Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka miłość Trubadura

possowski
Teresa i Ryszard Poznakowscy
Teresa i Ryszard Poznakowscy
Wydaje mi się, że nasz przypadek to jeden na milion - mówi nam Ryszard Poznakowski. - Przez dwadzieścia pięć lat chodziliśmy przecież po tych samych schodach, w tym samym domu.

Z wiejskiej drogi w Magnuszewie Dużym wjeżdża się wąziutkim asfaltem pod górkę, gdzie za parkanami mieści się posiadłość Ryszarda Poznakowskiego. Po jednej stronie brama. Za ukrytą w żywopłocie furtką ujada pies. Zza parkanu wyłania się gospodarz, wywabiony ujadaniem.

Wchodzimy w kipiącą dookoła zieleń. Biało-rudy bezrasowiec obwąchuje mnie nieco podejrzliwie, ale wraz z gospodarzem prowadzi do domu.

Wśród zieleni jaśnieje bielą uroczy domek, wsparty na dwóch kolumnach, z niewielkim tarasem. Taras tonie w kwiatach. To wiązanki ślubne. Odwiedzam Ryszarda Poznakowskiego i jego drugą żonę niespełna tydzień po tym, jak przysięgali sobie w szelkowskim kościele. Ślub byłego Trubadura, w dodatku sołtysa Magnuszewa, wywołał niemałe poruszenie nie tylko w szelkowskiej gminie. Za godzinę znów nadleci telewizja, żeby coś nakręcić na zielonej posesji.

W domu wita gospodyni, Teresa Poznakowska - blondynka o dużych oczach i miłym uśmiechu. I miękkim głosie z lekkim wschodnim zaśpiewem. Zaprasza na kawę do rustykalnego saloniku z pięknym, zielonym piecem kaflowym. Na piecu parada żab. Porcelanowych. To hobby nowej pani domu. Drewniane meble, duże lustro, książki za szkłem. Ciepło, przytulnie. Kompozycja gustów byłej i obecnej żony muzyka.

Połączył ich Miecio
Państwo młodzi, mieszając kawę, snują swoją historię.
- W 1979 r. osiedliłem się w Warszawie - opowiada Ryszard Poznakowski, który wywodzi się z Grudziądza, a młodość spędził w szkole i na studiach w Gdańsku. - Wraz z moją pierwszą żoną, Danusią, zostałem szczęśliwym posiadaczem mieszkania na piątym piętrze bloku przy ul. Smolnej 10. Bardzo szybko wciągnięto mnie do pracy w małej spółdzielni, która zarządzała ponad dwustu mieszkaniami w trzech blokach. Zostałem prezesem rady nadzorczej, a moja sąsiadka z pierwszego piętra - zerka na Teresę - była wiceprezesem zarządu tej spółdzielni. Dało to asumpt do sąsiedzkiej znajomości na bazie stosunków służbowych. Moja obecna żona zaprzyjaźniła się z moją byłą żoną. I jakoś tak się złożyło, że nie wyszła nigdy za mąż, a ja owdowiałem po ponad trzydziestu latach małżeństwa. Dwa lata i siedem miesięcy temu. Dwa lata, dziewięć miesięcy, dwa tygodnie, jeden dzień. Tyle chorowała przedtem Danusia. Rak był za późno wykryty i wyjątkowo złośliwy.

Ryszard Poznakowski pochował żonę na szelkowskim cmentarzu.
- Zawsze byłam zaabsorbowana pracą zawodową. I działalnością w spółdzielni. Jakoś nie starczało czasu na aktywne prywatne życie. Może byłam zbyt nieśmiała - tłumaczy z kolei swoją samotność Teresa.

- Jakiś czas po śmierci mojej żony, Teresa zadzwoniła do mnie z kondolencjami - wspomina Ryszard. - Zaprosiłem ją, bo znaliśmy się dosyć blisko towarzysko. Jakoś tak mi pomogła. I jakoś została.
Zauważam nieśmiało, że nie słyszę żadnego romantyzmu, a miało być jak w scenariuszu filmowym.

- Wydaje mi się, że nasz przypadek to jeden na milion - upiera się pan domu. - Przez dwadzieścia pięć lat chodziliśmy przecież po tych samych schodach, w tym samym domu. Kierowaliśmy pracą wspólnej spółdzielni. Nie było w tym romantyzmu, bo nie mieszaliśmy spraw służbowych z prywatnymi. Nie byliśmy nawet na "ty" przez wiele lat. Dopiero, gdy Teresa zrezygnowała z funkcji wiceprezesa spółdzielni, a ja już dawno nie byłem przewodniczącym rady nadzorczej, bo przecież dziesięć lat temu sprowadziliśmy się z Danusią tutaj, weszliśmy w bardziej bezpośrednie stosunki. Żona już wtedy chorowała. Teresa do niej dzwoniła, czasami spotykaliśmy się we trójkę na kawie tu i tam. Tak jak dawniej, przez wiele lat zresztą. Dzieliło nas przecież tylko kilkadziesiąt schodków.

Może więc rzeczywiście to palec boży, romantyczne zrządzenie losu, że te codzienne wspólne schody doprowadziły ich na dalszą, wspólną drogę życia. Chociaż większe zasługi ma chyba Miecio, ten biało-rudy bezrasowiec, leżący obok fotela.

- Gdzieś tam, w roku chyba 1994, wróciłem o świcie w sylwestrową noc ze Szczecina, gdzie z Trubadurami graliśmy - sięga w przeszłość pamięcią Ryszard Poznakowski. - Ledwie żywy ze zmęczenia w holu naszego bloku trafiam na dramatyczną scenę: leży maleńki, strasznie poraniony pies. Nad nim stoi portier i płacze wiceprezes Teresa. Psa znalazł sąsiad pod śmietnikiem, gdzie go szczury zagryzały.

- Sąsiad zadzwonił do mnie, bo pracowałam w spółdzielni - przechwytuje opowieść Teresa. - Ratujmy psa, mówił. Zbiegli się sąsiedzi.
- Zadzwoniłem do schroniska, żeby go może zabrali. Zabierzemy i uśpimy, zapowiedzieli w schronisku - wtrąca właściciel Miecia.

- Nie było o tym mowy, ale ja nie mogłam go przygarnąć, bo miałam swojego, dużego psa - znów odbiera głos mężowi Teresa. Oboje najwyraźniej wciąż przeżywają sytuację zmaltretowanego szczeniaka sprzed szesnastu lat. - Padło na Poznakowskich. Pani Danusia od razu zgodziła się go zabrać. Pomogłam go wykąpać, a Ryszard zgodził się, by pies został "na próbę", póki nie znajdzie mu się właściciela - mówi Teresa.

- Ja byłem przeciw, bo my często byliśmy wtedy w trasie, na różnych koncertach. To nie był dobry dom dla zwierzaka. Ale Danusia, wspierana przez Teresę, zakotwiczyła znajdę w naszym domu. Na imię dostał Miecio, bo w Nowy Rok, czyli imieniny Mieczysława, został uratowany - objaśnia Ryszard.- Włóczył się z nami wytrwale po całej Polsce, póki dziesięć lat temu nie osiedliśmy tutaj.

Miecio dziś dzielnie ujada przy bramce na posesję Poznakowskich. I potrafi, mimo wieku, zaatakować, gdy ktoś wyda mu się podejrzany.
- Kiedy jakiś czas po śmierci żony zadzwoniła Teresa, na koniec spytała o Miecia. Wiedziała, że był pupilkiem Danusi. Przyjedź i go zabieraj. To był wasz pies, przypomniałem jej zdarzenie sprzed lat - mówi Ryszard Poznakowski. - Przyjechała i zamiast zabrać Miecia, została sama - małżonek ze śmiechem pyka fajką.
W dodatku wprowadziła do domu żaby. Porcelanowe.

Zamiast szminki młotek w torebce
Atutem nowej kobiety kompozytora była znaczna odległość od artystycznej branży. Pierwsza żona była, jak on, wtopiona w muzyczny świat.

- Poznałem Danusię na dyskotece. Była dobrym didżejem - wspomina kompozytor. - Cały czas oboje tkwiliśmy w tym samym środowisku, w tych samych tematach, klimatach - w domu i poza domem. Taki muzyczno-artystyczny kosmos. W Teresie bardzo mi zaimponowało, że ona zamiast szminki w torebce nosi młotek, obcęgi i miarkę.

- Jestem z zawodu budowlańcem - uśmiecha się Teresa, tłumacząc obecność nietypowych akcesoriów w torebce. - Skończyłam żeńskie studium architektoniczno-budowlane na warszawskim Starym Mieście. Nazywali nas szkołą żon, choć nie uczono nas gotować. Potem ukończyłam zarządzanie nieruchomościami. Pracuję w firmach deweloperskich.

- Mam więc bardzo przydatnego administratora nieruchomości. Bo w moim wieku jestem, rzec można, już nieruchomością - śmieje się znów gospodarz domu. Teresa jest od niego młodsza dziesięć lat.

- Z muzyką rzeczywiście nie mam nic wspólnego - przyznaje nowa żona. - No, może w zamierzchłej młodości durzyłam się, jak inne nastolatki, we wszystkich Trubadurach. I pamiętam, że szalałam, jak chyba wszyscy w Polsce wtedy przy hicie Kasi Sobczyk "Trzynastego". Nuciłam często "Bądź dziewczyną z moich marzeń" albo "Skrzypka z "Kawiarni róż". Więc można powiedzieć, że męża uwielbiałam od dziecka. Bo to jego przeboje, choć wówczas pewnie nie zastanawiałam się, kto pisał muzykę do tych szlagierów. Ale poza tym, nic branżowo z moim mężem mnie nie łączy. Po sąsiedzku, na Smolnej łączyły nas raczej dobre stosunki kulinarne niż artystyczne. Pamiętam, od pani Danusi dostałam wspaniały przepis na żeberka. A Ryś mi kiedyś przyniósł kapustę marynowaną z czosnkiem. Jakie to było dobre! - wspomina pani Poznakowska.

- To był przepis mojej babci, ale moje wykonanie - uzupełnia z dumą Ryszard.

Co ich wzajemnie urzekło poza tym?
- Przede wszystkim Ryszard jest dżentelmenem. Wiedziałam o tym, po trzydziestoletnich z nim oficjalnych kontaktach w spółdzielni. Ale w dżentelmenie w domu można się zakochać na zabój - zapewnia ze śmiechem Teresa.

Wspomaganie ciszą
-Mnie - poza kuchnią, przez którą jak wiadomo do serca, zniewolił jej spokój - odpowiada bez wahania mąż. - Teresa jest domowa. Świetnie gotuje, potrafi wspaniale prowadzić dom. Nie przeszkadza mi w mojej pracy zawodowej. Wspomaga mnie ciszą. Danusia była branżowa. I szalenie ekspansywna. Wciąż potrzebowała towarzystwa - porównuje swoje kobiety muzyk. - Ja do pewnego czasu też. Ale w każdym człowieku jest czas buntu, walki, robienia pieniędzy, wydawania tych pieniędzy. A wreszcie jakiegoś uspokojenia i wyciszenia. Zgodnie z rytmem biologicznym i życiowymi potrzebami. Jestem już właśnie na tym ostatnim etapie. Żeby zająć się tym, co przyjemne i wartościowe. Dla mnie, dla rodziny. Nie gonitwą. Teresie takie życie też odpowiada. W domowych pieleszach. Nie wyciska ze mnie siódmych potów w estradowym biznesie - mówi z wdzięcznością.
Ale od razu przyznaje, że ma przed sobą nowe zadanie: projekt z własnymi coverami. "Ryszard Poznakowski show".

- Namówili mnie moi menedżerowie, żebym przypomniał swoje piosenki. Chcę prosić o to wykonawców z różnych pokoleń, moich rówieśników i debiutantów - zapowiada kompozytor. - Od kilku lat jestem przewodniczącym jury w ogólnopolskim festiwalu dla młodzieży, który odbywa się Wyszkowie. Wyłowiłem tam parę perełek, którym chętnie ułatwiłbym dalszą drogę artystyczną, choćby przez udział w tym planowanym projekcie. To dosyć poważne zadanie. Lecz generalnie jestem na etapie kroczenia w świat i jego podziwiania - dodaje. - I zastanawiania się, że moja święta naiwność ratowała mnie przed bezwzględnością tego świata. Bo ja nie jestem typem wojownika. Ale raczej refleksyjnym przewodnikiem stada. Jestem bardziej od przewidywania i myślenia. Staram się tak wykorzystać te walory, żeby pomagać sobie i innym, nie walcząc. Pokojowo, ugodowo. Teresa w swym spokoju mnie bardzo wspomaga.

Nie nudzą się na wsi
Zajmują się wychowaniem Miecia. Czasami przyjeżdża córka kompozytora, Karolina. Z dziećmi. Teresa lubi ich wszystkich. Karolinę zna przecież od dziecka. Chyba zyskała jej akceptację. Wnuki lubi bardzo.

Teresa musi też teraz przyjąć zaszczytną funkcję sołtysowej, bo w wiosennych wyborach Ryszard Poznakowski został sołtysem Magnuszewa.

- Mam nadzieję, że się zaaklimatyzuję. I że mnie zaakceptują. Pracowałam z wieloma ludźmi w zawodowej pracy i w naszej spółdzielni mieszkaniowej. Mam nadzieję, że tutaj nie będzie trudniej niż w Warszawie. Wieś jest śliczna. Sąsiedzi sympatyczni. Damy radę - uśmiecha się sołtysowa. - Nawet gdyby nie spotkało mnie to niespodziewane szczęście z Rysiem, wyprowadziłabym się z Warszawy na wieś. Lubię takie życie - Teresa pokazuje swój warzywniak pod starą pompą, pośród pięknych krzewów liściastych i iglastych, gdzie dorodnie rosną ogórki, marchew, pietruszka i wszystko co zdrowe, w kuchni potrzebne. I kameralny tarasik przy domu, zwisający prawie nad Orzycem. Do śniadań i kolacji.

Z drzewa nad tarasem patrzą duże oczy, otwierają się duże usta. Taki plastyczny pomysł Teresy - na wszelki wypadek, gdyby nie było się komu wygadać.
- Nie nudzimy się na wsi. Mamy sąsiadów na co dzień i nasze wspólne problemy. Oraz bujne życie towarzyskie, na miarę jednak naszych chęci i możliwości - przekonuje Ryszard Poznakowski. Pokazuje różne pomysłowe obiekty na działce: "Sala operacyjna dr Gąsowskiego" - tabliczka nad schodami wiodącymi do piwniczki, gdzie dojrzewają gąsiorki wina z własnych jabłek i wiśni. A obok piwniczki troskliwie zaplanowana gościnna wytrzeźwiała, "obórką" zwana, nieopodal toaleta gościnna, opatrzona humorystycznie przywiezioną z Londynu tabliczką "Birmingham palace". Bliżej domu gospodarze zachwalają wędzarkę "unijnego modelu". Posesja tchnie dużym poczuciem humoru.

Wędrujemy po pięknej posiadłości. Ponad hektar zieleni rozpasanej nad Orzycem, choć dziesięć lat temu było tutaj smutne kartoflane pole. A dziś na ugorze po kartoflach zieloność puszcza się bez opamiętania.
- Jak przed laty zobaczyłem ten zakątek, natychmiast się w tym miejscu zakochałem - Ryszard Poznakowski pokazuje zakole Orzyca ozdobione starą łąką ze smukłymi topolami. Z altanki nieco dalej jest równie piękny widok na rzekę. Woda, zieleń i cisza mącona najwyżej dźwiękami klawiatury w drugim "białym dworku", który jest muzyczną pracownią artysty. Czarne organy, złote płyty na ścianach i inne nagrody. Pamiątki z wojaży. I portret byłej żony, spowity czarnym tiulem. Na portrecie kobieta-wiatr. Jakże inna od obecnej towarzyszki życia Trubadura.

Na ślubie było wielu przyjaciół i znajomych młodej pary. Na kameralnym weselu w "Milordzie" w nieodległym Kleszewie prócz rodziny i przyjaciół Trubadurów, bawiło się także kilku zaprzyjaźnionych lekarzy i prawników z Warszawy i najbliższej okolicy (artyści, lekarze i prawnicy to mocno kompatybilne środowiska - żartuje Ryszard Poznakowski).

Czy planują podróż poślubną? Może jesienią.
- Chciałbym Teresę zabrać do Wenecji. Są dwa miejsca na świecie, gdzie naprawdę odpoczywam: Wenecja i Nowy Jork. Poza pieleszami w Magnuszewie, oczywiście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki