Katarzyna Mazur: ZNP czekało ponad pół roku na możliwość spotkania z Ministrą Edukacji, ale kiedy do tego doszło, wszystko zaczęło toczyć się wartko. Czy czujecie się w koalicji?
Sławomir Broniarz: Każdy związek zawodowy, i Związek Nauczycielstwa Polskiego nie jest wyjątkiem, powinien być wyznawcą starej, brytyjskiej zasady dyplomatycznej z XIX wieku. Głosiła ona, że Wielka Brytania ma wieczne interesy, nie musi mieć wiecznych przyjaciół. Wychodzę z podobnego założenia. Celem działań związku zawodowego jest realizacja jego statutowych założeń i związek ma powinność rozmawiania z każdym.
Na pewno jednak łatwiej jest, gdy strona, z którą prowadzimy rozmowy jest empatyczna i otwarta na dialog. Tak jest w tym przypadku. Rozmowy odbywają się w nieporównywalnie lepszej atmosferze aniżeli było to przy poprzednim składzie. Natomiast treści owych rozmów, negocjacji i porozumień to już rzecz odrębna. Na ich efekty trzeba będzie zaczekać. I szkoda, proszę to zapisać dużą czcionką, SZKODA, że pół roku na to czekaliśmy.
Trochę pierwszych efektów już widać...
Tak, przykładowo wreszcie rozstrzygnięto kwestię dopłat do sprzętu dla nauczycieli klas 1-3. Związek mówi o tym od lipca ubiegłego roku. Udało się w ramach modyfikacji KPO ten cel zrealizować. Ale nie oznacza to, że wieszamy już order na piersiach. Domagamy się tego, aby reszta nauczycieli, także szkół ponadpodstawowych, mogła korzystać z bonów na sprzęt komputerowy.
Jak Pan ocenia istotność wprowadzanych zmian? Można odnieść wrażenie, że one są bardzo chwytliwe medialnie. Zakaz prac domowych, redukcja lekcji religii, usunięcie HiT-u, edukacja z wojskiem, to wszystko sprawia wrażenie, że bardzo dużo się dzieje, ale czy to nie jest tak, że te zmiany są powierzchowne, a tak naprawdę nie dotyczą sedna problemów polskiej edukacji?
Podzielam pani pogląd. Tematy, o których pani wspomniała trafiają w nisze zapotrzebowania różnych środowisk. Dyskusja o rezygnacji z HIT-u wywołała niepotrzebne emocje kadrowe. Wprowadzanie dyskusji o religii, wycieczkach, zakazie wyjazdu w czasie szkolnym z rodzicami, to są kwestie, które poruszyły pewne grupy zainteresowane tymi tematami, ale one naprawdę nie rozwiązują kluczowych problemów dotyczących nauczycieli i edukacji jako takiej. Jest dużo medialnego szumu.
Jeśli potraktujemy obecne zmiany, jako pierwsze kroki, to jak w pana ocenie powinny wyglądać te kroki ostatnie? Rzeczywiste, docelowe zmiany systemu edukacji?
Musimy mieć świadomość tego, że dziecko, które 1 września rozpocznie szkołę, a skończy swój cykl edukacyjny, robiąc magisterium, wejdzie w dorosłe życie zawodowe i społeczne w roku 2041/42. Być może w zupełnie innej już rzeczywistości. Zatem jeśli chcemy definiować zadanie szkoły, to musimy się zmierzyć także z pytaniem, w jakiej rzeczywistości ta szkoła, nauczyciele i uczniowie będą funkcjonowali za 10, 15 czy 20 lat.
Nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidzieć prognozy pogody na poniedziałek, a mamy kusić się o odpowiedź na pytanie, jaka ma być szkoła za 20 lat i jakimi cechami ma się wyróżniać. W szkole nie potrzebna jest rewolucja. Ale potrzebna jest zmiana. Zmiana, która będzie szła w kierunku balansu między wiedzą, edukacją a dobrostanem ucznia.
Dążymy do tego, żeby uczyć mniej?
I mniej, i mądrzej. Nie możemy się skupiać tylko na tym, że wrzucamy do głowy coraz większe pokłady wiedzy i mówimy: musisz umieć więcej, coraz więcej i więcej. Nie można jedynie poszerzać podstawy i nie dawać uczniowi czasu na to, żeby przetrawił wiedzę, żeby się zastanowił nad tym, po co ona jest. Chodziła pani do szkoły i sama wie z ilu rzeczy nigdy w życiu nie skorzystała...
Nie tylko chodziłam do szkoły, ale przez ostatnie dziesięć lat byłam nauczycielką polskiego. Wiem doskonale, jak często pada pytanie ze strony uczniów „po co mi to?” i jak czasem bezradni wobec tych pytań są nauczyciele. Jak trudno jest obronić zasadność nauczania niektórych treści.
No właśnie. Do nauczyciela należy zrealizowanie celów polityki edukacyjnej państwa przy dość ograniczonym wpływie na kształtowanie tych celów. Związek zawodowy ma formalne prawo do tego, żeby wypowiadać się na temat projektowanych aktów prawnych. Jednak nawet jeśli zaopiniujemy coś negatywnie, a tak było z podstawą programową, to mamy relatywnie niewielki wpływ na to, co ostatecznie ustali parlament. Ot, dostaniemy informację, że nasze uwagi zostały przyjęte do wiadomości. I na tym koniec. Tymczasem, co daje uczniowi dyskusja o Lalce w kontekście różnic między pozytywizmem a romantyzmem. Czy to go skłoni do czytania?
Nie skłoni.
Uczyła pani polskiego i z lekcji na lekcję z coraz większym przerażeniem obserwowała, że zaczyna się nie mieścić w czasie, bo a to wypadło święto, a tu dzień wolny, a to jakaś tam impreza i tak dalej. Okazuje się potem, że nie ma czasu nawet z dzieckiem porozmawiać.
Najważniejsze byłoby, żeby na bazie lektur, które dziecko sobie wybierze (niech ono ma szansę wybrać 2 książki w ciągu roku, przeczytać, opowiedzieć je) podjąć dyskusję, wyciągać wnioski, a nie jedynie wymagać wiedzy o tym, jakie rajstopy zakładał Zbyszko z Bogdańca w Krzyżakach, co jest potrzebne dzisiaj – przepraszam – jak zającowi dzwonek.
Szkoła musi mieć czas na to, żeby dziecko wykształcić, zbudować w nim umiejętność samodzielnego uczenia się, poszukiwania wiedzy, a także powinna dać dziecku czas na to, żeby ono samo siebie umiało definiować, realizować, powiedzieć, czego ono chce. Musimy nauczyć ucznia patrzenia na samego siebie. I powtarzam: musi być na to czas. Tak, żeby uczeń, który w połowie XXI wieku wkracza w świat dorosły, był wykształconym i świadomym siebie człowiekiem i obywatelem.
Czytaj także: Zmiany na liście lektur. Które pozycje zniknęły?
Jaka jest teraz kluczowa kwestia, nad którą pracuje ZNP?
Najważniejsza jest dla nas w tej chwili poprawa sytuacji materialnej i warunków pracy nauczycieli. To są rzeczy nierozłączne. Obszar, który także naprawdę wymaga poprawy, to uregulowanie stanu prawnego według którego nauczyciele funkcjonują.
Czy uda się w końcu powiązać pensję nauczyciela z przeciętnym wynagrodzeniem? Pierwsze czytanie projektu, który to zakłada, było w styczniu. Nic się nie wydarzyło od tamtej pory?
To nawet było drugie czytanie, bo pierwsze odbyło się dwa i pół roku temu. Niestety, nic się nie wydarzyło od tamtej pory. Jest to, moim zdaniem, brak wyobraźni rządzących. Jeśli będziemy tworzyli jedynie doraźne rozwiązania, co roku wydawali rozporządzenie w sprawie minimalnych stawek wynagrodzenia i tak dalej, to coraz bardziej będziemy się kierować decyzją polityków aniżeli obiektywnymi narzędziami ekonomicznymi. Proszę zwrócić uwagę, że w czasie pandemii udało się pracownikom służby zdrowia ten stan rzeczy uporządkować i stworzyć takie regulacje płacowe.
Bo zrozumieliśmy wtedy, jak bardzo są potrzebni.
Byli potrzebni i wtedy, i dzisiaj też są potrzebni. Podobnie nauczyciele. Byli, są i będą potrzebni zawsze. Nikt nie zlikwiduje szkoły jako takiej. Ale proszę zauważyć, że dzisiaj dyplomowana pielęgniarka ma pensję w wysokości około 11200 zł. A doktor uniwersytetu, wchodzący do szkoły zarobi 4900, a jak będzie dyplomowany to 5900 brutto. To znaczy, że rządzący dają sygnał: tak, nam są pielęgniarki potrzebne, służba zdrowia jest potrzebna! A edukacja... też jest potrzebna, ale byłoby dobrze, gdyby edukacja się sfinansowała sama.
Więc zlikwidujemy subwencję...
Propozycja likwidacji subwencji jako sposobu finansowania edukacji oznacza dla mnie tylko jeden kierunek. Komercjalizację edukacji. Idziemy w kierunku jej prywatyzacji, podziału szkół na lepsze i gorsze. Lepsze będą w gminach bogatych, gorsze w biednych. I to jest kolejny argument do tezy, że rządzącym brak jest wyobraźni.
Dlaczego powiązanie pensji nauczycielskiej z przeciętnym wynagrodzeniem jest dla nauczycieli takie istotne, i dlaczego ten projekt nie pada na podatny grunt?
To jest mechanizm obiektywizowania nauczycielskich wynagrodzeń. I nic by się nie stało, gdyby parlament, i do tego zmierzamy, przyjął naszą inicjatywę, choćby od 1 stycznia 2025 roku. Minister finansów mówi, że to będzie kosztowało około 30 miliardów złotych. Ale nam zależy na mechanizmie. Układ procentowy możemy wynegocjować w każdym kolejnym roku, zbliżając się do tego optimum stopniowo.
Dzisiaj przeciętne wynagrodzenie brutto przekracza 8 tysięcy. Wydaje się, że wynagrodzenie nauczyciela, który ma magisterium, uprawnienia pedagogiczne i dłuższy staż zawodowy, powinno być na tym poziomie. Tymczasem jego wynagrodzenie zasadnicze jest niższe o około dwa tysiące. Pensja zasadnicza nauczyciela dyplomowanego to jest 5900. I dobrze, jeśli do tego ma dodatek stażowy w wysokości 20%. A jeżeli nie ma tego 20% dodatku, tylko 10%, bo jest dyplomowanym nauczycielem od niedawna, to jego pensja to wynosi mniej więcej 6 600 złotych.
Podkreślam, że mówimy o osobach, mających staż zawodowy i dorobek. To nie jest wynagrodzenie początkujących. Więc Związkowi bardzo zależy na tym, żeby ten mechanizm wprowadzić. I z dezaprobatą patrzymy na to, że ani Minister Edukacji, ani Sejmowa Komisja Edukacji Nauki i Młodzieży się nad tym tematem nie pochylają. Szkoda.
Powiedz nam, co o tym myślisz i zostaw komentarz.
Szanujemy każde zdanie i zachęcamy do dyskusji. Pamiętaj tylko, żeby nikogo nie obrażać!
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Edukacji codziennie.
Obserwuj StrefaEdukacji.pl!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?