Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W tym domu wszystko kręci się wokół zwierzaków, a w ogrodzie rośnie... bocian [zdjęcia]

Anna Szade
Kto może się pochwalić, że pił kawę z… sarną? Takie okazje często zdarzają się w salonie Izabeli i Stevena Foersterów. Autorka książek zrobiła sobie kilkuletnią przerwę w pisaniu na rzecz opieki nad zwierzętami. Jak w rodzinie, każde ma swoją historię, często bardzo smutną.

Sarnie spojrzenie najpierw przeszywa nas przez szybę, bo Bunny stoi na tarasie. Kiedy na stoliku lądują kubki i salaterka z kokosowymi ciastkami, sarna natychmiast jest z nami.

Izabela Foerster, autorka m.in. „Zupy z pokrzyw”, inspirowanej historią Klecia, w którym mieszkała, rok temu wróciła ze swoim mężem, Stevenem, z Niemiec. Spędziła tam dwa lata.

- Steven kocha Malbork, Polskę. Dziwi się, że my, Polacy, narzekamy. On uważa, że mieszkamy w pięknym kraju, wśród dobrych ludzi. Dziwi się, że tak trudno nam się przyznać do tego, że jest się szczęśliwym. Kwintesencją jego zadomowienia się było ostatnio jego pytanie, zadane żartobliwie, gdy usłyszał rozmowę niemieckich turystów w okolicy zamku: „A co ci turyści robią w moim mieście?”.

Uwielbiam dziki i jeże

Za to Izabela podczas pobytu za Odrą rozkochała się w dzikich zwierzakach.

- Uwielbiam dziki i jeże. Bardzo dużo czasu im poświęciłam, tak się złożyło. Tak potrafię jeże wychować, że nawet jak są dorosłe, to mogę je wziąć na ręce, a nie zwijają się w kulkę - mówi Izabela.

Aktualnie w zwierzyńcu Foersterów nie ma dzików. Ale może to kwestia czasu?
- Ale jak jakiś dzik będzie potrzebował opieki, to chętnie go przyjmę - deklaruje gospodyni. Mieszkając po drugiej stronie granicy, wychowała trzy dziki.

- Majka miała rozerwany pyszczek, gdy do nas trafiła. Rok później dołączył Leo i Maja go zaadoptowała. One stworzyły własne stado. Zaczęły trochę rozrabiać, więc ostatecznie oddaliśmy je znajomym, którzy mieli zagrodę dla dzików. Gdybyśmy oddali jednego, pozostałe dziki mogłyby go rozszarpać, ale te nasze dwa ustanowiły odrębne stado - opowiada Iza.

Później była Lucy. Jednodniowa. - Ktoś znalazł ją w lesie, matka została zastrzelona. Jej rodzeństwo nie przeżyło, zostało znalezione już martwe, a ona może dostała pierwsze mleko, takie najbardziej wartościowe, dzięki temu była najsilniejsza i przeżyła - mówi opiekunka. - Była jak wierny pies, chodziła ze mną na spacery bez smyczy. Strasznie ją kocham.

Ta miłość trwa do dzisiaj, ale… na odległość.
- Wiedziałam, że nie mogę tu Lucy przywieźć. Ostrzegano mnie, że Polacy są na etapie mordowania dzików. Czekała w zaprzyjaźnionym parku dla dzikich zwierząt pod Berlinem, aż to szaleństwo minie. Bardzo za nią tęsknię. Często śniła mi się, budziłam się zapłakana. Przyszedł jednak moment, kiedy musiałam zdecydować, czy będę egoistką i dla własnej przyjemności przywiozę ją, albo dam jej tam bezpieczne życie. Wybrałam drugą opcję - przyznaje Izabela i szklą jej się oczy.

Kobieta, która się nią opiekowała, przysyłała dawnej opiekunce filmy, zdjęcia. Ale sytuacja zaczynała się komplikować, bo dzik nie pasował do podberlińskiego parku, a sytuacja w Polsce pogarszała się. Wydawało się, że wyjście się nie znajdzie. Miłość podpowiedziała najlepsze rozwiązanie.

W Lucy zakochał się… weterynarz

W Lucy zakochał się… weterynarz, bardzo dobry człowiek, który opiekował się zwierzakami.

- Parę razy prosił, by mógł wziąć do siebie Lucy. Wiedziałam, że jeśli ona przyjedzie do nas, to będzie musiała siedzieć w klatce. Więc miałam wybór: albo będę tu dalej ryczała z tęsknoty, ale ona będzie tam szczęśliwa, albo ją przywiozę, ale tu będzie nieszczęśliwa, za to będę się cieszyła, że mam ją przy sobie. Wybrałam pierwszą opcję - przyznaje Iza.

Nowy opiekun przysyła zdjęcia zadowolonego zwierzaka, który ma nawet tabliczkę z imieniem, które zostało specjalnie wyrzeźbione nad wybiegiem.

Te historie są wzruszające, ale… czy nie lepiej byłoby dzikim zwierzętom wśród innych dzikich zwierząt?
- Dużo zwierząt wypuszczaliśmy, jeśli otrzymaliśmy dzikie. Ale niektóre sobie po prostu nie poradzą. Jak Lenka, lisica. Trafiła do nas, bo współpracowaliśmy z władzami miasta, w którym mieszkaliśmy, z tamtejszą strażą miejską, policją. To policjanci dostali informację, że młodzi ludzie trzymają cztery małe liski i traktują je jak psy. Zwierzęta były bardzo zaniedbane, już zaczęły się nawzajem zjadać. Dwa lisy udało się wypuścić na wolność. Ale Lenka była od samego początku jak pies, chodziła za mną krok w krok, chciała, by ją pieścić. Piszczy, jak mnie widzi. W lesie szukałaby człowieka, nie wiedziałaby, jak zdobyć jedzenie - tłumaczy nasza rozmówczyni.

W ogrodzie rośnie... bocian

Pyszczek Lenki widzimy tylko z daleka, nie chce się pokazać, woli poleżeć w spokoju. Za to obserwujemy z bliska młodego bociana, który… wcale go jeszcze nie przypomina. Trafił do Foersterów ze Złotowa, bo wypadł z gniazda. Czy to będzie jego stałe miejsce pobytu? Jesienią jego kuzyni zaczną się przygotowywać do odlotu.

- To decyzja Alfreda. Na razie jest młodziutki, więc na pewno nie będzie jeszcze gotowy, przecież jeszcze nie chodzi, dopiero raczkuje - Iza stawia ptaka na nogi, ten robi parę kroków i później porusza się jak na klęczkach. Chodzenia może nauczyć się, podglądając ludzi. Ale kto pokaże mu, jak się lata? - Mieliśmy kiedyś dwa bociany, starszy uczył młodszego latać. Nie wiem, czy ktoś nauczy Alfreda - martwi się Izabela.

Żartujemy, że sama przypnie sobie skrzydła, by ptak wiedział, co zrobić ze swoimi.

- Może to jest wyjście. Przecież Lucy nie wiedziała, że jest dzikiem, Bunny nie wie, że jest sarną, te dzikie zwierzęta znają tylko nas. Będzie się czuła źle z innymi sarnami, próbując odpowiedzieć sobie, czemu tych ludzi, którzy byli przy mnie, już nie ma

- przyznaje.

Foersterowie opiekują się 26 zwierzętami.
- Steven ma wszystkie europejskie pozwolenia. Był u przedstawicieli służb weterynaryjnych, by sprawdzili, w jakich warunkach żyją zwierzęta - zapewnia gospodyni.

Tutaj nie ma żadnej selekcji

Gołym okiem widać, że wszystkie zwierzaki traktowane są jak domownicy. Oficjalnie, choć próbowali, nie działają jak pogotowie zwierzęce. Pocztą pantoflową rozniosła się po okolicy informacja, że przyjmują zwierzaki, zwłaszcza dzikie. Nie mają jednak żadnych umów z publicznymi instytucjami.

- Próbowaliśmy, ale na razie cały czas robimy wszystko prywatnie. To nasze wspólne hobby. I najgorsze w naszym przypadku jest to, że żadne nie ma zdrowego rozsądku, by powiedzieć: „Koniec, już nie będzie więcej zwierzaków”. My wspieramy się w tych decyzjach, gdy pojawiają się kolejne zwierzęta - wzdycha Izabela.

Ich ramiona i serca otwarte są na każde zwierzę, nie ma żadnej selekcji.
- Przyjmujemy wszystko, bez względu na koszty. Po udzieleniu pomocy zwykle szukamy nowych domów. Naszym priorytetem są zwierzaki. Nie to, by dom był dla nas funkcjonalny, ale dla nich. Budowanie wolier zajęło kupę czasu, bo wszystko jest wg wytycznych, by dać naszym podopiecznym namiastkę wolności. Rozsądek na pewno nam się włączy, jak będziemy mieli tłok i zwierzęta będą zbyt ściśnięte, a przez to pogorszą się im warunki do życia - podkreśla Izabela.

Gospodyni przesuwa klatkę z dwoma młodziutkimi gąskami, by trawnik był równo przez nie oskubany. Ta para żółtych kulek to prezent od wdzięcznego pana, który dostał zbędne drewno na opał. Noce spędzają w salonie. Przed komodą z telewizorem leży dumna kocia mama z trójką wtulonych w nią dzieci. Nie przeszkadza jej, że na potomstwo zerka i sarna, i pies, i goście.

- To Mia. Śmieję się, że Agnieszka Cegielska miała w tym udział, bo pojechałam do księgarni po jej najnowszą książkę „Naturalnie 2”. Chodziło takie czarne nieszczęście, brudne, bo faktycznie jest biała, po Kościuszki - Izabela z czułością spogląda na kotkę. - Dzwonię do Stevena i mówię, że nie przyjadę sama. „Kogo masz?”, zapytał. Odpowiedziałam, że kotkę.

Teraz Mia ma trójkę kociąt, bo wyznaczony termin sterylizacji przegrał z naturą. Jeden spacer wystarczył. Maluchy też powiększą rodzinę Foersterów, to już postanowione. Bo jak mówią gospodarze, „co za różnica, jeden czy cztery koty”.
Jak to wygląda, każdy może zobaczyć, rodzina przed rokiem osiedliła się w Kałdowie.

Można wejść, sarenkę pogłaskać

- Nawet jak obcy zaglądają, to zapraszam, można wejść, sarenkę pogłaskać. Były dzieci ze szkoły mojego syna. Mówiłam im przy okazji o plastiku czy gumie do żucia, które zwierzaki mogą połknąć, jeśli śmieci zostaną wyrzucone byle gdzie. Słuchały zaciekawione - relacjonuje tamto spotkanie.

Każdy podopieczny Foersterów ma swoją historię. Część zwierzaków jest w Kleciu. Jak Mila, gończy polski, która jest wyjątkowym psem.

- Była trzymana w ciemnościach, tresowana po to, by szukać ładunków wybuchowych na lotnisku we Frankfurcie. Nie miała praktycznie kontaktu z ludźmi, jest bardzo okaleczona psychicznie. Nie dała nam do siebie podejść przez tydzień, gdy do nas trafiła. Czekaliśmy cierpliwie i teraz chodzi za mną jak cień

- opowiada opiekunka.

Po przejściach są też trzy konie, które na co dzień przebywają w wynajętych boksach w stajni. Był taki moment, że w dawnym domu w Niemczech Foersterowie mieli już prawie 100 zwierząt.

- Steven dostał szlaban na kolejne, ale odtworzył mi filmik z ogłoszenia. Zobaczyłam wielkiego konia, chudego, który nie miał siły podnieść łba i nóg, kupa nieszczęścia. Była przetrzymywana w złych warunkach. Lazy jest inwalidką. Jej matka przewróciła się na nią w boksie i zmiażdżyła jej miednicę - mówi Izabela. - Jest taki zaklinacz koni światowej sławy, Monty Roberts, ma 80 lat. Byliśmy u jego uczennicy, która mieszka pod Berlinem. Zawieźliśmy tam Lazy na terapię, trochę jej się poprawiło. Jeśli jest na pastwisku, a ja ją zawołam, to biegnie jak szalona. A na początku leżałyśmy tylko blisko siebie, bo ona nie miała siły stać. Może wtedy zrodziła się między nami ta więź?...

Nie liczymy, ile to kosztuje

Takie oddanie zwierzętom ma swoją cenę.

- Nie liczymy, ile to kosztuje. Lepiej nie wiedzieć, ile to pochłania pieniędzy. Mamy wsparcie ze schroniska w Niemczech. Dają nam tyle karmy, że jeszcze dzielimy się z innymi. Obdarowaliśmy Reksa, dostarczyliśmy część do tczewskiego schroniska dla zwierząt, sąsiedzi też dostają - mówi Izabela.

To kontakt z dawnych lat.
- Współpracowaliśmy kupę czasu. Niemcy bardzo dbają o zwierzęta. U nas dopiero to się rodzi. Tam świadczyliśmy m.in. usługi przewozu zwierząt. Mogłam jechać pół godziny przez miasto, by małego gołąbka przetransportować do weterynarza. U nas to jest nie do pomyślenia. Pamiętam, jak sama na Kościuszki goniłam rannego gołębia, nie udało mi się go złapać i przechodnie patrzyli na mnie jak na wariatkę - wspomina.

Ale płacą także w inny sposób - czasem, którego zwyczajnie dla siebie nie mają.

- Jest ciężko, bo jestem uwiązana codziennie od rana do wieczora. I brakuje od czasu do czasu takiego momentu, by po prostu wejść do czystego domu - dzieli się jakże skromnym marzeniem Izabela.

Choć to wcale nie oznacza, że jedyne pióro, po jakie sięga obecnie Izabela Foerster, to takie, które zgubił przypadkowo któryś z ptaków w wolierze. Chodzą jej po głowie różne pomysły, którymi zamierza dzielić się z czytelnikami. Ma swój gabinecik, z którego ma oko na całe otoczenie. Nie zawsze może tam spędzić tyle czasu, ile by chciała.

- Wszystko zależy od tego, jakie mamy akurat zwierzęta. Czasami są takie, które wymagają na przykład częstego karmienia - przyznaje z lekkim żalem pisarka. - Ostatnio siedziałam na górze. To moja przystań. Próbowałam coś pisać, ale widzę, że Alfred szedł w stronę ptaków, a to drapieżniki, więc musiałam go ratować. Właściwie wszystko się kręci wokół zwierzaków.

Niesamowite zdjęcia zwierząt. Fotografowie uchwycili piękno ...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W tym domu wszystko kręci się wokół zwierzaków, a w ogrodzie rośnie... bocian [zdjęcia] - Dziennik Bałtycki

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki