Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tyle nieszczęść w jednym domu… Dostała list z adnotacją "adresat nie żyje"

Redakcja
Pani Jadwiga wysłała pieniądze synowi na Wielkanoc. Po trzech miesiącach otrzymała je z powrotem, w kopercie z adnotacją "adresat nie żyje". Wyszukała więc telefon do sołtysa Kaczki, wsi w której jej syn mieszkał, i zadzwoniła

Jadwiga P. wysłała pieniądze synowi na Wielkanoc. Po trzech miesiącach otrzymała je z powrotem, w kopercie z adnotacją "adresat nie żyje". Wyszukała więc telefon do sołtysa Kaczki, wsi, w której jej syn mieszkał, i zadzwoniła.

Przypomnijmy, do zabójstwa we wsi Kaczka doszło w nocy z 21 na 22 października minionego roku. Do winy przyznał się 40-letni Jerzy S. Narzędziem zbrodni była siekiera.
- Jurek przyszedł do mnie o czwartej rano, obudził mnie i powiedział "Długi nie żyje" - opowiadał nam na gorąco Zygmunt Szulkowski, jeden z najbliższych sąsiadów Arkadiusza P. i Jerzego S., którzy przez miejscowych byli nazywani "warszawiakami". Pan Zygmunt w pierwszej chwili pomyślał, że Arkadiusz P. pewnie zapił się na śmierć. Ale Jerzy S. szybko rozwiał te przypuszczenia. "On już nie żyje. Rozwaliłem mu głowę siekierą" - miał powiedzieć.

Przeczytaj więcej: Uciszył krzyk siekierą

Wyrok zapadł w połowie lipca. Przyjaciel Arkadiusza P., a jednocześnie jego zabójca, przyznał się do winy i został skazany na 15 lat więzienia. Miesiąc później samobójstwo popełnił 57-letni Tadeusz Z. - jeden z najbliższych kolegów "warszawiaków".
- Taki od kieliszka, ale innych nie mieli - komentuje jedna z mieszkanek Kaczki. Niemniej opowieści o zbrodni znowu odżyły. Nie brakuje też spekulacji dotyczących nagrobku, który pojawił się na mogile zabitego i coraz bardziej zarośniętej posesji "warszawiaków".
- Może Tadek nie mógł się z tym pogodzić… Może coś wiedział… Może matka przyjechała i mogiłę mu wyszykowała… Gdybań w wsi nie brakuje. Nadal nie brakuje też wyjątkowo drastycznych opowieści o samym morderstwie. O głowie posiekanej jak mielony i krwi, która zabarwiła wszystko, co było w pokoju…

Zabił go siekierą. Tragedia ze wsi pod Goworowem trafia na sądową wokandę

Matka Arkadiusza P., o śmieci swojego dziecka dowiedziała się wiosną tego roku, gdy wróciła przesyłka z adnotacją "adresat nie żyje".
- Nie mogła w to uwierzyć. W końcu kazała przesłać sobie metrykę zgonu Arka - mówi sołtyska wsi Kaczka, Maria Kowalska, która spełniła życzenie zrozpaczonej matki i zaopiekowała się grobem zabitego. Jadwiga P. jest jej za to bardzo wdzięczna.
- Powiedziała mi też, żeby dom, który został po Arku, oddać jakiejś biednej polskiej rodzinie. Niech ktoś ma z tego pożytek, wyremontuje go sobie i mieszka szczęśliwie. Ona, i jej rodzina, tego nie chce - mówi Maria Kowalska. Przyznaje jednocześnie, że dom ten nie ma szczęścia. - Pierwszym gospodarzom najpierw pięcioletni synek Walduś wpadł pod kosiarkę i ucięło mu nóżkę. A drugi ich syn, Andrzej - miał nie więcej niż 30 lat i zabił się na motorze na krzyżówkach Różan-Ostrów - relacjonuje. Ale to nie koniec nieszczęść. Arkadiusz P., kupując posesję, a było to jakieś dwadzieścia lat temu, kupił jednocześnie dwa domy - jeden murowany, drugi drewniany. Ten drewniany odsprzedał koledze z Warszawy. Nowy właściciel remontował go z wielkim zaangażowaniem.
- Dom był przepiękny. Czyściutki, dopracowany każdy szczegół, ale pomieszkał w nim może z pięć lat, pojechał do Pasiek po zakupy i w tym czasie wszystko spłonęło doszczętnie. Teraz to morderstwo. Tyle nieszczęść w jednym zabudowaniu...

Więcej na ten temat przeczytasz w dzisiejszym papierowym wydaniu TO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki