zasługuje na szczególne potępienie wskazuje próba obrony jakiej podjął się na początku. Nie tylko zabił dwie niewinne osoby dla 9 tysięcy złotych, ale potem oskarżył jeszcze zupełnie niewinną osobę próbując w ten sposób rozłożyć odpowiedzialność - mówiła pani prokurator.

Wskazywała także, że oskarżony świadomie planował zbrodnię. Ma na to wskazywać fakt, że wcześniej "zaopatrzył się" w metalowy pręt, którym roztrzaskał głowy, bliskich przecież sobie, osób.

- Oskarżony, jak sam przyznał, znalazł ten pręt przy przystanku i przyniósł ze sobą. Po co miałby to zrobić, jeśli nie dla zrealizowania zamiaru zbrodni, który już powziął? - pytała retorycznie pani prokurator.

I wnosiła o skazanie Romana G. na dożywotnie pozbawienie wolności.
- Zgodzić się należy z urzędem prokuratorskim, że w tej sprawie wina oskarżonego nie budzi wątpliwości. Nie budzą wątpliwości także okoliczności popełnienia tego czynu i zgodzić się też należy, że były one wyjątkowo drastyczne - zaczął z kolei swoją mowę końcową mecenas Stanisław Podmostko.

- Jeśli są tu wątpliwości, to dotyczą one motywu zbrodni. Urząd prokuratorski twierdzi, że już je poznał i że były one wyjątkowo niskie. Ja tych motywów nie znam. Bo nie sposób zrozumieć, dlaczego ktoś kto zachowuje się cały czas normalnie, nienagannie, przyzwoicie, nagle, w sytuacji długu sięgającego 300 zł decyduje się zabić dwie osoby. Tak więc motywy są nieznane. A jeśli ich poszukujemy, a musimy ich przecież poszukać, musimy się odwołać do jego osobowości. Biegli się wypowiedzieli w tej kwestii uznajac, że jest to osobowość nieprawidłowa. Ale to nie oskarżony budował tę osobowość - to społeczeństwo, środowisko tak go ukształtowało. Czy teraz mamy pozostawić go w sytuacji bez jakichkolwiek szans, bez nadziei? Wyrok dożywocia oznacza, że nigdy nie opuści murów więzienia. Proszę sąd o wymierzenie kary, niech to będzie kara surowa, ale niech będzie to jednocześnie kara terminowa - zakończył mecenas Podmostko.

Czasu nie cofnę, ale proszę o szansę

Słowa obrońcy o "normalnym, przyzwoitym i nienagannym" zachowaniu Romana G. w obliczu straszliwej zbrodni jakiej się dopuścił, mogą szokować, ale taki rzeczywiście obraz wyłaniał się z procesu. Według świadków morderca był zwykłym młodym mężczyzną, nie przejawiał agresji, nie nadużywał alkoholu, miał rodzinę. Jako kuriozum można przytoczyć jedynie zeznania jednego ze świadków (kuzyna sprawcy i ofiar jednocześnie), który powiedział przed sądem, że oskarżony był "dziwny", co jego zdaniem miało się przejawiać w… lekturze "tych książek". Dopytywany przez sąd, o jakie książki chodzi, odpowiedział" "Te Harry Pottery".

Roman G. nie sprawia wrażenia mordercy. Raczej drobny, wygłaszając ostatnie słowo, był wyraźnie zdenerwowany, roztrzęsiony. Z trudem wypowiadał, składne jednak, i - w pewnym sensie - poruszające nawet słowa. Pozostając cały czas w kajdankach, eskortujący go policjanci poprosili bowiem sąd o nierozkuwanie oskarżonego. Uzasadniając to opinią z aresztu, według której nie można przewidzieć reakcji Romana G. na sali sądowej.

- Zrobiłbym wszystko, żeby to cofnąć, strasznie żałuję. Jestem świadomy, że czasu nie cofnę, ale proszę o szansę - mówił Roman G. - Strasznie tęsknię za żoną i córeczką. Wiem, że żony już nie odzyskam, ale może jeszcze kiedyś mógłbym uczestniczyć w jakiś sposób w życiu córki. Proszę o szansę, żebym mógł stać się lepszym człowiekiem. Szczerze żałuję tego co zrobiłem, wszystkich przepraszam, ale proszę jeszcze o szansę…

Czy sąd tę szansę mu da, czy przychyli się do żądania prokuratury i zdecyduje, że sprawca makabrycznej zbrodni w Gaju resztę życia powinien spędzić za kratami. O wyroku napiszemy w kolejnym wydaniu GW.

Zbrodnia w Komorowie

W niespełna rok, 10 lutego, od makabrycznej zbrodni, jaka rozegrała się w Komorowie, na terenie gminy Rząśnik, Sąd Okręgowy w Ostrołęce wydał wyrok. Za zabójstwo, jazdę po pijanemu i złamanie zakazu prowadzenia pod wpływem alkoholu Jan B. dostał karę łączną 15 lat pozbawienia wolności i pozbawienia praw publicznych na 10 lat. Choć oskarżyciel wnioskował dla Jana B. o 25 lat więzienia, nie będzie zażalenia prokuratury na wymierzoną przez sąd karę.

- Biorąc pod uwagę opinię biegłych, że oskarżony działał w warunkach ograniczonej poczytalności, uważamy, że wyrok jest bardzo adekwatny - przyznaje szefowa wyszkowskiej Prokuratury Okręgowej Danuta Klimiuk.

Osobiście przesłuchiwała oskarżonego w kilka dni po dokonaniu przez niego zbrodni. Już wtedy sugerowała, że liczba oraz charakter zadanych ran, wskazują na ograniczoną poczytalność wówczas jeszcze podejrzewanego Jana B. Zabił kolegę, kompana od kieliszka, sąsiada z tej samej wsi, przy użyciu siekiery. Nie zadał jednego, dwóch ciosów, ale dosłownie zmasakrował Daniela J. Na ciele zamordowanego ujawniono 25 ran rąbanych i tłuczonych. Bezpośrednią przyczyną śmierci 32-latka były rany, których doznał siekierą w głowę. Ale zmasakrowane było całe jego ciało.

25 ciosów siekierą

- To najokrutniejsze zabójstwo, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnim czasie - mówiła rok temu prokurator Klimiuk. - Charakter i wielość obrażeń świadczą, jakby zabójca działał w szale.

Makabryczne w tej historii jest również to, że do morderstwa doszło na posesji, a wręcz w budynku, w którym mieszkał Jan B. Zbrodnia miała miejsce w nocy z 1 na 2 marca, a podejrzany o jej dokonanie został zatrzymany 3 marca. Przez ten czas jak gdyby nigdy nic zabójca prowadził normalne życie, z porąbanym ciałem kolegi za ścianą! Trzeba zaznaczyć, że mężczyzna dużo pił. Także w chwili dokonania zbrodni oraz zatrzymania przez policję był pod wpływem alkoholu.

Początkowo Jan B. nie przyznawał się do popełnienia zbrodni. O znalezieniu zwłok na terenie własnego gospodarstwa (formalnie posesja należy do matki Jana B.) sprawca zawiadomił najpierw sąsiadkę, która zaalarmowała policję. Było to nad ranem 3 marca. Jan B. zaprzeczał, że ma coś wspólnego ze zbrodnią.

- Twierdził, że ciało znalazło się w jego budynku "jakimś cudem" - mówi Danuta Klimiuk.
Ale po dwóch dniach, podczas przesłuchania w prokuraturze, 51-latek przyznał, że to on zabił młodszego kolegę. Decyzją sądu trafił na trzy miesiące do aresztu.

32-letniego Daniela J. morderca znał dobrze. Razem często pili alkohol, Daniel J. był częstym gościem w domu Jana B. Tak było i feralnego 1 marca, kiedy to mężczyźni imprezowali niemal od rana. Późnym popołudniem doszło między nimi do nieporozumienia, które przerodziło się w kłótnię. Jan B. nie potrafił podczas przesłuchania dokładnie określić, co skłoniło go do sięgnięcia po siekierę. Jego wyjaśnienia - jak mówi prokuratura - były fragmentaryczne.

- Twierdził, że to była reakcja na niewłaściwe zachowanie kompana - mówi Danuta Klimiuk.

51-latek działał jak w amoku. Zadał koledze 25 ciosów siekierą, odrąbał ręce. Potem zamknął na klucz drzwi oddzielające pomieszczenie gospodarcze, w którym pili, od izby mieszkalnej i prowadził normalne życie aż do 3 marca, kiedy to o znalezienie zwłok poinformował sąsiadkę. Przed wieloma laty był karany… za jazdę po pijanemu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki