Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uratowali mu życie. Przeczytaj piękną historię

possowski
- Byłem martwy. Serce nie biło, nie oddychałem, palce miałem sinoniebieskie... Jan Kaczyński uważa, że tylko opatrzność boska sprawiła, że żyje. To dzięki niej pojawili się Małgosia i Artur Wencławowie, którzy wyciągnęli go z trzymetrowej głębi i przywrócili do życia.

Tragedii nic nie zapowiadało. Jan Kaczyński (elektryk w ostrołęckim ZUS-ie, radny gm. Kadzidło i pasjonat sportu), z żoną i dziećmi, wybrał się do ośrodka wczasowego w Nartach.

- Za bardzo nam się nam tam nie podobało, żona od razu chciała uciekać nad morze, ale jakoś udało mi się ją przekonać, by jeszcze kilka dni zostać nad jeziorami - wspomina 48-letni mieszkaniec Dylewa. - Trzeciego z kolei dnia pobytu w Nartach wstałem bardzo niewyspany. Do południa mieliśmy się poopalać, a potem planowaliśmy wyjazd do Mrągowa. Żona się krzątała po domku, a ja wziąłem koc i poszedłem nad brzeg jeziora. Co się działo dalej, nie pamiętam. Tylko z opowieści żony wiem, że ona przyszła za jakieś pół godziny, przemieściliśmy się na molo i zaczęła mi coś czytać. W którymś momencie powiedziałem, że idę do jeziora się ochłodzić. Żona obserwowała mnie jak wchodziłem do wody, a potem znowu zaczęła czytać. Nagle podbiegł do niej znany nam z widzenia mężczyzna i spytał, czy ja mogę tak długo przebywać pod wodą.

Trzy metry pod wodą
Jan Kaczyński leżał na dnie trzymetrowej głębi, z twarzą w dół, z rozłożonymi rękoma i nogami. Jak długo, i jak do tego doszło, nikt nie wie. Nikt też nie słyszał, by wzywał pomocy lub próbował się w jakiś sposób ratować. Ale nikt też jakoś nie kwapił się do udzielenia mu pomocy. Żona Jana Kaczyńskiego krzyczała, a ludzie patrzyli. Całe szczęście, że tego dnia kolejka do rowerków wodnych była bardzo długa. Tylko bowiem z tego powodu Artur Wencław postanowił przespacerować się na pomost.

- Byłem tam z kuzynem. Na pomoście stała kobieta i dwóch, lub trzech, mężczyzn. W pewnym momencie kobieta zaczęła krzyczeć. Prosiła, żeby ktoś ratował jej męża, pytała kto umie pływać i wskazywała na wodę. Spojrzałem i się przeraziłem. Woda była dość przejrzysta, więc wszystko było dobrze widać. Przy dnie, z rozpostartymi ramionami, leżał nieprzytomny mężczyzna. Nawet nie zastanawiałem się, czy sobie poradzę, ściągnąłem spodnie i wskoczyłem do wody - relacjonuje Artur Wencław, który na co dzień pracuje jako instruktor w Miejskim Domu Kultury i gra w Przasnyskiej Kapeli Podwórkowej. Krzyki zaalarmowały także Małgorzatę Wencław, która opalała się po drugiej stronie pomostu.

Myślałam, że już za późno
- Zdążyłam przysnąć, kiedy nagle obudził mnie hałas. Otworzyłam oczy, rozejrzałam się i zobaczyłam męża wskakującego do wody. Zerwałam się i pobiegłam co sił - opowiada pani Małgorzata, która również wskoczyła do wody i pomogła mężowi dociągnąć nieprzytomnego mężczyznę do brzegu.

- W pierwszej chwili nie wierzyłem, że uda nam się go uratować - przyznaje pan Artur. - Miał zamknięte oczy, sine ręce, nie oddychał. A obok stała jego żona i rozdzierająco płakała. Przez chwilę pomyślałem, że nasza pomoc przyszła za późno. Na szczęście Gosia (położona w przasnyskim szpitalu - wyjaśnia red.) wiedziała co robić i to ona pokierowała całą resztą.

- Kilka miesięcy wcześniej miałam szkolenie z udzielania pierwszej pomocy. Wprawdzie fantom to nie to samo co żywy człowiek, ale wiedza się przydała - mówi pani Małgorzata. I opowiada jak wykonywała wdechy, podczas gdy jej mąż Artur robił masaż serca.

Pierwszy haust
Po jakimś czasie ratowany mężczyzna chwycił pierwszy haust powietrza, odkrztusił wodę, przytomności jednak nie odzyskał.

- Przywrócili mi oddech, przywrócili mi bicie serca. Oddech był charczący, tętno słabe, ale żyłem. Gdyby nie oni.... Pogotowie jechało długo, karetka ze Szczytna przyjechała dopiero za 20 minut. Wówczas już nie byłoby kogo ratować - mówi Jan Kaczyński, którego śmigłowcem przetransportowano do Olsztyna. Na pożegnanie żona zdążyła go tylko złapać za stopę, która wystawała spod prześcieradła.

Do wypadku doszło w czwartek. W piątek Jan Kaczyński odzyskał świadomość i przeprowadził kilka krótkich rozmów z najbliższymi. Nic z nich jednak nie pamięta. Pełnie świadomości przyniosła dopiero sobota.

- Obudziłem się. I od razu przeraziłem. Nie mogłem niczego zrozumieć.

Wszystko cierpliwie tłumaczyła mu żona. Gdy rzeczywistość dotarła, zapytał o numer telefonu do ludzi, którzy go uratowali. Gdy okazało się, że żona nie ma na nich żadnego namiaru, Jan Kaczyński zadzwonił do ośrodka wczasowego w Nartach i zapytał o ludzi z Przasnysza, bo tylko tyle o nich wiedział. Ale udało się. Dostał numer telefonu i od razu zadzwonił. Jak wspomina była to bardzo spontaniczna rozmowa i polegała głównie na dziękowaniu.

- Oni jakby podwójnie mnie uratowali. Raz, bo wyciągnęli mnie z wody, a potem przywrócili mnie do życia. To nie pogotowie ratunkowe, tylko oni. I myślę, że wszystko to nie było przypadkowe. Ręka Pana Boga nad tym wszystkim czuwała. I niech Bóg im wynagrodzi za wszystko, co zrobili dla mnie i dla mojej rodziny.

Rzuciliśmy się sobie na szyje
Po raz pierwszy spotkali się dwa tygodnie temu.

- To było jak spotkanie dano niewidzianych przyjaciół. Z radością rzuciliśmy się sobie na szyje, łezki się trochę zakręciły w oku... - mówi Jan Kaczyński, który chciałby swoim wybawcom nieba przychylić. - Chciałem ich nawet zgłosić do programu "Zwykły Bohater", ale oni nie wyrazili na to zgody. To bardzo skromni ludzie - mówi. I podkreśla, że sam, jako znana osoba w swoim środowisku (jest radnym gminy i animatorem Orlika w Dylewie) o rozgłos nie zabiega. Ale o postawie państwa Wencław nie sposób milczeć.

- Wykazali się wielkim bohaterstwem. I chciałbym im za to jakoś podziękować. Miedzy innymi wysłałem pisma z podziękowaniami do pracodawców państwa Wencław, dyrektora szpitala i burmistrza Przasnysza. Niech wiedzą, że mają takich wspaniałych ludzi - mówi Jan Kaczyński.

I tylko dzięki tym listom wydarzenie z 18 sierpnia ujrzało światło dzienne.
- Pani Małgosia nikomu nic nie powiedziała. Jestem bardzo dumny z postawy mojego pracownika, który okazał się profesjonalistą. Pani Małgosia zachowała zimną krew i nie patrząc na swoje bezpieczeństwo zdecydowała się pomóc tonącemu człowiekowi. To bardzo miłe wiedzieć, że pracuje się z osobami, które w sytuacjach krytycznych nie zawiodą - mówi Jerzy Sadowski, dyrektor szpitala w Przasnyszu.

- To żadne bohaterstwo a zwykły obowiązek - tonuje pani Małgosia.

Nowy wymiar życia
A Jan Kaczyński wyjawia, że jego życie po wypadku nabrało nowego wymiaru.
- Niektórzy mówią, że jestem jak nowonarodzony. Ale faktycznie dało mi to wszystko do myślenia. Mocno, jak nigdy dotąd czuję, że żyjemy dla innych ludzi, i że cały czas powinniśmy starać się być coraz lepszymi. Nie mówię, że byłem złym człowiekiem, ale teraz dużo świadomej walczę ze swoimi słabościami. Mam większą przyjemność z dawania niż brania. Często wracam myślami też do wydarzeń z sierpnia i czuję na jakiej byłem krawędzi. Życie mi zostało podarowane - mówi. I kończy żartem. - Jak dziękowałem księdzu w Dylewie za msze odprawione w mojej intencji, powiedziałem, że widać Pan Bóg ma jeszcze dla mnie jakieś zadanie na ziemi, skoro mnie zostawił przy życiu. Ksiądz odpowiedział: "Tak, elektryka w kościele jest jeszcze nie skończona".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki