Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- W szpitalu okaleczono nam dziecko - mówią państwo Bojarscy

Robert Majkowski
Jolanta i Włodzimierz Bojarscy uważają, że ich dziecko zostało okaleczone w przasnyskim szpitalu. Odbierający poród lekarz uważa, że uratował dziecku życie

Włodzimierz i Jolanta Bojarscy mieszkają w Szczukach (powiat makowski) od 2007 roku. Przeprowadzili się tu z Olsztyna. Mają troje dzieci: 10-letnią Nikolę, ośmioletnią Oliwię i dwuletniego Szymona. Kiedy rozmawiam z rodzicami, dzieci w najlepsze się bawią.

Dziewczynki uwielbiają swojego braciszka. Ten wesoło dokazuje. Trudno się domyślić, patrząc na wesołego, rezolu_tnego malca, że ma orzeczenie o niepełnosprawności. Dwulatek przeszedł wielomiesięczną rehabilitację, nadal wymaga opieki i obserwacji.

- Dziewczynki rodziłam w Olsztynie. Nikola, podobnie jak Szymon, była okręcona pępowiną, jednak dzięki reakcji lekarzy, urodziła się zdrowa. Poród w Przasnyszu wyglądał zupełnie inaczej - opowiada nam pani Jolanta. I wraca wspomnieniami do wydarzeń z 2012 roku.

Wyszarpał dziecko kleszczami

- 30 marca, po badaniu lekarskim, było podejrzenie niewydolności łożyska. Dostałam skierowanie do szpitala, gdzie następnego dnia, a była to sobota, zostałam przyjęta. Okazało się, że dziecko jest ułożone poprzecznie. Odczekaliśmy i w poniedziałek, kiedy okazało się, że dziecko ułożyło się już właściwie, wykonano mi test oksytocynowy. Poród jednak nie następował, więc wypisano mnie ze szpitala z zaleceniem intensywnego nadzoru lekarskiego - mówi pani Jolanta. Codziennie przyjeżdżała do lekarza na badania. 10 kwietnia, podczas wizyty u lekarza prowadzącego, ten skierował pacjentkę do szpitala na indukcję (wywołanie) porodu, ponieważ minął już jego termin.

Poród, jak twierdzą rodzice, był dla nich obojga koszmarem.
- Do szpitala trafiłam 12 kwietnia - kontynuuje pani Jolanta. - Ordynator oddziału zalecił wywołanie porodu za pomocą oksytocyny. Po południu, kiedy większość lekarzy skończyła pracę, do sali przychodziła tylko położna. Ordynator, który został na dyżurze, zaglądał sporadycznie. Więc kiedy Szymonek zaczął się rodzić, kiedy wyszła już główka, lekarza przy nas nie było - twierdzi była pacjentka przasnyskiego szpitala.

- Położna pobiegła go szukać. Trwało to bardzo długo. Byłem przerażony, bo nie wiedziałem co mam robić. - Widoczna główka była sina - wspomina traumatyczne wydarzenia Włodzimierz Bojarski. Uważa, że to przez zbyt późne przybycie lekarza i zbyt pochopną decyzję o użyciu kleszczy, doszło do uszkodzenia barku i kręczu szyi dziecka.

- Kiedy lekarz przyszedł, zostałem wyproszony z sali. Czekałem na jakiekolwiek informacje - dodaje.

- Ordynator wyjął, a w zasadzie wyszarpał dziecko za pomocą kleszczy. Przez kilka minut nie słyszałam jego płaczu. Krzyczałam, pytałam dlaczego jest tak cicho. Dopiero po chwili usłyszałam płacz i wtedy poczułam ogromną ulgę - mówi mama Szymona. - Nie zobaczyłam jednak synka, bo został zabrany na dłuższy czas. Nie wiem co w tym czasie z nim robili.

Może samo przejdzie… Nie przeszło

Szymon dostał maksymalną liczbę punktów Apgar (skala używana w medycynie w celu określenia stanu noworodka zaraz po porodzie: - przyp. red.), po trzech dniach wraz z mamą wyszedł ze szpitala do domu. Na początku rodzice nie zauważyli żadnych zmian w zachowaniu dziecka. Dopiero po kilku miesiącach zwrócili uwagę, że chłopiec inaczej się porusza.

- Nie używał lewej rączki. Najpierw zgłaszałam to pielęgniarce środowiskowej. Byłam z nim u pediatry, ale otrzymałam informację, że trzeba poczekać, pewnie wszystko samo wróci do normy. Nie wróciło. Dopiero wizyta u neurologa dała nam odpowiedź co się dzieje z naszym synkiem - mówi pani Jolanta.

Neurolog wystawił zaświadczenie z rozpoznaniem uszkodzenia splotu barkowego i opóźnionego rozwoju ruchowego. Ten sam lekarz zdiagnozował kręcz szyi. Chłopiec rozpoczął rehabilitację, a rodzice rozpoczęli szukanie winnego.

- Uważamy, że obrażenia mogły powstać podczas porodu. Jednak dziwi nas to, że Szymon dostał maksymalną liczbę punktów Apgar. Co więcej, zaraz po narodzinach został przewieziony na oddział neonatologiczny, gdzie, według dokumentacji, wymagał wzmożonego nadzoru i gdzie przeprowadzono na nim liczne badania. Dlaczego, skoro według lekarzy urodził się zdrowy? Mamy żal do szpitala, bo gdyby od razu zdiagnozowano nieprawidłowości, moglibyśmy szybciej zacząć rehabilitację. Skutki uszkodzenia nie byłyby takie duże - uważa pan Włodzimierz. Bojarscy wytykają także szpitalowi nierzetelność w prowadzeniu dokumentacji medycznej.

Powinni być mi wdzięczni

Po pół roku od narodzin chłopca, Bojarscy chcieli wyjaśnić swoje wątpliwości w szpitalu, najpierw z lekarzem, który poród odbierał. Był to ordynator oddziału położniczego. Dziś czuje się szkalowany. Przez rodziców Szymona. Uważa, że wykonał swoje zadanie bardzo dobrze i że dzięki jego szybkiej reakcji oraz użyciu kleszczy podczas porodu, uratował dziecku życie.

- Twierdzenie, że podczas porodu doszło do uszkodzenia ciała, jest dla mnie nie do pojęcia. Dziecko otrzymało od neona_tologa 10 punktów w skali Apgar. Dla mnie przyznanie maksymalnej liczby punktów było ogromną satysfakcją, ponieważ maluch był czterokrotnie owinięty pępowiną wokół szyi. Być może kręcz szyi powstał w życiu płodowym dziecka, właśnie przez owinięcie pępowiną. Natomiast moim zdaniem dziecko nie doznało urazu barku podczas porodu. Jestem wręcz zażenowany postępowaniem tych państwa. Wielokrotnie pisali do mnie i dyrekcji szpitala, podważając moje kompetencje i znajdując kolejne zarzuty, jak na przykład nieścisłości w prowadzeniu dokumentacji. Czy to jest takie ważne? Uważam, że powinni być mi wdzięczni za szybką i właściwą reakcję, która uratowała życie ich syna - mówi nam dr Zbigniew Pietruski i nie ukrywa swojego wzburzenia. W przasnyskim szpitalu pracuje od około dziesięciu lat, wcześniej wiele lat pracował w Ciechanowie.

Sąd lekarski umorzył postępowanie

Bojarscy zwrócili się o pomoc w rozwiązaniu sprawy do dyrektora szpitala. Ten poprosił o opinie specjalistów - konsultantów wojewódzkich w Warszawie.

- Specjalista do spraw położnictwa i ginekologii nie stwierdził żadnych błędów. Konsultant wojewódzki w dziedzinie neonatologii, z powodu braku dostarczonych przez państwa Bojarskich dokumentów oraz bez zbadania dziecka, nie był w stanie ustosunkować się do prośby o sporządzenie opinii. Natomiast wypowiedział się okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Ten nie stwierdził żadnych nieprawidłowości w czynnościach wykonywanych przez lekarza. Co więcej, podkreślił, że dzięki doświadczeniu doktora Pietruskiego i jego szybkiej interwencji dziecko urodziło się żywe i zdrowe - mówi nam dyrektor Jerzy Sadowski.

- Okręgowy Sąd Lekarski również umorzył postępowanie przeciwko doktorowi Pietruskiemu, potwierdzając, że wszelkie decyzje i działania związane z porodem były prawidłowe. Ja nie jestem specjalistą, więc sugeruję się opiniami biegłych w tej dziedzinie. Co do zarzutu, że podczas porodu nie było lekarza, wyjaśniam, że w momencie porodu lekarz był obecny przy pacjentce. Przez cały wcześniejszy okres pobytu pacjentki w sali porodowej była obecna położna, która w momencie porodu poprosiła lekarza, a ten zareagował natychmiast, kiedy okazało się, że dziecko jest owinięte pępowiną.

Dyrektor odniósł się także do pytania o to, dlaczego dziecko zaraz po porodzie nie zostało przekazane matce, a przewiezione na oddział neonatologiczny.

- Monitorowanie stanu zdrowia dziecka po każdym porodzie, a zwłaszcza po porodzie kleszczowym, który jest porodem zabiegowym, jak również kontrola parametrów życiowych, niezależnie od ilości punktów wg skali Agar, jest standardem postępowania poporodowego - informuje nas dyrektor. - Wyniki monitorowania i obserwacji noworodka potwierdziły prawidłową ocenę stanu zdrowia, co pozwoliło na przekazanie dziecka pod opiekę matki. Rozumiemy sytuację państwa Bojarskich. Ich syn ma problemy zdrowotne i chcą wyjaśnić zaistniałą sytuację. Według naszej wiedzy, dziecko urodziło się zdrowe, a opinia pediatry wskazuje, że nie miało żadnych wad. Potwierdzają to opinie biegłych i sąd lekarski. Sprawę jednak wyjaśni sąd cywilny. Nam jest przykro, że dochodzi do takich konfliktowych sytuacji. Wolelibyśmy, aby nasi pacjenci zawsze byli zadowoleni. Wierzymy jednak, że wszystko szybko się wyjaśni.

Będziemy walczyć o pieniądze

Bojarskich nie przekonują jednak tłumaczenia szpitala.

- W jakich innych okolicznościach nasz syn mógłby tak sobie uszkodzić bark? W domu nigdy nie doszło do żadnego wypadku, jednak szpital niejednokrotnie insynuował nam, że dziecko pod naszą opieką go sobie uszkodziło. To dla nas szokujące. Jedynym wytłumaczeniem uszkodzenia splotu barkowego, naszym zdaniem, jest to, że stało się to podczas porodu i będę chciał to szpitalowi udowodnić - zapowiada pan Włodzimierz.

Bojarscy nie ukrywają, że żądają od szpitala odszkodowania. Złożyli na początku 2013 roku pozew w Sądzie Okręgowym w Ostrołęce oraz zawiadomienie do prokuratury o narażenie ich synka na niebezpieczeństwo i ciężkie uszkodzenie ciała podczas porodu. Prokuratura w Pułtusku rozpoczęła śledztwo.

- Nie mamy pieniędzy na dalszą rehabilitację synka. Przeszliśmy naprawdę koszmar: wizyty u lekarzy, rehabilitacja. Miałam jechać z małym na turnus rehabilitacyjny, ale to kosztuje kilka tysięcy złotych. Nie stać nas na to. Tylko mąż pracuje, a był czas, kiedy i on siedział w domu. Nie wiadomo też jak Szymon będzie sobie radził w szkole. Może będzie miał kolejne problemy, tym razem związane z nauką przez niedotlenienie w czasie porodu - obawia się pani Jolanta.

Bojarscy chcieliby dotrzeć do innych rodziców, których dzieci mają stwierdzone uszkodzenie splotu barkowego. Chcą wymienić się doświadczeniem oraz wiedzą na ten temat. Wszyscy którzy chcieliby pomóc tej rodzinie, proszeni są o kontakt z autorką artykułu: tel. 697770525, mejl: [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki