Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaradzili mieszkaniowym kłopotom

Marta Nożyńska Mieczysław Bubrzycki
Waldemara Płocharskiego wyeksmitowano na bruk w połowie lipca, jego domem jest teraz ławka
Waldemara Płocharskiego wyeksmitowano na bruk w połowie lipca, jego domem jest teraz ławka Fot. M. Bubrzycki
Synowa radnego oraz cioteczny brat innego miejskiego radnego z Makowa dostali od miasta większe komunalne mieszkania. Zainteresowani radni nie widzą w tym nic niestosownego.

Grażyna Dźwigała mieszka wraz z matką i dziećmi w przeznaczonym do rozbiórki budynku przy ul. Mickiewicza 27, w drugiej klatce, w której zamieszkałe są tylko trzy lokale. Kobieta nie ma męża. Jej dzieci mają dwa, sześć i dziewięć lat. Warunki, w jakich żyje rodzina, są straszne.

W łóżku ze szczurem

- Piec jest do rozbiórki, nie nadaje się do palenia. Dwa lata temu syn mi zaczadział i leżał w szpitalu. Drugie dziecko cały czas choruje - skarży się kobieta. - Zimą woda w kranach zamarza. Mamy w mieszkaniu szczury i myszy. Z tego powodu trzymał w domu kota. A ile to razy miałam na stole mysie odchody?
W bloku przy Mickiewicza 27 są dwie klatki. Kiedyś był on dłuższy, ale część została wyburzona, a na jej miejscu postawiono nowy blok. Obok mieszkania Grażyny Dźwigały znajdują się pomieszczenia, w których dawniej były mieszkania. Okna w pustych lokalach zostały zamurowane jedynie od strony ulicy i podwórka, a z boku bloku po wyburzeniu zostały dziury. W drugiej części budynku warunki są dużo lepsze. Przede wszystkim jest cieplej.
- Mieszkanie w pierwszej klatce w zupełności by mi wystarczyło - mówi kobieta. - Mnie nie jest potrzebny nie wiadomo jaki lokal, z wygodami.
12 grudnia ubiegłego roku Grażyna Dźwigała napisała podanie do burmistrza Tadeusza Ciaka w sprawie przyznania jej innego mieszkania. Burmistrz odpisał, że opracowana została lista rodzin kwalifikujących się do zawarcia umów najmu lokali w miarę ich pozyskiwania. Na liście umieszczono również nazwiska mieszkańców bloku przy ul. Mickiewicza 27. "Sprawa przyznania mieszkania dla pani rodziny będzie rozpatrywana przy wykwaterowaniu mieszkańców budynku przy ul. Mickiewicza 27"- napisał burmistrz.
Niedawno zmarła mieszkanka pierwszej klatki bloku przy ul. Mickiewicza. Grażyna Dźwigała pomyślała zatem, że to ona otrzyma mieszkanie po zmarłej kobiecie. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że zamieszkają w nim syn radnego z żoną.
- Jestem załamana - mówi. - Byłam u burmistrza z prośbą, żeby wzięli mnie pod uwagę. Dowiedziałam się, że nikogo z zewnątrz nie będą meldować, bo blok przeznaczony jest do rozbiórki. Okazało się, że mieszkanie dostał syn radnego Szczucińskiego. Okazuje się, że aby dostać mieszkanie, trzeba mieć rodzinę wśród władzy.
Mieszkańcy bloku są zbulwersowani faktem, iż zamiast Grażyny Dźwigały z dziećmi, mieszkanie dostało młode małżeństwo. Podają inne przykłady, gdy radni załatwiali swoim rodzinom mieszkania.
- Jak się pozyskuje jakiekolwiek mieszkania, o nas się zapomina - mówi Sylwester Kowalkowski. - Teraz zwalnia się mieszkanie u nas w pierwszej klatce i zamiast pomyśleć o tych ludziach to Szczuciński załatwia swojemu synowi. Ja nie chcę tu siedzieć następne dwadzieścia lat w tym bloku. Im więcej ludzi będą meldować, tym dłużej będziemy tu siedzieć. Jeżeli budynek przeznaczony jest do rozbiórki, nie powinni nikogo meldować, tylko przenieść tych, którzy już mieszkają w tym bloku, a mają gorsze warunki. Tak nie może być.
- Nam się to nie podoba. Nikt z tego bloku nie otrzymał mieszkania zastępczego. Niechby ta Grażyna poszła do tego mieszkania, co się zwolniło. Byłoby jej tam z tymi dziećmi lżej. Ja nieraz wychodzę na korytarz i sprawdzam, czy się gdzieś nie pali, a to na dole u niej się kotłuje. Taki ma piec. To jest naprawdę makabra. Powinni dawno wyprowadzić tych troje lokatorów z tej klatki i odgrodzić ją od tej drugiej - mówi Irena Witkowska.
- Tu wystarczy, że człowiek zostanie radnym i już załatwia rodzinie mieszkanie. To jest kumoterstwo. Jak ją szczury zjedzą to władza nie będzie miała kłopotów - mówi kobieta, która chce zachować anonimowość.
- Pani Dźwigała nie znajduje się na liście osób wyselekcjonowanych przez komisję mieszkaniową do otrzymania mieszkania w pierwszej kolejności, którzy oczekują na mieszkanie od wielu lat - mówi Tadeusz Marciniak, zastępca burmistrza miasta. - Ona złożyła podanie o zamianę zaledwie kilka miesięcy temu.
Komisja mieszkaniowa, wyłoniona przez Radę Miejską, proponuje, komu przyznać mieszkanie, jeśli tylko takie się zwolni, natomiast ostateczną decyzję podejmuje burmistrz. W pierwszej kolejności przydziały otrzymują osoby umieszczone na liście. Jest na niej około dwudziestu osób i rodzin żyjących w trudnych warunkach lokalowych i materialnych oraz kilkudziesięciu lokatorów budynków przeznaczonych do rozbiórki.

Ożenek po przydziale

Ostatnio zwolniły się w mieście dwa mieszkania komunalne, w obu mieszkały samotne wdowy. Jedno komisja mieszkaniowa zaproponowała mieszkańcom rozwalającego się budynku komunalnego przy ul. Moniuszki, niemal naprzeciw ratusza, a drugie - Ewelinie R., samotnej matce z dzieckiem, która też jest na liście osób do przydziału mieszkania w pierwszej kolejności. Na to drugie mieszkanie liczyła właśnie Grażyna Dźwigała - mieszkająca w drugiej klatce tego samego bloku, który nadaje się tylko do rozbiórki.
Tak się złożyło, że Ewelina R. ma dziecko z synem radnego Tadeusza Szczucińskiego i już po otrzymaniu przydziału, w sobotę 6 września, wzięła z nim ślub. Radny Szczuciński nie jest członkiem komisji mieszkaniowej (w jej skład wchodzą radni: Andrzej Bojarski - przewodniczący komisji i Jerzy Szymborski oraz Teresa Bucińska - kierownik Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej i Bożenna Ślaska - pracownik Urzędu Miejskiego), ale po Makowie poszła fama, że radni przydzielają mieszkania swoim rodzinom.
- Komisja nie rozpatruje, kto z kim jest powiązany - mówi Tadeusz Marciniak, zastępca burmistrza, który też bierze udział w posiedzeniach komisji i to on podpisał decyzję o przydziale. - Pani Ewelina R. dostała mieszkanie jako matka z dzieckiem, która spełniała warunki, żeby je otrzymać. To, co zrobiła później, to jej sprawa. Nie możemy jej odmawiać prawa do układania sobie życia.
- Decyzję podejmowano komisyjnie, a ja nie wywierałem żadnych nacisków - przekonuje radny Tadeusz Szczuciński. - Pomimo ślubu syn nie mieszka ze swoją żoną i nie jest tam zameldowany, bo to mieszkanie jest bardzo małe.
Czy dwaj radni z komisji wiedzieli, że Ewelina R. jest narzeczoną syna radnego Szczucińskiego?
- Słyszałem o tym - mówi radny Jerzy Szymborski.
- Wiedziałem o tym, ale przecież ta pani spełniała warunki, żeby otrzymać mieszkanie - twierdzi radny Andrzej Bojarski, przewodniczący komisji. - Komu byśmy tego mieszkania nie zaproponowali, pozostałych kilkunastu z tej grupy oczekujących będzie miało pretensje.

Wyeksmitowany na ławkę

Waldemar Płocharski podejmuje mnie na drewnianej ławce z oparciem.
- To mój dom - mówi. - Śpię na ławkach, albo w piwnicach, jeśli mnie nie pogonią, myję się w rzece, a jem, co dadzą mi dobrzy ludzie.
Dach nad głową stracił w połowie lipca. Komornik wykonywał wyrok sądu. 46-letni Waldemar Płocharski próbował bronić się przed eksmisją trzymając w jednej ręce butlę z gazem, a w drugiej zapałki, więc komornik wezwał policję. Gdy wynoszono jego graty z pokoju w bloku rotacyjnym przy Mickiewicza, Płocharskiego pilnowali policjanci.
- Zostało złamane prawo - twierdzi kobieta, która zna Płocharskiego. - Czy właśnie tak wchodzimy do Unii wyrzucając ludzi na bruk? Przecież w tym bloku nie ma żadnych wygód, a mimo to wyrzuca się ludzi z mieszkania.
- Pan Płocharski sam jest sobie winien - twierdzi Teresa Bucińska, kierownik Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej, który zarządza zasobami komunalnymi. - Od 1998 roku nie płacił czynszu i opłat za to mieszkanie, które miesięcznie wynoszą ok. 33 zł. Zaległości urosły w końcu do kwoty ponad 1800 zł, a ponadto burmistrz umorzył mu prawie 500 zł. Pan Płocharski nie zareagował na wezwanie do zapłaty, więc zaproponowaliśmy zawarcie ugody. Miał spłacić należność w 27 miesięcznych ratach. Z zgody nie wywiązał się, została więc wypowiedziana umowa najmu. Nie opuścił mieszkania, więc w grudniu ub. roku wystąpiliśmy do sądu o zapłatę i eksmisję. Wyrok zapadł 21 stycznia br. pod nieobecność pana Płocharskiego. Sąd zarządził eksmisję bez prawa do lokalu socjalnego. Gdyby pan Płocharski był na rozprawie, wyrok mógłby być inny. Klauzulę wykonalności wyroku nadano 7 maja br. i w tej sytuacji ZGM wystąpił do komornika o wszczęcie egzekucji wydania mieszkania.
- Nie miałem z czego opłacić czynszu - twierdzi Płocharski. - Zwracałem się parę razy do pani Bucińskiej, żeby mi dała jakąś pracę, żebym odpracował te zaległości, ale nie reagowała. W sądzie w Przasnyszu nie byłem, bo nie miałem na bilet.
- To nieprawda, że zabiegał stale o pracę, a ponadto ja nie mam możliwości, żeby mu ją dać - mówi kierownik Bucińska. - Twierdzę, że pan Płocharski sam sobie zawinił. Nie występował także ani razu o przyznanie mu dodatku mieszkaniowego, który przyznawany jest osobom o niskich dochodach. Gdy jest dobra wola dłużnika, można nawet odstąpić od eksmisji. Tego samego dnia komornik miał eksmitować jeszcze jedną rodzinę, ale odstąpił od czynności, bo po otrzymaniu zawiadomienia o eksmisji zaproponowali, że zadłużenie spłacą w ratach. Pan Płocharski nie zrobił nic, żeby pozostać w tym mieszkaniu. Ponadto nie wykonywał w mieszkaniu żadnych napraw, lokal wymagał gruntownego remontu. Mieszkał też bez prądu, co jest skutkiem zadłużenia w opłatach.
- Zostałem wyrzucony na bruk, jak jeszcze nikt w Makowie, bo tak chciała pani Bucińska, która w Makowie jest ważniejsza od burmistrza - twierdzi Płocharski. - Nie mam gdzie mieszkać, a na dodatek podczas eksmisji zaginęły wszystkie moje dokumenty.
- O dokumentach nic nie wiem, a zainteresowany był obecny przy eksmisji - mówi kierownik Bucińska. - Pan Płocharski mógłby mieszkać w noclegowni, gdyby tylko wyraził na to ochotę.
- Mógłbym, tylko że noclegownia jest w Turowie pod Przasnyszem, a ja jestem urodzony w Makowie i tutaj chcę mieszkać, a poza tym mam tu 5-letniego synka, z którym chcę się spotykać - przekonuje.
Waldemar Płocharski, pomimo że nie ma stałego źródła dochodów, nie korzystał ani razu z pomocy społecznej. Twierdzi, że inni mają jeszcze gorzej.
- Wiem o tym panu - mówi Barbara Brzostek, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. - To jedyny znany nam przypadek osoby bezdomnej w Makowie. Ten pan został poinformowany, że może się do nas zgłosić po pomoc. Jeśli nasi pracownicy socjalni spotkają go, to powiemy mu o tym jeszcze raz. Załatwimy mu też miejsce w noclegowni, jeśli tylko będzie chciał.
Płocharski nie chce do noclegowni, mieszka więc pod chmurką.
- Wyrzucono mnie z mieszkania, żeby zrobić lepsze warunki sąsiadom - twierdzi Płocharski. - Już następnego dnia wymieniali tam okna.
- To nieprawda - mówi kierownik Bucińska. - Eksmisja była 16 lipca, skierowanie do najmu ci państwo otrzymali 31 lipca, a protokół zdawczo-odbiorczy podpisaliśmy 12 sierpnia.
Mieszkanie po Płocharskim przydzielono państwu F., którzy do 16 lipca byli jego sąsiadami przez ścianę. Powiększyli sobie mieszkanie, mają teraz dwa razy większe. Pan F. jest bratem ciotecznym radnego Andrzeja Bojarskiego, przewodniczącego komisji mieszkaniowej. Państwo F. nie byli na liście tych, którzy powinni otrzymać mieszkanie w pierwszej kolejności.
- Pan F. jest moim ciotecznym bratem, choć nie utrzymuję z nim bliższych kontaktów - przyznaje przewodniczący Andrzej Bojarski. - Braliśmy pod uwagę różne warianty, ale wybraliśmy właśnie to rozwiązanie, zwłaszcza że na mieszkanie w tym "awaryjniaku" nie ma zbyt wielu chętnych. Był już tam jeden przypadek powiększenia mieszkania. Decyzja w tej ostatniej sprawie zapadła jednogłośnie, a zadecydowało to, że żona pana F. jest poważnie chora na nowotwór, co poświadczyła odpowiednimi dokumentami i potrzebuje do życia specjalnych warunków. Ona od lat starała się o zamianę mieszkania na większe. Nie wiem, czy pozostali członkowie komisji wiedzieli o tym, że pan F. jest ze mną spokrewniony, choć sądzę, że nie ma to większego znaczenia.
- Nie znam koligacji rodzinnych, ale nie to jest w tej sprawie najważniejsze - twierdzi Tadeusz Marciniak, zastępca burmistrza. - Na tę sprawę patrzyliśmy z zupełnie innej strony, a pan Bojarski wcale nie forsował tego rozwiązania. Ten budynek jest generalnie przeznaczony do rozbiórki, a ta rodzina ma dość trudną sytuację mieszkaniową, a jedna z osób jest bardzo poważnie chora. Zdecydowaliśmy się więc na czasową poprawę warunków ich życia, a jednocześnie ubywa nam jedna rodzina, z którą będziemy musieli sobie radzić w przypadku rozbiórki tego budynku. Taka była idea tego rozwiązania. Ponadto to mieszkanie po panu Bojarskim było zdewastowane, a państwo F. zobowiązali się je na własny koszt wyremontować.
Burmistrz Marciniak podkreśla też, że praca komisji mieszkaniowej jest bardzo niewdzięczna, bo zawsze sprowadza się do wyboru mniejszego zła. Burmistrz bierze udział w każdym posiedzeniu komisji i nie zauważył ani razu, żeby poszczególni jej członkowie próbowali forsować swoją rodzinę czy znajomych.
- To ciało kolegialne i zawsze szanujemy wypracowaną przez komisję decyzję - podkreśla burmistrz Marciniak.

Najlepiej, gdy wszystkiego jest w bród. Gdy czegoś jest za mało, to powstają różne formy rozdzielnictwa i rozdawnictwa, które mają to do siebie, że z wielu starających się trzeba wybrać jednego. Można tworzyć różne regulaminy i kryteria, ale zawsze będą niezadowoleni i to właśnie wśród nich powstają opinie, nie zawsze mające pokrycie w faktach, że najlepiej być u tzw. koryta. Jedyną skuteczną radą na to, aby takich opinii było jak najmniej, jest gruntowna zmiana przepisów prawa dotyczącego budownictwa komunalnego i stworzenie gminom warunków - przede wszystkim finansowych - do pomocy tym, którzy sami sobie pomóc nie mogą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki