Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Uwaga": dzieci boją się katechetki

Jarosław Sender

"- Nauczycielka religii bije katechizmem po głowie, bije różańcem - mówi mama jednego z uczniów Szkoły Podstawowej nr 4 w Ostrowi Mazowieckiej. Rodzice i absolwenci placówki twierdzą, że taka sytuacja utrzymuje się od lat. Jak to możliwe, że katechetka nadal uczy?"

H "Ponad 400 uczniów Szkoły Podstawowej nr 4 w Ostrowi Mazowieckiej religii uczy katechetka. Rodzice od lat zgłaszają dyrekcji, że dzieci na katechezach są bite, szarpane i poniżane. Kilka tygodni temu przyszli ze skargą ponownie.

- Dzieci idą do szkoły, bo muszą, ale boją się. Boją się, że pani znowu uderzy, pociągnie za uszy - mówi rodzic."

H "Dyrektorka szkoły przyznaje, że sprawa jest jej znana. Jednak, mimo skarg rodziców, nie interweniuje.

- Rodzice zasygnalizowali mi problem. Nie wszczęłam żadnego postępowania, ponieważ nie miałam niczego na piśmie. Rozmawiałam z nauczycielem, ale zabrakło reakcji z jego strony - tłumaczy Dorota Pasztaleniec, dyrektor szkoły".

(fragmenty programu "Uwaga", wyemitowanego w TVN 10 maja. Na ilustracji wykorzystano fotosy z "Uwagi"). Ksiądz pułkownik Stanisław Dębicki na mszy odprawianej z okazji urodzin Marszałka Piłsudskiego w jednostce w Komorowie, grzmiał z ambony: - Nie taką wolność wyobrażał sobie Józef Piłsudski i nie taką wolnością chcemy żyć, kiedy kamerę i mikrofon wykorzystuje się do niszczenia ludzi.

Kamerę i mikrofon wykorzystali dziennikarze TVN do nakręcenia reportażu o Szkole Podstawowej nr 4 w Ostrowi Mazowieckiej. Temat - przemoc w szkole. Motyw wiodący - katechetka znęca się nad dziećmi, dyrektorka nie reaguje. Po emisji reportażu 10 maja w programie "Uwaga", w Ostrowi zawrzało.

Uliczne wrzenie

W "Uwadze" wypowiadały się trzy matki, z częściowo zamazanymi twarzami.

- Nasi informatorzy prosili o anonimowość - mówi Katarzyna Bohatkiewicz, sekretarz redakcji "Uwagi".

- Akurat, anonimowe - komentują mieszkańcy Ostrowi i Komorowa, których dzieci uczą się w tej szkole. I wymieniają nazwiska bohaterek reportażu.

Tydzień po emisji "Uwagi" wokół szkoły nadal jest dużo szumu.

- Jak to trzy złośliwe osoby mogą dużo złego narobić - pomstuje ekspedientka w małym sklepie naprzeciwko szkoły. - Dwoje moich dzieci tę szkołę ukończyło. Złego słowa o szkole od nich nie słyszałam. Najmłodszy syn chodzi tu jeszcze do gimnazjum. No, owszem, raz czy dwa powiedział, że katechetka pociągnęła go za ucho. Ale, gadałem, przeszkadzałem w lekcji, to mi się należało, stwierdzał. Nigdy nie robiłam z tego problemu. A już o nic nie można mieć pretensji do dyrektorki.

- Ten reportaż był o tyle wstrętny, że szkalował głównie dyrektorkę - dodaje koleżanka za ladą. - Jakby sprawa katechetki była tylko pretekstem do szkalowania pani dyrektor. Jesteśmy oburzeni. Moje córki bardzo lubią tę szkołę.

- A dzieci bywają okropne - młoda klientka pakuje zakupy do torby. - Córka z czwartej klasy mi opowiada, że na lekcji religii właśnie jeden z uczniów jest po prostu niesforny. Wchodzi na przykład pod ławkę i szczeka. Albo dokucza innym kolegom. Świętego mogłoby to wyprowadzić z równowagi. A katechetka to człowiek tylko. Może zbyt nerwowa, rzeczywiście, i do pracy z dziećmi się niezbyt nadaje. Ale nie można winić za to dyrektorki.

Na przystanku na autobus czekają dwie piątoklasistki. Oglądały program.

- Powiem tak - zaczyna poważnie jedna z nich. - Pani katechetka nie potrafiła nas zainteresować lekcją. To prawda. Wielu uczniów się nudziło na religii. Czasami mocno rozrabiali. Pani się czasami denerwowała. Ale żadnego bicia nie było.

- Bardzo wyolbrzymili wszystko - dodaje bardziej wyrośnięta koleżanka. - Żadnej przemocy na lekcjach nie ma, choć niektórzy uczniowie katechetkę rzeczywiście lekceważą. Zawsze też możemy pójść do dyrektorek, czy wychowawczyni i w razie czego o wszystkim powiedzieć. A ta katechetka wcale nie jest taka zła. Z telewizji wyszło, że ona jest zła, a pani dyrektor jeszcze gorsza. Bardzo skrzywdzili naszą szkołę. - uważa uczennica

Rodzice dzieci uczących się w tej szkole murem stanęli za dyrektorką.

- Do kuratorium przyszedł wczoraj list od Komitetu Rodzicielskiego ze szkoły w Ostrowi. Rodzice biorą w obronę dyrektorkę - potwierdza Krystyny Kowalczyk, wizytatorka ds. religii w Kuratorium Oświaty w Warszawie.

Fotomontaż i manipulacja

Na wojskowym osiedlu jednostki w Komorowie mieszka jedna z matek, które wystąpiły w "Uwadze".

- Przeżyłam szok i koszmar, kiedy obejrzałam ten program - wyznaje Renata. - Redaktorzy rzeczywiście naszli mnie w mieszkaniu. Powiedzieli, że słyszeli o mojej scysji w szkole z katechetką. Potwierdziłam, że była taka scysja przed Wielkanocą. Katechetka wytargała syna za uszy, często krzyczy na niego. Dziecko nie chce chodzić na religię. Spytali, czy zechcę wypowiedzieć się na ten temat przed kamerą. Odmówiłam. Powiedziałam, że wszystko wyjaśniłam z panią dyrektor i nie ma o czym mówić. Przed telewizorem podczas tego reportażu wpadłam prawie w histerię, kiedy usłyszałam z ekranu moją rozmowę z panią dyrektor w jej gabinecie. Nie wiedziałam w ogóle o co chodzi. Ludzie zaczęli mówić o jakichś ukrytych kamerach, mikrofonach. Ja na głowę moich dzieci przysiąc mogę, że nic mi o tym nie wiadomo - zapewnia Renata. - Z redaktorami telewizyjnymi przed kamerą w ogóle nie rozmawiałam. W każdym razie twierdzili, stojąc w drzwiach mojego mieszkania, że kamery są wyłączone. Nie wiem, jak mogli zrobić mi takie świństwo. Z programu się dowiedziałam, że ja mam pretensje do dyrektorki. A przecież ja kilka tygodni wcześniej podpisałam jej oświadczenie, że nie zgłaszam oficjalnej skargi, bo syn powiedział, że pani katechetka przestała mu dokuczać. Namówiłam go też, by nadal chodził na religię, choć uważam, że tej katechetki w szkole być nie powinno. Do pani dyrektor nic nie mam. Była moją dyrektorką. Szkołę wspominam jak najlepiej. I co, miałabym teraz nagrywać na ukryty mikrofon czy kamerę? Nie wiem, kto zmanipulował ten program, te nagrania. Ale to jedna wielka mistyfikacja.

Podobnie interpretuje całe zdarzenie druga bohaterka "Uwagi", Małgorzata, tak się składa - siostra Renaty.

- Siostra po tym programie płakała do słuchawki, że nie wie co się stało, jak oni to zrobili. Że ona usłyszała w telewizji swoją rozmowę z panią dyrektor, która odbyła się znacznie wcześniej, przed wizytą redaktorów z TVN. Tłumaczyłam jej, że to niemożliwe, ale dzisiaj, sama już nie wiem co o tym myśleć - mówi Małgorzata. Ma także pretensję, że choć prosiła o kamuflaż na antenie, nie dotrzymano tej obietnicy.

- Wydzwaniam cały czas do redakcji TVN, żeby złożyć na to wszystko zażalenie - twierdzi Małgorzata. - Bezskutecznie. Zostawiłam wiadomość, z prośbą o kontakt. Też bez efektu. Stałyśmy się kozłami ofiarnymi i pani dyrektor też. Nie wiem o co i komu tutaj chodzi. Powiedzieli mi ci redaktorzy, że mają wypowiedzi ze dwudziestu osób. A tylko nas pokazali. Powiedzieli też, że jakaś osoba ze środowiska szkolnego z nimi współpracuje. I że ta osoba zgłosiła problem przemocy już dawno. Podała też nasze nazwiska. Dziennikarze TVN podobno przez dłuższy czas kręcili się wokół szkoły. U mojej siostry i u mnie byli znacznie później, niż u pani dyrektor.

- Nikogo nie nakłanialiśmy do udzielania nam informacji. Nie słyszałam też, że ktoś wydzwania do naszej stacji, by prostować program - twierdzi Katarzyna Bohatkiewicz, sekretarz "Uwagi". - Dementuję też sugestię, że mamy w szkole współpracownika.

Straciłam wiarę w sens pracy

Na drzwiach do szkoły wisi informacja, że osoby spoza szkoły, które nie są rodzicami dzieci, powinny przy wejściu okazać się dowodem tożsamości. Za drzwiami siedzą woźne, które obserwują wchodzących.

Dyrektor Dorota Pasztaleniec wydaje się być mocno przybita atmosferą, która od kilku dni panuje wokół szkoły. Potwierdza: z katechetką były dwa incydenty, zgłoszone przez matki. Dwa lata temu uczeń czwartej klasy został podobno uderzony w twarz. Teraz, przed świętami, inny uczeń został wytargany za ucho.

- Były rozmowy z tymi matkami, katechetką i wychowawcami klas - mówi dyrektorka. - Dwa lata temu katechetka przeprosiła. Mimo to dostała ode mnie upomnienie. Matka jednak potem już nigdy nie zgłaszała pretensji. Wychowawczyni twierdziła, że relacje między nauczycielką religii i tym uczniem się poprawiły. Dziś ten uczeń jest w szóstej klasie. Przed Wielkanocą tego roku ze skargą przyszła druga matka. Mówiła, że syn boi się katechetki, że chce zrezygnować z religii. Obiecałam, że będę rozmawiać z nauczycielką, żeby jednak dziecko na religii pozostawiła. Spotkałyśmy się znów po świętach. Ta pani stwierdziła, że jeżeli zachowanie katechetki ulegnie zmianie, syn będzie chodził na religię. Ponieważ skarga na katechetkę zdarzyła się po raz drugi, otrzymała ode mnie pisemną naganę. Od tamtej pory nie miałam żadnych skarg od rodziców. Wcześniej zresztą też, poza tymi dwiema, nie było. Ten telewizyjny program obejrzałam z wielkim rozgoryczeniem. Straciłam poczucie sensu tego co robię, ja i inni nauczyciele. Zdumiało mnie, że w programie usłyszałam rozmowy, które prowadziłam z tymi mamami, w moim gabinecie. Nie wiem, czy byłam jakoś inwigilowana od dłuższego czasu, czy to jakaś manipulacja techniczna. Czy ukryte mikrofony. Nie mam pojęcia. Nie znam się na tym. Takiego koszmaru w najgorszych snach się nie spodziewałam. W programie nic prawie nie było z mojej półgodzinnej rozmowy z redaktorem, w której mówiłam o problemach, z jakimi szkoła się spotyka, i o tym, w jaki sposób próbuję je, wraz z rodzicami, rozwiązywać. Wyszłam na dyrektorkę, która nic nie robi i toleruje przemoc w szkole. Zwątpiłam w 30 lat swojej pracy i w pełną zaangażowania pracę wielu moich kolegów.

- To nie jest duże środowisko - dodaje dyrektor Pasztaleniec. - I szkoła też nie jest duża. Ponad 400 uczniów w podstawówce i gimnazjum. My tu znamy wszystkie dzieci i wszystkie rodziny. Problemy środowiskowe w większości też. Pewnie, że nie da się uniknąć problemów i konfliktów, jak w każdej szkole. Ale z tego programu wynikało, że w szkole nic, tylko krzywdzą dzieci, a ja na to przyzwalam. Nie wiem, skąd to się wzięło, z czyjej inspiracji. Bo przecież w telewizji nikt na to sam nie wpadł. Poczułam prawdę dawnego esbeckiego powiedzenia: dajcie mi człowieka, a znajdę paragraf.

Nie chowamy głowy w piasek

Katarzyna Bohatkiewicz, sekretarz redakcji "Uwagi" wyjaśnia, że dostali sygnał od widzów, że w szkole w Ostrowi katechetka bije i wyzywa uczniów.

- Sprawdziliśmy. Informacje się potwierdziły, również przez absolwentów tej szkoły. Dyrektorka szkoły też przyznała, że miała skargi na katechetkę. Nie był to incydent, ale proceder, który trwał - mówi Bohatkiewicz. - Podkreślam, zawsze sprawdzamy sygnały od widzów i je weryfikujemy. Nasz program był atakiem na czyn. Nie miało znaczenia czy był to nauczyciel biologii, matematyki czy religii. Nauczyciel nie może tak się zachowywać. Nie wolno używać przemocy fizycznej wobec ucznia, ciągnąć go za ucho, czy uderzyć linijką. My się z tym nie zgadzamy i to piętnujemy. Nie można chować głowy w piasek - podkreśla.

Na pytanie skąd wzięli nagranie rozmowy matki z dyrektorką, uchyla się od odpowiedzi. Kiedy pytam, czy dostali je od informatora, Katarzyna Bohatkiewicz, mówi, że ona tego nie powiedziała. Nie zaprzecza natomiast, że nagranie rozmowy matki z dyrektorką mieli: - Proszę sobie samej odpowiedzieć na pytanie skąd.

Agnieszka Drużyńska, wychowawczyni ucznia uderzonego przez katechetkę twierdzi, że w programie najbardziej zirytował ją zarzut, że na ten incydent sprzed dwóch lat nie było reakcji ze strony szkoły.

- Byłam wtedy przy rozmowie z matką dziecka. Pani dyrektor spytała matkę, czy chce nadać sprawie oficjalny bieg, bo to, że nauczyciel nie może dziecka uderzyć, jest oczywiste. Matka powiedziała, że nie, jeżeli taka sytuacja, ani jakiekolwiek inne szykany nigdy się nie powtórzą. Nigdy potem nie było skargi od rodziców tego chłopca. Mamę zresztą w ciągu trzech ostatnich lat widziałam chyba trzy razy. Ale ojciec utrzymuje ze szkołą regularny kontakt i na bieżąco był informowany o zachowaniu syna, który zresztą nie jest łatwym dzieckiem.

- Nauczycielka religii jest osobą dosyć impulsywną - przyznaje dyrektor Pasztaleniec. - Trudno jej być może było zachować cierpliwość wobec bardziej niesfornych uczniów. Ale były rozmowy na ten temat. Ona te dzieci i te matki zawsze przepraszała. Żałowała bardzo swoich emocji. Nie ja tę nauczycielkę zatrudniałam, lecz poprzedni dyrektor w 1992 roku. Ja też nie mogę jej odwołać bez zgody kurii biskupiej, bowiem nauczyciele religii zatrudniani są na innych zasadach. Katecheci muszą mieć zatwierdzoną przez kurię misję do pracy w szkole i tylko kuria tę misję może cofnąć. Ja w takich sytuacjach mogę zwolnić każdego innego nauczyciela, ale nie katechetkę.

Chociaż w ubiegłym roku, jak informuje dyrektorka, odwołano wikariusza, który prowadził lekcje religii w gimnazjum.

- Nie radził sobie w ogóle z młodzieżą - mówi Dorota Pasztaleniec. - Nie potrafił znaleźć porozumienia z uczniami. Wspólnie z księdzem proboszczem udało nam się zmienić katechetę i teraz nie ma problemów.

Katechetka po programie jakby zapadła się pod ziemię. W szkole powiedziano mi, że jest na zwolnieniu lekarskim. W domu szukałam jej bezskutecznie.

Reakcje z ubocza

Proboszcz parafii w Komorowie, Stanisław Dębicki wypowiada się na temat zaistniałej sytuacji lakonicznie, acz dosyć konkretnie.

- Szanuję środki masowego przekazu - zapewnia. - Dzisiejszy świat nie może bez nich istnieć. Ale środki masowego przekazu nie są w stanie rozwiązywać problemów. Musimy rozwiązywać je sami. Środki masowego przekazu mogą i powinny może te problemy ujawniać, pod warunkiem, że będą to robiły rzetelnie. Byłem zaskoczony tym bardzo jednostronnym programem. Redaktorzy mnie także odwiedzili. Ale nic z naszej rozmowy się nie ukazało. O konfliktach z katechetką wcześniej nie wiedziałem. Podczas kolędy rozmawiam z ludźmi. Nie słyszałem o jakichkolwiek problemach ze szkołą. Mnie ze szkołą współpraca układa się bardzo dobrze. Nie mogę oceniać pracy katechetki, bo nie znam szczegółów. Ale ktoś kompetentny na pewno takiej oceny dokona. Ten program telewizyjny zasmucił mnie także z tego względu, że rozjątrzył środowisko. Nie chodzi mi o to, żeby nie dostrzegać zła i konfliktów. Ale żeby je zauważać w sposób rozumny i nie postępować zbyt pochopnie. Bo wtedy można skrzywdzić ludzi. A nie o to powinno chodzić.

Powściągliwie odnosi się do całej sytuacji Edward Górecki, dyrektor delegatury Kuratorium Oświaty w Ostrołęce.

- Jesteśmy po spotkaniu z ks. Jarosławem Kotowskim z kurii biskupiej w Łomży, który jest odpowiedzialny za nadzór nad katechetami zatrudnionymi w szkołach i on zajmuje się sprawą zachowań i predyspozycji tej nauczycielki religii - mówi dyrektor Górecki. - My ze swej strony badamy przede wszystkim, czy dyrektorka szkoły reagowała na ewentualne sygnały od uczniów czy rodziców. Czy nie dopuściła się "grzechu przyzwolenia" dla nieprawidłowego zachowania nauczycielki. Za kilka dni mamy spotkać się z księdzem Kotowskim, omówić sytuację i zastanowić się nad rozwiązaniem tego problemu. Jest w tym wszystkim jeszcze jedna delikatna i trudna sprawa - ewentualnych nagrań z ukrytych mikrofonów czy ukrytych kamer. Ale tym już na pewno nie mogą się zajmować służby oświatowe.

Rzecznik mazowieckiego Kuratorium Oświaty, Barbara Tomkiewicz, mówi, że sprawa jest w trakcie wyjaśniania i odsyła mnie do wizytatora ds. religii Krystyny Kowalczyk. Pani wizytator potwierdza, że trwa postępowanie wyjaśniające.

- Nie wolno mówić, że dyrektorka nie dopełniła procedury, bo to sprawdzi wizytator z ostrołęckiej delegatury KO. Skarga na sytuację na lekcjach religii nie wpłynęła do szkoły czy kuratorium tylko od razu do TVN. A ja pytam, co z tym dzieckiem, które się źle zachowywało na lekcji religii. Stanęła za nim matka i telewizja, i on się stał bohaterem, na kogo my chowamy dzieci? - zastanawia się wizytator Kowalczyk. - Ten incydent trzeba bardzo dokładnie zbadać. n

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki