Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Dzień Matki nie złoży jej życzeń. Justyna twierdzi, że mama ją... szantażuje

Mieczysław Bubrzycki
Z dziecięcych lat Justyna pamięta, że mama ją biła. Nie trzeba było wielkiego powodu, żeby dostać lanie. Dobrze pamięta, że kiedyś bijąc złamała jej palec u ręki.
Z dziecięcych lat Justyna pamięta, że mama ją biła. Nie trzeba było wielkiego powodu, żeby dostać lanie. Dobrze pamięta, że kiedyś bijąc złamała jej palec u ręki. Fot. archiwum
Pani Justyna zawsze była zdominowana przez matkę. Często słyszała od niej, że do niczego się nie nadaje. - Przed świętami wielkanocnymi moja matka zrobiła coś strasznego - mówi.

- Mam ogromne problemy ze swoją matką - to pierwsze zdanie, jakie usłyszeliśmy od pani Justyny, która skontaktowała się z naszą redakcją.

Biłam, kiedy zasłużyła

Justyna ma 35 lat. Rozmawialiśmy z nią w dużej podostrowskiej wsi, gdzie mieszka z mężem. Justyna czas dzieli między dom męża a swój. Mąż jest zawodowym kierowcą. Jeszcze niedawno jeździli razem. Przestała, kiedy zaszła w ciążę. Nie wyklucza jednak, że powróci do tej pracy, bo bardzo ją lubi.

Prawdę mówiąc, Justyna z dziesięciomiesięcznym synkiem większość czasu spędza w Osipach-Wydziorach koło Wysokiego Mazowieckiego. Tam mieszka jej matka, tam jest także 13-hektarowe gospodarstwo Justyny.
- Jako dziecko i młoda dziewczyna mieszkałam z rodzicami i trzema starszymi braćmi w innej wsi, kilkanaście kilometrów dalej - mówi. - W Osipach było gospodarstwo po dziadkach, tata wybudował tu drugi dom. Na rodzinnym gospodarstwie pozostał brat.

Z dziecięcych lat Justyna pamięta, że mama ją biła. Nie trzeba było wielkiego powodu, żeby dostać lanie. Dobrze pamięta, że kiedyś bijąc złamała jej palec u ręki.
- Najczęściej z rana budziła mnie babcia, a ja bardzo nie lubiłam, kiedy robiła to mama - wspomina.

- Biłam ją czasem, ale tylko, kiedy zasłużyła - tłumaczy matka Justyny. - Dziś wiem, że źle ją wychowywałam. Niczego jej nie nauczyłam.

W szkole Justyna była wzorową uczennicą. Skończyła liceum, ale na studia nie poszła.
- Mama mnie nie puściła, bo było ustalone, że to ja ją dochowam na stare lata - mówi. - Nawet za bardzo się nie buntowałam. Przyjęli mnie do pracy w sądzie. Doszłam do kierowniczego stanowiska, skończyłam zaocznie prawo.

Porządkując swoje sprawy, rodzice przepisali gospodarstwo z zabudowaniami na Justynę. W akcie notarialnym zapisano, że córka ma zapewnić im dożywocie. Mieli zajmować najniższą kondygnację domu. Ojciec umarł wkrótce na raka, Justyna została z matką.
- Z matką było tak, że musiałam spełniać każde jej życzenie - twierdzi Justyna. - W naszej wsi nie ma sklepu, więc kiedy mama chciała na przykład jogurtu, telefonowała do mnie. Ja wychodziłam z pracy, kupowałam co trzeba i od razu wiozłam mamie, która też ma swój samochód i nim jeździ.

Przed pięcioma laty zrezygnowała z pracy.
- Po śmierci ojca musiałam dzielić czas między pracę zawodową i gospodarstwo, co nie było łatwe - wyjaśnia. - Znalazłam taki rodzaj produkcji rolnej, który był opłacalny, ale postanowiłam jednak zmienić swoje życie. Łyknęłam bakcyla podróżowania.

Miała tylu chłopaków

Justyna tak tego nie postrzega, ale pewnie podświadomie chciała uciec od władczej matki.
- Skończyłam trzydzieści lat, a wciąż nie miałam chłopaka - wspomina. - Gdy byłam młodsza, przyprowadziłam do domu chłopca, a matka go po prostu popędziła. Wiadomo było, że żaden jej się nie spodoba. Coraz bardziej czułam, że matka chce mieć mnie wyłącznie dla siebie.

- Miała tylu chłopaków, ale żaden jej nie odpowiadał - mówi matka.

Kolejne miesiące Justyna spędziła za granicą. Musiała znaleźć kogoś, kto zajmie się gospodarstwem.
- Udało mi się dogadać z młodym chłopakiem, który za 500 zł miesięcznie zobowiązał się do wykonywania niezbędnych prac - mówi. - Przyjeżdżał codziennie do Osip, a matka myślała, że to mój chłopak, więc dochodziło ciągle do kłótni.

- To był jej konkubent - twierdzi stanowczo matka.

Justyna postanowiła wrócić do kraju. Zrobiła prawo jazdy na ciężarówki i zaczęła pracę w pobliskiej Mlekovicie.
- Jeździłam tirem, ale nie czułam się zbyt pewnie i zmieniłam pracę - wspomina. - W niedalekiej fabryce okien poszukiwali kierowców na mniejsze ciężarówki, tak zwane solówki. Tam poznałam Sylwka.

Prokuratura odmówiła

Sylwek mieszka z rodzicami i bratem koło Ostrowi. Wpadli sobie w oko. Po pewnym czasie zaczęli brać wspólne kursy - po Polsce, ale także na Słowację, na Węgry czy do Słowenii. Po kilku miesiącach wiedzieli, że chcą spędzić ze sobą życie.

- Matka czuła, że może mnie stracić, więc złożyła zawiadomienie do prokuratury, że znęcam się nad nią - wspomina Justyna. - To były absurdalne pomówienia. Wcześniej, gdy mnie nie było w domu, wydzwaniała po rodzinie, że wyganiam ją z domu, krzyczę na nią i utrudniam życie. Pewnie jej wierzyli. Kiedyś przypadkiem byłam świadkiem takiej rozmowy. Adwokat poradził jej, żeby dla uwiarygodnienia tego jej oskarżenia wyprowadziła się z domu, dlatego że niby ją wyganiam. Akurat byłam w trasie, gdy to zrobiła, ale po czterech miesiącach pobytu u jednego z braci wróciła. Prokurator odmówił wszczęcia dochodzenia w tej sprawie.

- Ona naprawdę znęcała się nade mną, a sprawa została umorzona, bo ona ma znajomości w prokuraturze - twierdzi matka.

Justyna zaszła w ciążę. Bardzo się ucieszyła, bo marzyła o tym, żeby mieć męża i dzieci. Zrezygnowała z pracy.
- Matce powiedziałam wcześniej, że mam zamiar wyjść za mąż i mieć dzieci - wspomina. - Zareagowała w ten sposób, że poszła do sądu, żeby dożywocie zastąpić płaconą jej dożywotnio rentą w wysokości 1600 zł miesięcznie. Matka ma z czego żyć, bo otrzymuje rentę rolniczą.

Więcej na ten temat przeczytacie w najbliższym papierowym wydaniu Tygodnika Ostrołęckiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki