Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żakowski, Szczuka i Kidawa-Błońska w Ostrołęce o wolności słowa za rządów PiS. "Niektórym mediom chodzi o stworzenie nowego Polaka"

Piotr Ossowski
Piotr Ossowski
Wolność słowa w czasach „dobrej zmiany” – tak brzmiało hasło kolejnego spotkania w ramach Klubu Obywatelskiego w Ostrołęce. Spotkania wyjątkowego, choćby z tego powodu, że wzięło w nim udział aż troje gości: Małgorzata Kidawa-Błońska – wicemarszałek Sejmu, posłanka PO; znany dziennikarz i publicysta Jacek Żakowski i Kazimiera Szczuka – dziennikarka i działaczka feministyczna.

Z zaproszenia Klubu Obywatelskiego skorzystało kilkadziesiąt osób, które przyszły na spotkanie w „biurowcu marszałkowskim” przy ul. Piłsudskiego. Zgodnie z panująca na spotkaniach Klubu Obywatelskiego, po przedstawieniu gości przez Mariusza Popielarza, przyszedł czas na ich krótkie zagajenia.

"Chcą stworzyć nowego Polaka"

Małgorzata Kidawa-Błońska zaczęła od krytyki tej części mediów, które jawnie sprzyjają obecnej władzy.

- Robią to z różnych powodów, część chce się po prostu podlizać władzy – mówiła. – Część bierze udział w większym procesie, chodzi im o stworzenie nowego Polaka, nowego obrazu świata, nowej narracji. Teraz mamy trudny czas. Czas sprawdzania czy mamy odwagę nazywać rzeczy po imieniu. Wiele osób zamyka się i nie chce mówić tego, co myśli.

Zdecydowanie bardziej optymistycznie zabrzmiała – przynajmniej na początku – ocena stanu wolności w czasie „dobrej zmiany” wygłoszona przez Kazimierę Szczukę.

- Z punktu widzenia walki o prawa kobiet, a to mnie najbardziej interesuje, pierwszy okres dobrej zmiany okazał się przełomowo-wybuchowy. Był wtedy zauważalny wzrost zaangażowania obywatelskiego. O dziwo, ci którzy wcześniej nie mówili głośno o prawach kobiet, nie angażowali się, zaczęli mówić, zaczęli się angażować. Mówię o tych wszystkich reakcjach na poczynania władzy, marszach, akcjach, pikietach. O tym wszystkim, co przyjęło się ogólnie nazywać „czarnym protestem”. W skali Europy było to zauważone i docenione, pękła jakaś klamra, wyplułyśmy ten knebel – mówiła. – Ale to jednak potem powoli przeszło w ten, pełzający problem braku aktywności. Musimy jednak robić swoje. „Czarny protest” musi być każdego dnia.

- Ja jestem fanatykiem wolnego słowa – zaczął Jacek Żakowski. – Wydaje mi się jednak, że nas jest niewielu.

Nie można wszystkiego powiedzieć

Dziennikarz zwrócił uwagę, że – jego zdaniem – zagrożona dziś wolność słowa, to między innymi skutek opresyjnych przepisów prawa obowiązujących w Polsce.

- Ja na przykład nie mogę powiedzieć nic złego o Janie Pawle II, bo przecież, odkąd został świętym może to być obraza uczuć religijnych. A na to jest kodeks karny. Nie mogę powiedzieć dosadnie co myślę, a myślę o nich dosadnie, o prezydencie czy premierze, bo to przecież są naczelne organy państwa. A za lżenie organów państwa też jest kodeks karny. W końcu, najnowsza sprawa, nie mogę powiedzieć o tym jak Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie zabijały ludność ukraińską, bo na to też już jest kodeks karny – mówił Żakowski.

Podkreślając, że przepisy ograniczające wolność słowa, nie powstały w czasach „dobrej zmiany”.

- Tylko, że my nie zakładaliśmy, że do władzy dojdą ludzie, którzy mają, w kwestii wolności słowa, złą wolę. Zawsze zakładaliśmy, że rządzić będą nami ludzie, którzy nie będą wykorzystywali takich instrumentów. Nigdy też nie przywiązywaliśmy w Polsce wielkiej wagi do wolności słowa, bo generalnie jesteśmy społeczeństwem cichym. Owszem, czasem zbierze się jakaś grupka krzykaczy, ale generalnie jesteśmy społeczeństwem, które milczy – mówił. – Pamiętajmy, że wolność słowa jest też ograniczana zapotrzebowaniem na wolność słowa.

Nie chodzić do publicznej

Po zagajeniach przyszedł czas na dyskusję. I trzeba przyznać, że rzeczywiście była to dyskusja, a nie – dominujące na wielu spotkaniach – zadawanie pytań.

Jeden z pierwszych głosów to sugestia – skierowana do Małgorzaty Kidawy-Błońskiej – żeby politycy PO… nie chodzili do telewizji publicznej. Ale nie tylko…

- Ja mam prośbę do pani marszałek, żeby przekazała kolegom, żeby nie chodzili do telewizji publicznej, bo ich tam tylko te redaktorki gnoją – mówił jeden z uczestników spotkania. – Ale nawet czasem jak są w TVN-ie i jest jakaś dyskusja, to ci z PiS-u też ich gnoją. Niech oni może sami chodzą – zasugerował ostrołęczanin.

Małgorzata Kidawa-Błońska odpowiedziała, że wprawdzie sama, od dwóch lat, nie korzysta z zaproszeń do TVP, ale jednocześnie uważa, że każdy z polityków powinien sam decydować o tym w jakiej telewizji występuje.

Wygrywają ci, co mówią dużo, szybko i głośno

Temat telewizji publicznej szybko przerodził się w dyskusję o mediach w ogóle.

- Mamy do czynienia z kulturą medialną, która odrzuca informację, a bierze tylko rozrywkę. Media, które próbują być poważniejsze, tracą widzów i czytelników. Ale tak samo jest w polityce. Jak ktoś zaczyna coś mówić poważnie, to nikt go nie chce słuchać. W cywilizowanych krajach po to są właśnie media publiczne, żeby nie biegać za widzami, za pieniędzmi. Niestety, w Polsce nigdy nie próbowaliśmy zbudować mediów prawdziwie publicznych.

Do kondycji debaty publicznej nawiązała też Kazimiera Szczuka. Ciekawą analizą.

- W takiej dyskusji wygrywa osoba, która mówi szybko, dużo i głośno. Grzechem pierworodnym jest tu jednak założenie, że prawda leży pośrodku, dlatego zaprasza się dwie osoby, najlepiej o skrajnie odmiennych poglądach i niech się kłócą.

Małgorzata Kidawa-Błońska, Kazimiera Szczuka i Jacek Żakowski dyskutowali z ostrołęczanami około dwóch godzin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki